[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za jego plecami sala powolipustoszała.- O co chodzi? - zapytała Grace ze znużeniem.Colin był wysokim,jasnowłosym, łysiejącym już lekko mężczyzną o wydatnych rysach i długim nosie.Kiedyś uważała, że jest przystojny, przypominał jej trochę Williama Hurta.Miałna sobie granatowy, jak zwykle wytworny garnitur.Błękitną koszulę i krawatdobrał z pewnością pod kolor swoich oczu, które w tym momencie mrużyłgniewnie.Ręce trzymał opuszczone wzdłuż boków, palce drgały nerwowo wsposób, jaki zauważyła u niego kilkakrotnie już wcześniej.- Ten werdykt to chyba nic osobistego, nieprawdaż, Wysoki Sądzie? -zapytał cicho.Wykrzywił usta w nieprzyjemnym uśmiechu.- Co?Chyba właśnie dlatego przestała się z nim spotykać.Ten człowiek doniczego nie podchodził z dystansem, wszystko było dla niego sprawą życia lubśmierci.Nawet to, dokąd pójść na obiad lub do którego kina, albo czy pogoda jestodpowiednia na wyprawę kajakową.Życie wydawało się jej za krótkie, by zmagać się codziennie z tego rodzajustwarzanymi na własne życzenie problemami.Wystarczały jej sprawy, z jakimimiała do czynienia na sali sądowej.- Odkąd przestaliśmy się spotykać, orzekasz każdorazowo na niekorzyśćmoich klientów.Nie sądzę, że to tylko zbieg okoliczności.Zmierzyła go bacznym wzrokiem.- A jednak tak jest, panie Wilkerson.Zapewniam pana.- Nie wierzę.Co takiego zrobiłem, że jesteś na mnie tak cięta, Grace? Niepodobały ci się moje krawaty? Woda po goleniu? Sposób, w jaki prowadzę auto?Nie myśl, że ma to jeszcze dla mnie jakieś znaczenie.Chcę cię tylko prosić, abyśnie przenosiła swoich osobistych animozji na moich klientów.- Jest pan w tej chwili bardzo bliski dopuszczenia się obrazy sądu, panieWilkerson.- Jej ton był lodowaty, podobnie jak wzrok.Co mi strzeliło do głowy,pomyślała, żeby zadawać się z człowiekiem tego pokroju, choćby na krótko?W porządku, czuła się samotna.Ale jak się już przekonała, samotność bywalepsza od swojego przeciwieństwa.A życie nadal utwierdzało ją w tymprzekonaniu.- Słusznie, osłaniaj się swoją sędziowską togą.Ale ostrzegam: nie pozwolę,abyś krzywdziła moich klientów tylko dlatego, że masz jakieś pretensje do mnie.Wniosę na ciebie skargę.- Proszę bardzo, ma pan do tego prawo.Ale ja też ostrzegam: jeśli nieopuści pan tej sali natychmiast, oskarżę pana o obrazę sądu i spędzi pan dzisiejsząnoc w areszcie.Patrzyła na niego zimnym wzrokiem, on zaś zacisnął pięści.Twarz nabiegłamu krwią, potem zmieniła barwę z czerwonej na purpurową.Jednak po chwiliWilkerson obrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył do wyjścia, zatrzymującsię tylko na moment, aby zabrać ze sobą klienta.Dopiero gdy ciężkie dębowe drzwi w końcu sali zamknęły się za nimi,przyszła pora na odprężenie.- Ciężki dzień - mruknął ze współczuciem woźny, którego Grace uważała zaswojego dobrego przyjaciela.Walter Dowd miał sześćdziesiąt dwa lata,pomarszczoną twarz upodabniającą go do baseta i masywną budowę ciałazawodnika drużyny futbolowej.- Tak jak zawsze - uśmiechnęła się ze znużeniem Grace.Nie mogła się już doczekać chwili, kiedy wreszcie usiądzie wygodnie wswoim gabinecie i napije się kawy, potrzebnej jej teraz jak powietrze.Pozwolisobie na dziesięć minut relaksu.Potem musi zatelefonować na policję i zapytać opostępy śledztwa w sprawie tajemniczego intruza, który znalazł się poprzedniejnocy na terenie jej posiadłości.Wracając do domu, zatrzyma się przy pralni iwpadnie do sklepu spożywczego.Potem kolacja i praca domowa Jess.Wieczoremmusi znaleźć czas na poważną rozmowę z córką.Perspektywa tej rozmowy wcalejej nie cieszyła.Stare porzekadło o tym, że praca kobiety nigdy się nie kończy, potwierdzałosię również w jej wypadku.Widocznie jej przeznaczeniem jest los człowiekawiecznie zaganianego.Drzwi otworzyły się nagle, do cichej w tym momencie Sali wszedłnieznajomy mężczyzna.Walter, który zamierzał właśnie zamknąć drzwi na klucz,zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na przybysza.- Dziś sąd już nie obraduje.- Starał się zawsze chronić Grace, co onapotrafiła docenić.Głos Dowda był szorstki, surowy wzrok miał odstraszyć intruza.- Wiem.Ale miałem nadzieję, że zastanę jeszcze sędzinę.- Nieznajomyspojrzał ponad głową Waltera na Grace, która nie opuściła jeszcze swojegomiejsca.- Mogę zająć jedną minutę?Poznała go od razu: Pan Burkliwy we własnej osobie.Zmrużyła oczy izacisnęła usta, ale kiwnęła głową.- Już dobrze - uspokoiła Waltera.- Wpuść tego pana.Możesz pozamykaćwszystko i iść do domu.Wiem, że ci się śpieszy.My wyjdziemy tylnymidrzwiami.- Dziękuję.Żona Waltera, czterdziestoletnia Mary Alice, dochodziła powoli do zdrowiapo operacji stawu biodrowego i obecność męża w domu miała dla niej dużeznaczenie; Grace wiedziała o tym.Mijając Waltera, który znowu skierował się kudrzwiom, policjant już szedł w jej stronę.- Czym mogę służyć? - zapytała chłodno, kiedy stanął przed nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Za jego plecami sala powolipustoszała.- O co chodzi? - zapytała Grace ze znużeniem.Colin był wysokim,jasnowłosym, łysiejącym już lekko mężczyzną o wydatnych rysach i długim nosie.Kiedyś uważała, że jest przystojny, przypominał jej trochę Williama Hurta.Miałna sobie granatowy, jak zwykle wytworny garnitur.Błękitną koszulę i krawatdobrał z pewnością pod kolor swoich oczu, które w tym momencie mrużyłgniewnie.Ręce trzymał opuszczone wzdłuż boków, palce drgały nerwowo wsposób, jaki zauważyła u niego kilkakrotnie już wcześniej.- Ten werdykt to chyba nic osobistego, nieprawdaż, Wysoki Sądzie? -zapytał cicho.Wykrzywił usta w nieprzyjemnym uśmiechu.- Co?Chyba właśnie dlatego przestała się z nim spotykać.Ten człowiek doniczego nie podchodził z dystansem, wszystko było dla niego sprawą życia lubśmierci.Nawet to, dokąd pójść na obiad lub do którego kina, albo czy pogoda jestodpowiednia na wyprawę kajakową.Życie wydawało się jej za krótkie, by zmagać się codziennie z tego rodzajustwarzanymi na własne życzenie problemami.Wystarczały jej sprawy, z jakimimiała do czynienia na sali sądowej.- Odkąd przestaliśmy się spotykać, orzekasz każdorazowo na niekorzyśćmoich klientów.Nie sądzę, że to tylko zbieg okoliczności.Zmierzyła go bacznym wzrokiem.- A jednak tak jest, panie Wilkerson.Zapewniam pana.- Nie wierzę.Co takiego zrobiłem, że jesteś na mnie tak cięta, Grace? Niepodobały ci się moje krawaty? Woda po goleniu? Sposób, w jaki prowadzę auto?Nie myśl, że ma to jeszcze dla mnie jakieś znaczenie.Chcę cię tylko prosić, abyśnie przenosiła swoich osobistych animozji na moich klientów.- Jest pan w tej chwili bardzo bliski dopuszczenia się obrazy sądu, panieWilkerson.- Jej ton był lodowaty, podobnie jak wzrok.Co mi strzeliło do głowy,pomyślała, żeby zadawać się z człowiekiem tego pokroju, choćby na krótko?W porządku, czuła się samotna.Ale jak się już przekonała, samotność bywalepsza od swojego przeciwieństwa.A życie nadal utwierdzało ją w tymprzekonaniu.- Słusznie, osłaniaj się swoją sędziowską togą.Ale ostrzegam: nie pozwolę,abyś krzywdziła moich klientów tylko dlatego, że masz jakieś pretensje do mnie.Wniosę na ciebie skargę.- Proszę bardzo, ma pan do tego prawo.Ale ja też ostrzegam: jeśli nieopuści pan tej sali natychmiast, oskarżę pana o obrazę sądu i spędzi pan dzisiejsząnoc w areszcie.Patrzyła na niego zimnym wzrokiem, on zaś zacisnął pięści.Twarz nabiegłamu krwią, potem zmieniła barwę z czerwonej na purpurową.Jednak po chwiliWilkerson obrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył do wyjścia, zatrzymującsię tylko na moment, aby zabrać ze sobą klienta.Dopiero gdy ciężkie dębowe drzwi w końcu sali zamknęły się za nimi,przyszła pora na odprężenie.- Ciężki dzień - mruknął ze współczuciem woźny, którego Grace uważała zaswojego dobrego przyjaciela.Walter Dowd miał sześćdziesiąt dwa lata,pomarszczoną twarz upodabniającą go do baseta i masywną budowę ciałazawodnika drużyny futbolowej.- Tak jak zawsze - uśmiechnęła się ze znużeniem Grace.Nie mogła się już doczekać chwili, kiedy wreszcie usiądzie wygodnie wswoim gabinecie i napije się kawy, potrzebnej jej teraz jak powietrze.Pozwolisobie na dziesięć minut relaksu.Potem musi zatelefonować na policję i zapytać opostępy śledztwa w sprawie tajemniczego intruza, który znalazł się poprzedniejnocy na terenie jej posiadłości.Wracając do domu, zatrzyma się przy pralni iwpadnie do sklepu spożywczego.Potem kolacja i praca domowa Jess.Wieczoremmusi znaleźć czas na poważną rozmowę z córką.Perspektywa tej rozmowy wcalejej nie cieszyła.Stare porzekadło o tym, że praca kobiety nigdy się nie kończy, potwierdzałosię również w jej wypadku.Widocznie jej przeznaczeniem jest los człowiekawiecznie zaganianego.Drzwi otworzyły się nagle, do cichej w tym momencie Sali wszedłnieznajomy mężczyzna.Walter, który zamierzał właśnie zamknąć drzwi na klucz,zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na przybysza.- Dziś sąd już nie obraduje.- Starał się zawsze chronić Grace, co onapotrafiła docenić.Głos Dowda był szorstki, surowy wzrok miał odstraszyć intruza.- Wiem.Ale miałem nadzieję, że zastanę jeszcze sędzinę.- Nieznajomyspojrzał ponad głową Waltera na Grace, która nie opuściła jeszcze swojegomiejsca.- Mogę zająć jedną minutę?Poznała go od razu: Pan Burkliwy we własnej osobie.Zmrużyła oczy izacisnęła usta, ale kiwnęła głową.- Już dobrze - uspokoiła Waltera.- Wpuść tego pana.Możesz pozamykaćwszystko i iść do domu.Wiem, że ci się śpieszy.My wyjdziemy tylnymidrzwiami.- Dziękuję.Żona Waltera, czterdziestoletnia Mary Alice, dochodziła powoli do zdrowiapo operacji stawu biodrowego i obecność męża w domu miała dla niej dużeznaczenie; Grace wiedziała o tym.Mijając Waltera, który znowu skierował się kudrzwiom, policjant już szedł w jej stronę.- Czym mogę służyć? - zapytała chłodno, kiedy stanął przed nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]