[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tunelem wleczonocoś innego niż zwłoki, być może prowizoryczne nosze, na których złożono trupa.Gdy Shandopędził Yao, inspektor stał przy wodospadzie, wodząc światłem latarki po wyblakłychznakach na ścianie po drugiej stronie.- Potraficie to przeczytać?Były to litery, zapisane dawno temu w starym, eleganckim stylu.Obok maleńkichludzkich postaci Shan rozpoznał słowo  życie.- Nie - odparł. Wcześniej, pędząc na ratunek przerażonemu Amerykaninowi, nie miał czasu przyjrzećsię dokładnie korytarzowi, którym Płynął strumień.Teraz spostrzegł, że jego ściany niegdyśpokrywały malowidła, choć większość z nich osypała się już lub była nieczytelna pod siatkąspękań i dziur.Jednak trzy zostały zniszczone niedawno.Na kruszących się fragmentachpozostały jeszcze resztki przezroczystej taśmy klejącej i cieniej bibułki.Górna krawędzjednego z nich nosiła ślady piły, inny próbowano odciąć lub odłupać dłutem.Yao wydałgniewny pomruk i zaczął się przyglądać szczątkom malowideł.- W cesarskim pałacyku nie zostały nawet odciski palców - stwierdził.- Nic pozaśladami lateksu.Ten bałagan nie wygląda na robotę tych samych fachowców.- Stare tynki miewają różny skład, różne właściwości - zauważył Shan.- Nawetfachowcowi może się nie udać za pierwszym razem.Dziesięć minut pózniej znowu ruszyli korytarzem, w którym odkryli szereg drzwi, półtuzina niskich otworów umieszczonych jeden tuż przy drugim.- Cele medytacyjne - wyjaśnił Shan.Minęli je, świecąc do środka latarkami.Zcianybyły z surowego kamienia, wnętrza nie umeblowane.Yao wszedł do ostatniej celi, Shan zanim.W powietrzu unosiła się ledwo uchwytna woń kadzidła.Leżący w kącie zakurzonytłumok mógł być niegdyś kocem jakiegoś mnicha.- Oni tutaj siedzieli - wyjaśnił Shan - spali, jedli, śpiewali swoje mantry.Spędzali takcałe dnie, niekiedy tygodnie.- Przyjrzał się twarzy Yao, na której pojawił się cieńniepewności.- Kiedy Tybetańczycy medytują, zdarza im się odchodzić w miejsce nie znaneani wam, ani mnie.Yao łypnął na niego gniewnie, ale podszedł do koca i kucnąwszy, oświetlił go z bliskalatarką.Wyglądało na to, że woli go nie dotykać.- Czwarty raz jestem w tych ruinach - powiedział - i za każdym razem wydaje mi się,że dobiegają mnie jakieś dzwięki, ale kiedy wytężam słuch, nic nie słyszę, może tylkobezgłośną wibrację, jakby przebrzmiałe echo.Nie dzwięk, ale przeczucie dzwięku.Shan przyjrzał mu się badawczo.Inspektor posługiwał się dziwnym językiem.Czasami mówił jak śledczy, czasami jak członek Partii.Ale niekiedy wyrażał się jak uczony.Yao spojrzał na niego z rozbawieniem w oczach.Czyżby drwił sobie z Shana? A może zgompy?Wstał i utkwił w Shanie zimne, nieruchome spojrzenie.- Musicie podjąć decyzję, towarzyszu.Są inne metody postępowania, metodypułkownika Tana.Obsadzić gory wojskiem.Przesłuchać każdego mężczyznę, kobietę i dziecko, leażdą kozę i jaka, sprawdzić, co wyjdzie na jaw.Tan twierdzi, że to zawszeskutkuje.- Muszę wiedzieć, że mnie nie okłamujecie - odparł Shan.- Na temat mojego syna.Natemat waszego śledztwa.Przez chwilę Yao patrzył niepewnie na drzwi za jego plecami, jakby się zastanawiał,czy Shan mógłby mu zagrodzić wyjście z celi, może nawet wepchnąć go w strumień.Potemjego spojrzenie stwardniało.- Mówiłem wam.- To, kim jesteście, przemawia dobitniej niż to, co mówicie - rzekł Shan.- A kim jestem? Zledczym na usługach najwyższych władz? Wy sami byliście kimśtakim przez dwadzieścia lat, towarzyszu.- Otóż to.Jedną stronę ust Yao wykrzywiło coś w rodzaju uśmiechu.- Pułkownik Tan uprzedzał, że jesteście zdolni do wszystkiego, że irracjonalniebędziecie starali się osłaniać Tybetańczyków.Uprzedzał, żeby dobrze ważyć każde waszesłowo.Powiedział, że nigdy nie zrobiliście nic przypadkiem albo z głupoty.Możeprzypominacie sobie, że chciał dziś wysłać z nami żołnierzy, ale nie zgodziłem się na to.Tymrazem.Mieliście dostrzec w tym gest dobrej woli.Dowód mojego zaangażowania w wasząrehabilitację.- Zrobił krok w stronę Shana, ale Shan się nie poruszył.- Chcę tylko prawdy -powiedział.- Nie - odparł Shan.- Jak wspomnieliście, przez wiele lat robiłem to samo co wy.Wiem dobrze, czego chcecie.Naprawdę chodzi wam tylko o to, żeby zamknąć sprawę,uzyskać politycznie zadowalające wyjaśnienie, które zakończy śledztwo.Są prokuratorzy,którzy odkryli, że najlepszą odpowiedz na każdą otwartą sprawę stanowią Tybetańczycy.Nieprzystosowani.Upośledzeni genetycznie, jak mogą zaświadczyć pewni naukowcy.Nie manikogo, kto by ich bronił.Wrodzy wobec cekinu.Z definicji niepożądani politycznie.A przytym wystarczająco silni, żeby znieść lata ciężkich robót.Yao znów zmarszczył brwi.- Wasza rehabilitacja - westchnął - na razie stoi pod wielkim znakiem zapytania.Przecisnął się obok niego na korytarz, po czym przystaną} i wyciągnął z kieszeniświstek papieru.Podał go Shanowi Na świstku widniał długi szereg cyfr w znajomymukładzie.Shan bezwiednie podwinął rękaw i porównał cyfry ze swoim tatuażem.Był tonumer rejestracyjny z lao gai. - To jego numer.Jego obóz leży w północno-zachodnim Xinjiang - wyjaśnił inspektor,mając na myśli rozległą prowincję na północ od Tybetu, krainę pustyń i odludnych, dzikichgór, w której chętnie lokowano obozy dla skazanych na ciężkie roboty.Shan zmiął świstek w garści.- Wciąż nie wyjaśniliście mi, dlaczego tu jesteście - powiedział.- Nie przybyliście doLhadrung tylko ze względu na tego agenta FBI czy zbieżność czasu obu przestępstw [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl