[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.red.]. 12 CZERWCA1Poranek był chłodny.Timo Korvensuo poczuł krótkie, ostre ukłucie w plecach, gdy sięobudził.Jego lewa ręka spoczywała na kierownicy i przez kilka sekund nie był w stanie niąporuszyć, czuł, jakby to ramię nie było już częścią jego ciała.Odczekał chwilę i spoglądał na parking przez szybę, podczas gdy ból wpełzł do jegoramienia, a stamtąd w głąb ciała.Potem wyprostował się i pomyślał o innym poranku przed wieloma laty, kiedy to siedziałz przyjaciółmi w lesie wokół ogniska.Przez całą noc.W końcu niektórzy zasnęli, inniw milczeniu wpatrywali się w migoczące płomienie, a on wstał, wymamrotał słowa pożegnaniai poszedł.Przedzierał się przez krzewy i drzewa, aż w końcu natknął się na leśną drogę, a potemobrał niewłaściwy kierunek i nie mógł znalezć swojego roweru.Na ramieniu miał piekącą ranę,a przy każdym oddechu czuł jakby dym w płucach.Godzinami błąkał się po lesie, wszystko wyglądało tak samo, drzewa, drogi, rozwidlenia.Gdy w końcu odnalazł swój rower, było już znacznie cieplej i świeciło słońce.Rowerypozostałych zniknęły.Jadąc do domu, przez cały czas zżymał się, że wyszedł wcześniej od innych tylko po to,by wrócić do domu pózniej od nich.Pozostali z pewnością zdziwili się, że jego rower wciążjeszcze tam stał.Albo i nie.Przypuszczalnie tego nie zauważyli.Pózniej z nikim już o tym nierozmawiał.Po tej nocy wszyscy byli bardzo wyczerpani.To było podczas wakacji.Gadali przez całą noc.Jedli mięso, pili piwo i wódkę i gadali.Gadali i gadali, a on nie mógł sobie przypomnieć ani słowa, tylko poranne zmęczeniei nieokreśloną obawę, którą odczuwał, biegając identycznymi drogami przez niezmienny las.Pojechał do hotelu.Zaparkował samochód w podziemnym garażu i od razu wjechał windąna piąte piętro.Nikogo nie spotkał.Jego pokój był pusty.Na stole szumiał notebook.Obok leżało pudełko z płytą DVD.Zdjął marynarkę i przewiesił ją przez oparcie krzesła.Zegar na telewizorze wskazywał wpół doszóstej. Aóżko zostało świeżo pościelone i było zimne.Leżał na plecach i myślał o śniadaniu.Zagodzinę zejdzie na dół i coś zje.Był głodny.Wyjątkowo głodny.Naprawdę miał ochotę na to wspaniałe śniadanie, świeży jogurt z truskawkamii jajecznicę z boczkiem, i łososia z chrzanem, i mocną, słodką kawę.Był piekielnie głodny, a zagodzinę będzie mógł zaspokoić ten głód.Lewe ramię wciąż spoczywało koło niego niczym jakieś obce ciało.Obserwowałzmieniające się cyfry na zegarze i cicho odliczał kolejne minuty.Jeszcze nigdy nie cieszył się tak na myśl o jedzeniu.W jednym z przyległych pokojówjakiś mężczyzna dostał wyjątkowo silnego napadu kaszlu.Na moment ucichł, by następnierozkaszleć się jeszcze mocniej.Timo słyszał, jak w jego płucach odrywała się flegma.Liczył minuty i czuł, że coś się stało.Coś ważnego.Nie wiedział co, lecz cokolwiek to było, miało znaczenie i wydawało się proste.2Joentaa obudził się i sięgnął po dłoń Sanny.Czuł pewność, że żona leży koło niego.Przezkilka sekund był zirytowany i zachodził w głowę, dokąd mogła pójść tak wcześnie rano.Potem uniósł się.Przez ścianę okien do pokoju wlewało się światło słoneczne.Jezioromiało spokojną taflę.Znajdował się na kanapie w salonie.Zasnął podczas studiowania akt, któreleżały porozrzucane na stole i na podłodze.Po wyjściu Ketoli jeszcze przez parę godzin kartkował dokumenty i wmawiał sobie, żemoże odkryć coś istotnego, jeśli tylko będzie je czytać wystarczająco uważnie.Walczył zezmęczeniem, w końcu zaczął co pięć minut brać do ręki nowe akta w nadziei, że zaraz, w tejchwili, wpadnie mu w oko jakieś kluczowe słowo.Nie opuszczała go ta myśl.Myśl, że zobaczycoś ważnego i nie zrozumie tego.Przypuszczalnie był to skutek przemęczenia i dziwnej nocnejrozmowy z Ketolą.W końcu całkowicie skupił się na liście przygotowanej przez Heinonena i Grnholma.Z pięćdziesięciu pięciu nazwisk do wieczora zrobiło się czterdzieści osiem.Siedmiu kolejnychnieboszczyków, jak to sformułował Petri Grnholm, a co za tym idzie: czterdziestu ośmiużyjących mężczyzn, których łączyło to, że w latach 1974 1983 mieszkali w Turku lub okolicachi posiadali mały, czerwony samochód.Patrzył na gęsto zadrukowaną kartkę i zastanawiał się, w jaki sposób może im to pomóc.Morderstwo sprzed trzydziestu trzech lat i dziewczyna zaginiona przed dwudziestu czterema laty.Niejasne wskazówki dotyczące małego, czerwonego samochodu, na podstawie których dziesiątkilat pózniej powstała lista.Zbiór przypadkowych nazwisk na kartce papieru.Tym właśnie byłalista, lecz jeszcze w nocy nagle wydało mu się, że kryje się w niej odpowiedz.Badał nazwiska,adresy, numery telefonów tak długo, aż litery zaczęły mu tańczyć przed oczami.I najwyrazniejprzez to zasnął.Nie mógł sobie przypomnieć.Wziął szybki prysznic i przebrał się.Jadąc do centrum, myślał o tej chwili o poranku,w której sądził, że Sanna leży koło niego i wystarczy wyciągnąć rękę, by jej dotknąć.Chwili,która zostawiła po sobie całkowitą pustkę i całkowitą jasność i która wcześniej, w pierwszychmiesiącach po śmierci Sanny, przytrafiała mu się dość często.Czasem rankiem przez kilka minutchodził po domu, szukając Sanny, a jej śmierć uważał za niedawny sen.W biurze usiadł przed komputerem i wpatrywał się w ekran.Czerwony kościół nad wodą,sfotografowany w mglisty poranek przypominający dzień pogrzebu.Ketola zmrużył oczy, gdyzobaczył go po raz pierwszy, a Kimmo przez chwilę sądził, że powinien jakoś sięusprawiedliwić.Porzucił jednak tę myśl, bo nie miał nic do powiedzenia.Zeskanował to zdjęcie,umieścił na pulpicie i robiąc to, o niczym nie myślał.Wybrał tę fotografię, bo nie było innej,którą mógłby wybrać.To była odpowiedz na niewypowiedziane pytanie w oczach Ketoli.Myślał o nim.Przez lata przychodził do pracy w kiepskim nastroju, bo wiedział, że będziepotrzebować siły, by uniknąć przenikliwego wzroku Ketoli.Zawsze podziwiał Grnholma,wydającego się znosić wybuchy wściekłości przełożonego z dużym opanowaniem, i oczywiścieKariego Niemiego, który nawet w najbardziej szalonych momentach miał na podorędziuujmujący uśmiech.Krzesło obrotowe Ketoli wciąż tam stało.Nikt go nie używał, nikt nie wpadł na pomysł,by usunąć je z pokoju.Sundstrm przywiózł własny fotel i urządził biuro w sąsiednim pokoju,z którego właśnie wyszedł energicznym krokiem. Kimmo, dobrze, że jesteś stwierdził i machnął trzymanymi w dłoni kartkami.Chciałbym, żebyśmy załatwili to do południa.Zebranie o 14.00 powiedział.Joentaa wziął listę i znów ujrzał nazwiska, które studiował przez całą noc. Tak& zaczął. Wiem, że to niejasne.Nawet bardziej niż niejasne, dlatego nie powinniśmy poświęcaćna to zbyt dużo czasu.Nie chciałbym znalezć się kiedyś w sytuacji, w której musiałbymstwierdzić, że sprawca jednak znajdował się na tej liście.Joentaa kiwnął głową. Heinonen i Grnholm na razie wytypowali czterdzieści osiem nazwisk.Po dwanaście nakażdego z nas.Zaznaczyłem, kto ma sprawdzić dane osoby.Zadzwonić do nich albo pojechać,wszystko mi jedno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.red.]. 12 CZERWCA1Poranek był chłodny.Timo Korvensuo poczuł krótkie, ostre ukłucie w plecach, gdy sięobudził.Jego lewa ręka spoczywała na kierownicy i przez kilka sekund nie był w stanie niąporuszyć, czuł, jakby to ramię nie było już częścią jego ciała.Odczekał chwilę i spoglądał na parking przez szybę, podczas gdy ból wpełzł do jegoramienia, a stamtąd w głąb ciała.Potem wyprostował się i pomyślał o innym poranku przed wieloma laty, kiedy to siedziałz przyjaciółmi w lesie wokół ogniska.Przez całą noc.W końcu niektórzy zasnęli, inniw milczeniu wpatrywali się w migoczące płomienie, a on wstał, wymamrotał słowa pożegnaniai poszedł.Przedzierał się przez krzewy i drzewa, aż w końcu natknął się na leśną drogę, a potemobrał niewłaściwy kierunek i nie mógł znalezć swojego roweru.Na ramieniu miał piekącą ranę,a przy każdym oddechu czuł jakby dym w płucach.Godzinami błąkał się po lesie, wszystko wyglądało tak samo, drzewa, drogi, rozwidlenia.Gdy w końcu odnalazł swój rower, było już znacznie cieplej i świeciło słońce.Rowerypozostałych zniknęły.Jadąc do domu, przez cały czas zżymał się, że wyszedł wcześniej od innych tylko po to,by wrócić do domu pózniej od nich.Pozostali z pewnością zdziwili się, że jego rower wciążjeszcze tam stał.Albo i nie.Przypuszczalnie tego nie zauważyli.Pózniej z nikim już o tym nierozmawiał.Po tej nocy wszyscy byli bardzo wyczerpani.To było podczas wakacji.Gadali przez całą noc.Jedli mięso, pili piwo i wódkę i gadali.Gadali i gadali, a on nie mógł sobie przypomnieć ani słowa, tylko poranne zmęczeniei nieokreśloną obawę, którą odczuwał, biegając identycznymi drogami przez niezmienny las.Pojechał do hotelu.Zaparkował samochód w podziemnym garażu i od razu wjechał windąna piąte piętro.Nikogo nie spotkał.Jego pokój był pusty.Na stole szumiał notebook.Obok leżało pudełko z płytą DVD.Zdjął marynarkę i przewiesił ją przez oparcie krzesła.Zegar na telewizorze wskazywał wpół doszóstej. Aóżko zostało świeżo pościelone i było zimne.Leżał na plecach i myślał o śniadaniu.Zagodzinę zejdzie na dół i coś zje.Był głodny.Wyjątkowo głodny.Naprawdę miał ochotę na to wspaniałe śniadanie, świeży jogurt z truskawkamii jajecznicę z boczkiem, i łososia z chrzanem, i mocną, słodką kawę.Był piekielnie głodny, a zagodzinę będzie mógł zaspokoić ten głód.Lewe ramię wciąż spoczywało koło niego niczym jakieś obce ciało.Obserwowałzmieniające się cyfry na zegarze i cicho odliczał kolejne minuty.Jeszcze nigdy nie cieszył się tak na myśl o jedzeniu.W jednym z przyległych pokojówjakiś mężczyzna dostał wyjątkowo silnego napadu kaszlu.Na moment ucichł, by następnierozkaszleć się jeszcze mocniej.Timo słyszał, jak w jego płucach odrywała się flegma.Liczył minuty i czuł, że coś się stało.Coś ważnego.Nie wiedział co, lecz cokolwiek to było, miało znaczenie i wydawało się proste.2Joentaa obudził się i sięgnął po dłoń Sanny.Czuł pewność, że żona leży koło niego.Przezkilka sekund był zirytowany i zachodził w głowę, dokąd mogła pójść tak wcześnie rano.Potem uniósł się.Przez ścianę okien do pokoju wlewało się światło słoneczne.Jezioromiało spokojną taflę.Znajdował się na kanapie w salonie.Zasnął podczas studiowania akt, któreleżały porozrzucane na stole i na podłodze.Po wyjściu Ketoli jeszcze przez parę godzin kartkował dokumenty i wmawiał sobie, żemoże odkryć coś istotnego, jeśli tylko będzie je czytać wystarczająco uważnie.Walczył zezmęczeniem, w końcu zaczął co pięć minut brać do ręki nowe akta w nadziei, że zaraz, w tejchwili, wpadnie mu w oko jakieś kluczowe słowo.Nie opuszczała go ta myśl.Myśl, że zobaczycoś ważnego i nie zrozumie tego.Przypuszczalnie był to skutek przemęczenia i dziwnej nocnejrozmowy z Ketolą.W końcu całkowicie skupił się na liście przygotowanej przez Heinonena i Grnholma.Z pięćdziesięciu pięciu nazwisk do wieczora zrobiło się czterdzieści osiem.Siedmiu kolejnychnieboszczyków, jak to sformułował Petri Grnholm, a co za tym idzie: czterdziestu ośmiużyjących mężczyzn, których łączyło to, że w latach 1974 1983 mieszkali w Turku lub okolicachi posiadali mały, czerwony samochód.Patrzył na gęsto zadrukowaną kartkę i zastanawiał się, w jaki sposób może im to pomóc.Morderstwo sprzed trzydziestu trzech lat i dziewczyna zaginiona przed dwudziestu czterema laty.Niejasne wskazówki dotyczące małego, czerwonego samochodu, na podstawie których dziesiątkilat pózniej powstała lista.Zbiór przypadkowych nazwisk na kartce papieru.Tym właśnie byłalista, lecz jeszcze w nocy nagle wydało mu się, że kryje się w niej odpowiedz.Badał nazwiska,adresy, numery telefonów tak długo, aż litery zaczęły mu tańczyć przed oczami.I najwyrazniejprzez to zasnął.Nie mógł sobie przypomnieć.Wziął szybki prysznic i przebrał się.Jadąc do centrum, myślał o tej chwili o poranku,w której sądził, że Sanna leży koło niego i wystarczy wyciągnąć rękę, by jej dotknąć.Chwili,która zostawiła po sobie całkowitą pustkę i całkowitą jasność i która wcześniej, w pierwszychmiesiącach po śmierci Sanny, przytrafiała mu się dość często.Czasem rankiem przez kilka minutchodził po domu, szukając Sanny, a jej śmierć uważał za niedawny sen.W biurze usiadł przed komputerem i wpatrywał się w ekran.Czerwony kościół nad wodą,sfotografowany w mglisty poranek przypominający dzień pogrzebu.Ketola zmrużył oczy, gdyzobaczył go po raz pierwszy, a Kimmo przez chwilę sądził, że powinien jakoś sięusprawiedliwić.Porzucił jednak tę myśl, bo nie miał nic do powiedzenia.Zeskanował to zdjęcie,umieścił na pulpicie i robiąc to, o niczym nie myślał.Wybrał tę fotografię, bo nie było innej,którą mógłby wybrać.To była odpowiedz na niewypowiedziane pytanie w oczach Ketoli.Myślał o nim.Przez lata przychodził do pracy w kiepskim nastroju, bo wiedział, że będziepotrzebować siły, by uniknąć przenikliwego wzroku Ketoli.Zawsze podziwiał Grnholma,wydającego się znosić wybuchy wściekłości przełożonego z dużym opanowaniem, i oczywiścieKariego Niemiego, który nawet w najbardziej szalonych momentach miał na podorędziuujmujący uśmiech.Krzesło obrotowe Ketoli wciąż tam stało.Nikt go nie używał, nikt nie wpadł na pomysł,by usunąć je z pokoju.Sundstrm przywiózł własny fotel i urządził biuro w sąsiednim pokoju,z którego właśnie wyszedł energicznym krokiem. Kimmo, dobrze, że jesteś stwierdził i machnął trzymanymi w dłoni kartkami.Chciałbym, żebyśmy załatwili to do południa.Zebranie o 14.00 powiedział.Joentaa wziął listę i znów ujrzał nazwiska, które studiował przez całą noc. Tak& zaczął. Wiem, że to niejasne.Nawet bardziej niż niejasne, dlatego nie powinniśmy poświęcaćna to zbyt dużo czasu.Nie chciałbym znalezć się kiedyś w sytuacji, w której musiałbymstwierdzić, że sprawca jednak znajdował się na tej liście.Joentaa kiwnął głową. Heinonen i Grnholm na razie wytypowali czterdzieści osiem nazwisk.Po dwanaście nakażdego z nas.Zaznaczyłem, kto ma sprawdzić dane osoby.Zadzwonić do nich albo pojechać,wszystko mi jedno [ Pobierz całość w formacie PDF ]