[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obawiając się najgorszego, Will ruszył przedsiebie, pochylając się coraz mocniej pod opadającymsufitem.Po chwili stwierdził z ulgą, że od tuneluodchodzi jednak mały boczny korytarz.Poczekał, ażCal i Bartleby dołączą do niego.Chłopcy spojrzeliniepewnie najpierw na siebie, a potem na wielkiegokota, który obwąchiwał wejście do tunelu.Willwahał się, raz po raz spoglądał to na mapę Tama, tona otwór.Potem ponownie przeniósł wzrok na Cala,uśmiechnął się szeroko i wsunął w wąski korytarz,którego wnętrze wypełnione było przytłumionymzielonym blaskiem. Ostrożnie ostrzegł go Cal.Lecz Will był już na rogu.Z oddali dobiegałyznajome odgłosy: bębnienie spadających kropelwody.Przesunął ostrożnie głowę i wyjrzał jednymokiem zza krawędzi.To, co ujrzał, na momentzaparło mu dech w piersiach.Powoli wysuwał się naotwartą przestrzeń, w zielony blask, by przyjrzeć sięlepiej niezwykłej panoramie.Po wysłuchaniu opisówTama i uruchomieniu własnej wyobrazni oczekiwałczegoś wyjątkowego.Nic jednak nie mogłoprzygotować go na widok, który teraz roztaczał sięprzed jego oczami." Wieczne Miasto wyszeptałdo siebie, rozpoczynając wędrówkę w dół potężnejskarpy.Kiedy podniósł głowę, by ogarnąćspojrzeniem sklepienie olbrzymiej jaskini, prosto najego twarz opadły krople zimnej wody. Podziemny deszcz? mruknął, uświadamiającsobie natychmiast, jak absurdalnie brzmi.takieokreślenie.Zamrugał gwałtownie, gdy woda dostałasię do jego oczu. To przeciek z góry powiedział Cal, przystającobok brata.Lecz Will nie słuchał.Jego umysł z trudemogarniał ogrom jaskini, tak wielkiej, że jejprzeciwległy kraniec krył się za zasłoną mgły.Drobna mżawka wciąż sączyła się leniwie z góry,gdy ruszali ponownie w dół skarpy.Krajobraz rozciągający się przed ich oczami byłwręcz nieprawdopodobny.Bazaltowe kolumny,przypominające pozbawione okien drapacze chmur,wyrastały z gigantycznego sklepienia jaskini ispływały łagodnie w dół, spinając owo sklepienie zcentrum miasta.Inne strzelały w górę, wijąc się wwężowych splotach, i sięgały sufitu lub ścian,otaczając miasto całą serią fantasmagorycznychprzypór.%7ładna z jaskiń Kolonii nie mogła równać sięz tym olbrzymem, który przywiódł Willowi na myślobraz gargantuicznego serca o komorachpoprzecinanych wielkimi jak kolumny włóknamimięśni.Chłopiec schował do kieszeni świetlistą kulę inatychmiast zaczął wypatrywać zródłaszmaragdowego światła, które nadawałokrajobrazowi oniryczny, bajkowy charakter.Czuł siętak, jakby patrzył na zaginione miasto ukryte na dnieoceanu.Nie miał pewności, ale zdawało mu się, żeświatło wypływa bezpośrednio ze ścian jaskini takdelikatnie, że początkowo myślał, iż ściany jedynieodbijają ten blask.Przeszedł na skraj skarpy i przyjrzał się uważniejskalnej ścianie.Pokrywała ją gęstwina pnączy,ciemnych i lśniących od wilgoci.Był to jakiś gatunekglonów, który wypuszczał liczne płożące się pędy,obrośnięte gęstym listowiem i ułożone na sobiewarstwami.Z dala przypominał bluszcz porastającyścianę starego domu.Kiedy Will wyciągnął dłoń wstronę roślinności, poczuł bijące od niej ciepło.Pochwili zauważył również delikatny blaskwydobywający się z krawędzi pozwijanych liści. Bioluminescencja powiedział głośno. Hmy? stłumiona odpowiedz dobiegła spodmaski Cala, która kręciła się na wszystkie strony, gdychłopiec wypatrywał Brygady Styksów.Podjęli przerwaną wędrówkę w dół skarpy, a Willponownie skupił uwagę na najwspanialszym widoku,jaki mógł znalezć w jaskini, czyli na samym mieście.Nawet z tej odległości widział wyraznie piękne łuki,niewiarygodne tarasy i spiralne schody sięgającekamiennych balkonów.Długie rzędy kolumn,doryckich i korynckich, podpierały oszałamiającekrużganki i pasaże.Ogromne podniecenie, jakiebudziły w nim te obrazy, mieszało się z żalem, żeChester nie ogląda ich wraz z nim, choć powinien.Ajego ojciec nie posiadałby się chyba z zachwytu!Było tu tak wiele zdumiewających i olśniewającychwidoków, że nie dało się wszystkich na raz objąćspojrzeniem ani umysłem.Wszędzie, gdzie spocząłwzrok Willa, znajdowały się fantastyczne budowle amfiteatry i starożytne katedry o kopulastychdachach z cudnie rzezbionego kamienia.Po chwili, gdy zbliżyli się do podnóża skarpy, wnozdrza Willa wdarł się odrażający smród.Początkowo był złudnie łagodny, niczym zapachzatęchłej wody w stawie, jednak z każdym ichkrokiem stawał się coraz silniejszy i coraz bardziejgryzący.Wypełniał nos i usta, podchodził do gardłaniczym żółć.Will zakrył twarz dłonią i spojrzał zrozpaczą na Cala. To jest ohydne! powiedział, krztusząc się.Nic dziwnego, że trzeba zakładać maski! Wiem odrzekł krótko Cal i wskazał na rówciągnący się wzdłuż skarpy. Chodz tutaj. Po co? spytał Will, dołączając do brata.Oniemiał ze zdumienia, kiedy Cal zanurzył dłonie wgęstej mazi wypełniającej rów, nabrał dwie garścieczarnych glonów i rozsmarował je sobie na masce iubraniu.Potem pochwycił Bartleby ego za kark.Kotmiauknął cicho i próbował się wyrwać, lecz Calnatarł go śmierdzącą mazią od głowy do ogona.Gdytylko wypuścił szarpiącego się zwierzaka, ten wygiąłgrzbiet i otrząsnął się, spoglądając z wyrzutem naswego pana. Boże, przecież ten smród jest nie dowytrzymania.Co ty, u diabła, wyprawiasz? spytałWill, zastanawiając się, czy jego brat nie postradałzmysłów. Brygada używa psów.Jeśli poczują od nas wońKolonii, będzie po nas.Ta maz ukryje nasz zapach tłumaczył, nabierając kolejną garść śmierdzącej brei. Twoja kolej. Will wstrzymał oddech, gdy Calsmarował cuchnącymi glonami jego włosy, pierś iramiona, a potem również obie nogi. Zastanawiam się, czy tutaj w ogóle możnapoczuć jakiś inny zapach mówił Will z irytacją,spoglądając na oleiste plamy na ubraniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Obawiając się najgorszego, Will ruszył przedsiebie, pochylając się coraz mocniej pod opadającymsufitem.Po chwili stwierdził z ulgą, że od tuneluodchodzi jednak mały boczny korytarz.Poczekał, ażCal i Bartleby dołączą do niego.Chłopcy spojrzeliniepewnie najpierw na siebie, a potem na wielkiegokota, który obwąchiwał wejście do tunelu.Willwahał się, raz po raz spoglądał to na mapę Tama, tona otwór.Potem ponownie przeniósł wzrok na Cala,uśmiechnął się szeroko i wsunął w wąski korytarz,którego wnętrze wypełnione było przytłumionymzielonym blaskiem. Ostrożnie ostrzegł go Cal.Lecz Will był już na rogu.Z oddali dobiegałyznajome odgłosy: bębnienie spadających kropelwody.Przesunął ostrożnie głowę i wyjrzał jednymokiem zza krawędzi.To, co ujrzał, na momentzaparło mu dech w piersiach.Powoli wysuwał się naotwartą przestrzeń, w zielony blask, by przyjrzeć sięlepiej niezwykłej panoramie.Po wysłuchaniu opisówTama i uruchomieniu własnej wyobrazni oczekiwałczegoś wyjątkowego.Nic jednak nie mogłoprzygotować go na widok, który teraz roztaczał sięprzed jego oczami." Wieczne Miasto wyszeptałdo siebie, rozpoczynając wędrówkę w dół potężnejskarpy.Kiedy podniósł głowę, by ogarnąćspojrzeniem sklepienie olbrzymiej jaskini, prosto najego twarz opadły krople zimnej wody. Podziemny deszcz? mruknął, uświadamiającsobie natychmiast, jak absurdalnie brzmi.takieokreślenie.Zamrugał gwałtownie, gdy woda dostałasię do jego oczu. To przeciek z góry powiedział Cal, przystającobok brata.Lecz Will nie słuchał.Jego umysł z trudemogarniał ogrom jaskini, tak wielkiej, że jejprzeciwległy kraniec krył się za zasłoną mgły.Drobna mżawka wciąż sączyła się leniwie z góry,gdy ruszali ponownie w dół skarpy.Krajobraz rozciągający się przed ich oczami byłwręcz nieprawdopodobny.Bazaltowe kolumny,przypominające pozbawione okien drapacze chmur,wyrastały z gigantycznego sklepienia jaskini ispływały łagodnie w dół, spinając owo sklepienie zcentrum miasta.Inne strzelały w górę, wijąc się wwężowych splotach, i sięgały sufitu lub ścian,otaczając miasto całą serią fantasmagorycznychprzypór.%7ładna z jaskiń Kolonii nie mogła równać sięz tym olbrzymem, który przywiódł Willowi na myślobraz gargantuicznego serca o komorachpoprzecinanych wielkimi jak kolumny włóknamimięśni.Chłopiec schował do kieszeni świetlistą kulę inatychmiast zaczął wypatrywać zródłaszmaragdowego światła, które nadawałokrajobrazowi oniryczny, bajkowy charakter.Czuł siętak, jakby patrzył na zaginione miasto ukryte na dnieoceanu.Nie miał pewności, ale zdawało mu się, żeświatło wypływa bezpośrednio ze ścian jaskini takdelikatnie, że początkowo myślał, iż ściany jedynieodbijają ten blask.Przeszedł na skraj skarpy i przyjrzał się uważniejskalnej ścianie.Pokrywała ją gęstwina pnączy,ciemnych i lśniących od wilgoci.Był to jakiś gatunekglonów, który wypuszczał liczne płożące się pędy,obrośnięte gęstym listowiem i ułożone na sobiewarstwami.Z dala przypominał bluszcz porastającyścianę starego domu.Kiedy Will wyciągnął dłoń wstronę roślinności, poczuł bijące od niej ciepło.Pochwili zauważył również delikatny blaskwydobywający się z krawędzi pozwijanych liści. Bioluminescencja powiedział głośno. Hmy? stłumiona odpowiedz dobiegła spodmaski Cala, która kręciła się na wszystkie strony, gdychłopiec wypatrywał Brygady Styksów.Podjęli przerwaną wędrówkę w dół skarpy, a Willponownie skupił uwagę na najwspanialszym widoku,jaki mógł znalezć w jaskini, czyli na samym mieście.Nawet z tej odległości widział wyraznie piękne łuki,niewiarygodne tarasy i spiralne schody sięgającekamiennych balkonów.Długie rzędy kolumn,doryckich i korynckich, podpierały oszałamiającekrużganki i pasaże.Ogromne podniecenie, jakiebudziły w nim te obrazy, mieszało się z żalem, żeChester nie ogląda ich wraz z nim, choć powinien.Ajego ojciec nie posiadałby się chyba z zachwytu!Było tu tak wiele zdumiewających i olśniewającychwidoków, że nie dało się wszystkich na raz objąćspojrzeniem ani umysłem.Wszędzie, gdzie spocząłwzrok Willa, znajdowały się fantastyczne budowle amfiteatry i starożytne katedry o kopulastychdachach z cudnie rzezbionego kamienia.Po chwili, gdy zbliżyli się do podnóża skarpy, wnozdrza Willa wdarł się odrażający smród.Początkowo był złudnie łagodny, niczym zapachzatęchłej wody w stawie, jednak z każdym ichkrokiem stawał się coraz silniejszy i coraz bardziejgryzący.Wypełniał nos i usta, podchodził do gardłaniczym żółć.Will zakrył twarz dłonią i spojrzał zrozpaczą na Cala. To jest ohydne! powiedział, krztusząc się.Nic dziwnego, że trzeba zakładać maski! Wiem odrzekł krótko Cal i wskazał na rówciągnący się wzdłuż skarpy. Chodz tutaj. Po co? spytał Will, dołączając do brata.Oniemiał ze zdumienia, kiedy Cal zanurzył dłonie wgęstej mazi wypełniającej rów, nabrał dwie garścieczarnych glonów i rozsmarował je sobie na masce iubraniu.Potem pochwycił Bartleby ego za kark.Kotmiauknął cicho i próbował się wyrwać, lecz Calnatarł go śmierdzącą mazią od głowy do ogona.Gdytylko wypuścił szarpiącego się zwierzaka, ten wygiąłgrzbiet i otrząsnął się, spoglądając z wyrzutem naswego pana. Boże, przecież ten smród jest nie dowytrzymania.Co ty, u diabła, wyprawiasz? spytałWill, zastanawiając się, czy jego brat nie postradałzmysłów. Brygada używa psów.Jeśli poczują od nas wońKolonii, będzie po nas.Ta maz ukryje nasz zapach tłumaczył, nabierając kolejną garść śmierdzącej brei. Twoja kolej. Will wstrzymał oddech, gdy Calsmarował cuchnącymi glonami jego włosy, pierś iramiona, a potem również obie nogi. Zastanawiam się, czy tutaj w ogóle możnapoczuć jakiś inny zapach mówił Will z irytacją,spoglądając na oleiste plamy na ubraniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]