[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chime pomyślała, że może ichciała naprawdę są już popiołami, wulkanicznymi lubradioaktywnymi.W każdym razie łaskotały ją przez ubranie,cisnęły się do oczu i próbowały wlezć w nią przez nozdrza iuszy.Miała ochotę młócić je rękami, jak Mike, alepowstrzymywała ją starsza część jej jazni; poczuła, że bliskajest płaczu.Jak musiały być przerażone i zrozpaczone, kiedytak nagle wypędzono je z ziemi! Dawniej nieprzygotowywano ludzi do śmierci, nie dawano im wskazówek,jak odnalezć właściwą drogę.Próbowała przepchać się jakoś w kierunku głosu Mike'a. Cholera! Odczep się.tfu!  splunął i zakrztusił siępopiołem. Cichutka paplanina nie ustawała. Duchy, pozwólcie nam przejść  błagała Chime. Nienadajemy się, nasze ciała są wciąż zajęte. Nie na długo  prychnęła śliska skała. Uważacie się za coś lepszego, spacerując sobie wwygodnych ciałach  zamamrotały kamienie na ścieżce. Zaraz wam pokażemy  zasyczał wiatr. Zarazzrzucimy te wasze wytworne ciała w przepaść. Duchy rządzą ziemią! Tylko duchy!  ryknął zimnystrzęp mgły, odpychając Chime od ściany zbocza.Parła z wysiłkiem do przodu, jedną ręką dotykając skały,drugą wyciągnąwszy przed siebie, żeby namacać Mike'a,zgięta w pół, by pokonać napór popielistych duchów.Zaniosłasię kaszlem, gdy wtargnęły do jej gardła i płuc. Meekay!  krzyknęła.Zakrztusiła się jego imieniem ijednocześnie potknęła o kamień, upadając na brzuch i łamiącnogę. Meekay!  wrzasnęła ponownie i chciała dalej krzyczećo pomoc, ale w ustach miała popiół, a na jej głowę posypał sięgrad kamieni.Przetoczyła się na bok i nagle zawisła górnączęścią ciała nad przepaścią.Popiół kłębił się wokół niej ioblepiał twarz, ale przez cienką warstwę duchów i popiołuzdołała dostrzec dolinę ziejącą głęboko w dole.Mike coś wołał  to chyba było jej imię  ale i jego głosdochodził zniekształcony przez inwazję popielistych duchów.A potem nagle zakrztusił się i urwał, jakby stracił oddech. Meekay!  krzyknęła jeszcze raz, cicho i żałośnie.Zaniosła się płaczem, z fizycznego bólu i ze świadomości,co to wszystko oznacza dla niej.Jeśli tutaj umrze, terton po razpierwszy będzie musiał rywalizować z taką ilością duchów, jakiej świat dotąd nie znał.W jaki sposób wcieli się na nowo,by pełnić swoją misję? Oczywiście może wyrzec siępowtórnych narodzin i osiągnąć Nirwanę, ale co wówczasbędzie z jej misją, co z Szambalą, co z biednym Mike'iem?Sama go w to wciągnęła.Czemu, ach czemu terton wybrał tak kruche i lichenaczynie, by spełnić tak ważne dzieło? Każde naczynie jest mocne i cenne  odpowiedział jej zwewnątrz własny głos  kiedy wypełnione jest spokojem,właściwym zamysłem i.och tak, poprawną terminologią.Chime otworzyła usta, by przepuścić słowo, które sobiedopiero teraz przypomniała. Kalagiya!  wrzasnęła z całej mocy w płucach.Magiczne słowo, na które natrafiła kiedyś w starychksięgach.Użycie tego słowa było, jak się zdaje,zarezerwowane dla tych, którzy urodzili się w Szambali.Miało gwarantować im pomoc we wszelkich okolicznościach.Mike krzyknął coś, jakby w odpowiedzi, i znowu sięzakrztusił.Kątem oka Chime ujrzała snop olśniewającegobiałego światła, a potem usłyszała tupot biegnących stóp iwyrazny krzyk zaskoczenia.Górna część jej ciała wciąż zwisała nad przepaścią, ale gdywykręciła się, by dostrzec Mike'a, straciła równowagę,zatrzepotała rękami i zaczęła osuwać się w dół.Nagle oślepił ją nowy błysk światła, przed oczami mignęłojej coś ciemnego, a wielkie, ciepłe, pokryte futrem ramięzłapało ją wpół.Została uniesiona w powietrze i wylądowaław miejscu, w którym po wydmuchaniu z nosa popiołu poczułasilny zwierzęcy odór.Jej twarz, odrętwiała z zimna, zaczęła się rozgrzewać, gdyspoczęła na ciepłym futrze nieoczekiwanego wybawcy.Wykręciła ją, by do niego przemówić.  Meekay, mój przyjaciel.Czy jest bezpieczny?Wielkie usta, z górną wargą rozszczepioną pod nosem,rozchyliły się, ukazując jasne, ostre zęby.Wargi, nos, policzki,uszy, szczęki, czaszka, wszystko pokryte było krótkim białymwłosem.Może słowo  bezpieczny nie było w tym wypadkunajszczęśliwsze. ROZDZIAA XIIYeti nie są, oczywiście, wegetarianami, choć dawnibuddyści bardzo pragnęli w to wierzyć.Bo niby jak? Pokryteśniegiem góry, w których, jak mówiono, żyją, pozbawione sąwegetacji roślinnej przez większą część roku.Yeti siedział ze skrzyżowanymi nogami po drugiej stronieogniska.Mike pomyślał, że jego twarz mniej przypominamałpę  w co kazały mu wierzyć książki  a bardziejwielkiego kota, choć uszy były za małe i zbyt przylegające doczaszki, a nos bardziej płaski niż u kota.Okolona białą kryzątwarz była na pewno twarzą, a nie pyskiem, ale całestworzenie miało w sobie coś kociego.Nawet wielkie dłonie istopy przypominały łapy kota, zwłaszcza że yeti potrafichować pazury, jak to uczynił teraz i jak prawdopodobnieczynił zwykle idąc, o czym świadczyły tak od dawna znaneślady na śniegu.Chował też pazury wówczas, gdy wyzwalałbłysk flesza kamery, która wciąż wisiała mu na szyi.Pazurymogły jednak być bardzo użyteczne przy wspinaniu się poskałach  albo w walce.Ogon wydawał się bardziej pomocnyw utrzymaniu równowagi niż w chwytaniu się nimczegokolwiek, a teraz, przysłuchując się rozmowie o sobie,owinął go wokół kolan i kołysał nim łagodnie.  No i yeti są całkiem duże, jak widzicie.Dzięki Boguznalezliśmy sporo puszek z mięsem.Mike zwrócił teraz uwagę na osobę, która mu toopowiadała: żylastą kobietę o białych włosach, którewyglądały, jakby je ktoś obciął wojskowym nożem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl