[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak samo jakgłówkę kapusty albo koszyk pomarańczy.Towar, który psuje się tak samo szybko.-Zaczerpnął duży haust powietrza, po czym wypuszczał je powoli, usiłując uwolnićsię od ciężaru, który leżał mu na sercu.- Jessalyn.nie mogę ci dać tego, czego odemnie chcesz.Przechyliwszy głowę nieco na bok, przyglądała mu się poważnym spojrzeniemszarych oczu.- McCady, powiedz, czego ja według ciebie pragnę?- Tego samego, czego chcą wszystkie kobiety.Obietnic, których pózniej żadenmężczyzna nie jest w stanie spełnić, czegoś w rodzaju: będziemy żyli ze sobą długoi szczęśliwie.- Miłości - pomyślał.Nie znosił tego słowa i starannie go unikał.Nigdy żadnej kobiecie nie powiedział, że ją kocha.A już w ogóle nie składałobietnic, których od początku" nie zamierzał dotrzymać.-Chcesz małżeństwa.-Przeciął dłonią powietrze, powstrzymując wszelkie jej protesty.- Tego nie mogę cidać, Jessalyn, nawet gdybym bardzo chciał.Brat obarczył mnie długami karcianymii honor nakazuje mi je spłacić.Tymczasem mnie również są potrzebne pieniądze.Moje wielkie plany wybudowania linii kolejowej stały się przedmiotempowszechnych żartów.Poza tym stoję nad przepaścią jako dłużnik.Grozi miwięzienie.Postawię sprawę jasno: potrzebuję bogatej żony.Przez jedną chwilę jakiś dziwny uśmiech rozświetlił lekko jej posępną twarz.- A ja nadal nie mam nawet porządnego garnka do gotowania zupy.Stała przed nim dumna.Spogląda oczami spokojnymi i mądrymi.Nie była tą samąJessalyn, która na plaży, gdzie biały piasek stykał się z błękitną wodą, prosiła go,aby jej nie opuszczał.Mimo wszystko marzył o niej, pożądał jej.Czuł to jakonieokreślony ciężar w trzewiach.222 - Doskonale - ciągnęła.- Nie możesz mnie kochać i nie możesz mi zaoferowaćmałżeństwa.Co zatem możesz mi dać?Nie spodziewał się, że zapyta go w taki bezceremonialny sposób.Jednakże istniałapewna odpowiedz, której wcześniej udzielał wielu innym kobietom.- Rozkosz - powiedział.- I nie dłużej, niż ona trwa.Znowu ten dziwny nikłyuśmiech.- Chcesz, bym była twoją kokotą.Póki ci się nie znudzę.Wykrzywił usta,przybierając cyniczny wyraz twarzy.- Bardziej prawdopodobne, że ty znudziłabyś się szybciej.Odwróciła się do niegoplecami i podeszła do okna.Odsunęłana bok zasłonę z brokatu w kolorze morwy.Na tle ciemnego, ciężkiego materiału jejdłoń była szczupła i delikatna.Dostrzegał biel twarzy Jessalyn odbitą w wodnistejpowierzchni szkła, ale nie rysy.Czuł się ociężały.W jego żyłach krążyła krewnasycona pożądaniem.- Pragnę cię, Jessalyn - powiedział.Widział, że dreszcz przebiegł po jej plecach.-Chcę cię całować.Trzymać dłonie na twoich nagich piersiach.Położyć cię na moimłóżku, wedrzeć się do twojego wilgotnego i rozpalonego wnętrza.Posiąść cię.Drżała, kiedy mówił, ale się nie odwróciła.W wyobrazni widział siebie: przemierzapokój i bierze ją w ramiona.Wiedział, że gdyby to zrobił, Jessalyn nie zdołałabystawić czoła temu, co się między nimi działo.Temu, co zawsze się między nimidziało.Ale jak zawsze, gdy chodziło o nią, coś go hamowało: dziwne opiekuńczeuczucie, którego nie chciał i z którym nie wiedział, co począć.Zaczął odmierzać trwanie ciszy tykaniem zegara.Wreszcie zwróciła ku niemutwarz.Niczego teraz nie widział w jej oczach, jedynie siebie - własne odbicietkwiące tam na wieczność.- Zasługuję na więcej, McCady.Ty również.Przyklękła, aby podnieść torebkę.Nachwilę zastygła w tejpozycji.Jej plecy wygięły się i napięły mocno niczym łuk.Nie zamierzał błagać.Jeszcze nigdy nie prosił o nic żadnej kobiety.Nie myślał robić tego i teraz.Podniosła się i ruszyła w stronę drzwi.- Jessalyn?Odwróciła się.Zwiatło kinkietu zamigotało w jej załzawionych oczach.223 Wziął z biurka banknoty.- Wezmiesz je ze sobą.W milczeniu potrząsnęła głową.- Albo je pani wezmie, panno Letty, albo szepnę słówko mojemu statecznemu ibardzo prawemu kuzynowi.Jakież to będzie dla niego budujące, kiedy się dowie, iżjego narzeczona znalazła się w aż takiej pożałowania godnej sytuacji, że musiałajezdzić po arenie rotundy Vauxhall w błyszczących spodniach.Gwałtownie wciągnęła do płuc powietrze.- Nie zniżysz się do zrobienia czegoś takiego.Nie powiesz Clarence'owi.- Ponieważ jestem przyzwyczajony tkwić po uszy w morzu deprawacji, nic mnie niepowstrzyma przed zniżeniem się do poziomu, jaki mi odpowiada.- Chwycił ją zanadgarstek i wcisnął jej w dłoń sztywne papiery.Czuł wyrazne i szybkie pulsowaniekrwi pod jej gładką skórą.- Wez je.Wyprostowała palce i banknoty spadły na podłogę.- Jeśli naprawdę chcesz mnie zranić, wtedy powiesz o wszystkim Clarence'owi.Alenie wezmę twoich pieniędzy.Nawet gdybym zdecydowała się zostać twoją kokotą.nawet wówczas nie przyjęłabym twoich pieniędzy, milordzie.Puścił ją, ale w dalszym ciągu czuł, że krew krąży w nim niby echo pulsowania jejtętna.Skinął wyniośle głową.- Duncan odwiezie cię do domu bryczką.Służący zjawił się na zawołanie.Przystojna twarz mężczyzny była posępna.- Już kazałem jednej podjechać, panienko.Tamci młodzieńcy, co wcześniej sprawilipanience odrobinkę kłopotu, jeszcze tam są.Gromada młodych fircyków, którzy niemają niczego lepszego do roboty, tylko.- Na widok wyrazu twarzy jegolordowskiej mości zreflektował się i zamilkł na chwilę, potem zaś dodał: -Niech panna mnie nie patrzy takim wzrokiem, jakbym panu zabił matkę, sir.Bo inaczejzawiśnie pan na szubienicy prędzej, niż doprowadzą pana do bankructwa.Rozumiem, że jaśnie panience nie może stać się żadna krzywda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl