[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. To pana sklep?  spytał policjant.Mężczyzna skinął głową.Posterunkowy Farthing wyjął ołówek. Nazwisko pana? Latos  odparł mężczyzna. Keith Latos.Farthing zanotował. Znalezliśmy pewne buty i próbujemy ustalić, skąd pochodzą  wy-jaśnił, kładąc na ladę przyniesioną sprzed sklepu parę. Wyglądająmniej więcej tak.Właściciel zamrugał szybko, spojrzał na buty, po czym znów pod-niósł wzrok. A skąd pan je ma? Z kosza przed sklepem.Mężczyzna wziął buty do ręki. Myśli pan, że to takie same?Posterunkowy Farthing skinął głową, bacznie obserwując mężczyznę,któremu ręce zadrżały tak, że sznurowadła uderzyły o buty.Były wiąza-ne równolegle, w przeciwieństwie do butów dziecięcych. Czy ostatnio sprzedał pan takie buty w rozmiarze siódmym?Małe, świńskie oczka właściciela sklepu rozpaczliwie unikały wzrokuFarthinga, jakby chciały coś przed nim ukryć. A dlaczego pan pyta?  rzucił, niby od niechcenia. Prowadzimy dochodzenie w związku z poważnym przestępstwem. Farthing nauczył się właściwych odpowiedzi w szkole policyjnej.62 Latos oblizał wargi. Dochodzenie?Jego wzrok zaczął błądzić dokoła i Farthing instynktownie wyczuł, żeLatos kupił poranną gazetę i na pewno ją czytał.W końcu przełknął nerwowo ślinę i nabrał powietrza. Niestety, nie sprzedałem. Zaśmiał się. Od kilku tygodni nieposzła chyba ani jedna para. Zaniepokojony, zmierzył policjanta wzro-kiem, jakby sprawdzał, czy tamten mu wierzy. Wyszły z mody  wyja-śnił. Jak pan myśli, po co wystawiłem je przed sklepem za pół ceny?Nikt ich nie kupuje, bo to stare modele.Teraz każdy nosi Nike'i, a tychnikt nie chce, nawet za pół ceny.Roger Farthing szybko zebrał myśli. A więc nie sprzedał pan ani jednej pary? Hm, głowy to nie dam  odparł obojętnie. A ile par leży w ko-szu?Obaj wyszli na zewnątrz.Posterunkowy Farthing czekał, a Keithwyjmował buty i zawieszał je sobie na ramiona. Taak  mruknął niepewnie. Możliwe, że brakuje jednej pary.Popatrzył na Rogera Farthinga. Jaki to był rozmiar? Siódemka. To możliwe  powtórzył. Ale nie jest pan pewien? Jeszcze nie.Będę wiedział dopiero wtedy, gdy zrobię remanent.Roger Farthing miał wielką ochotę go udusić, ale wyjął tylko zdjęciemartwego dziecka i zauważył, że twarz Keitha robi się blada. O Boże  jęknął, patrząc zszokowanym wzrokiem na policjanta.Ten mały chyba nie żyje, co?  Jeszcze raz zerknął na zdjęcie. Zaraz.czy to nie ten sam dzieciak, którego znalezli na skałach? Zgadza się  odparł Roger Farthing. I miał na sobie dokładnietakie buty jak te. Wskazał na stojącą na ladzie parę butów.Keith wlepił w nie wzrok, a jego grdyka poruszała się szybko to wgórę, to w dół. Byłbym panu wdzięczny, gdyby niezwłocznie przeprowadził panten remanent.Musimy koniecznie ustalić, skąd pochodzą te buty.Keith głośno przełknął ślinę. Rozumiem  wykrztusił.Roger podsunął mu zdjęcie pod nos. Pan go znał, prawda?63 Keith popatrzył na zdjęcie, obrzucił policjanta szybkim spojrzeniem iznów przeniósł wzrok na fotografię. Chyba nie  wyjąkał. Jest pan pewien? No, nie wiem.może. Zarumienił się. Wyglądają tak podob-nie.Noszą takie same dżinsy, kurtki.i fryzury. I buty  wtrącił delikatnie Roger.Keith zamrugał oczami. Taak, buty też  wymamrotał.Roger Farthing podał mu plakat z ogłoszeniem o szablonowej treści: Ktokolwiek widział tego chłopca, proszony jest o kontakt z policją ,nad którym znajdowała się naszkicowana przez rysownika podobizna. Zechce pan powiesić to w swoim sklepie?Właściciel miał poirytowaną minę. Odpada  odparł krótko. Nie chcę tu żadnych zdjęć martwychdzieciaków.To sklep sportowy, a nie kronika kryminalna. Pomógłby nam pan ująć sprawcę.Keith przygryzł wargę. W takim razie niech wam będzie  odrzekł niechętnie, czując, żenie ma innego wyjścia.Chwycił plakat tak gwałtownie, że podarł jedenróg. A w ogóle  rzekł Farthing  na pana miejscu nie zostawiałbymtych butów przed sklepem.Okazja czyni złodzieja.Keith natychmiast mu przytaknął, a posterunkowy Farthing poczułniechęć do tego cherlaka o przylizanych włosach, w przyciasnej koszul-ce, opinającej jego kościstą pierś, który poruszał się nienaturalnym kro-kiem, jakby sam nosił któreś ze swych ekskluzywnych butów. Powinien pan częściej spisywać brakujący towar  zasugerowałFarthing. Jak tak wszyscy dookoła nie będą zgłaszać kradzieży, sfał-szują nam statystyki i nabierzemy błędnego przekonania, że tu, w Leek,przestrzega się prawa. To racja  rzucił Keith, a Farthing odniósł nieomylne wrażenie, żewłaściciel chce go spławić. No, więc jak? Przeprowadzi pan remanent? Jak najszybciej, panie władzo. I zaraz da pan nam znać? Mhm.Tak.64  Zadzwoni pan na komendę i poprosi mnie do telefonu? Taak. W takim razie dziękuję panu. Roger Farthing skierował się dowyjścia. Aha, jeszcze jedno, panie Latos: gdzie pan był w niedzielęwieczorem?Keith zrobił pewną minę. Pojechałem do opery w Buxton  powiedział. Na operetkęD'OylyCarte'a.** Richard D'Oyly Carte (18+4-1901)  londyński impresario teatralny i kompozytor-amator, producent komicznych operetek Gilberta i Sullivana. A jaka to była operetka?  Mikado  odparł, szczerząc zęby w uśmiechu. Czy ktoś pana widział? Wiele osób.Mam w Buxton mnóstwo znajomych, też miłośnikówopery.Farthing aż wzdrygnął się na ton głosu Keitha. A kto z panem tam siedział? Ktoś z moich.przyjaciół. Rozumiem  odparł Roger Farthing. Ale proszę podać jego na-zwisko.Keith zachichotał. A jeśli to kobieta? W takim razie niech pan podaje; nazwisko. To był Martin  odrzekł nad wyraz zdawkowo. Nazywa się Mar-tin Shane, mieszka w Cheddleton, w małej willi przy High Street.Onmoże potwierdzić, że tam byłem.Razem tam byliśmy. A o której panowie się pożegnali?Keith bawił się koszulą przy szyi. Właściwie to [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl