[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiedziałem im tyle, ilemogłem, w tym również o aktywizacji ruchu neonazistowskiego w Niemczech.Powiedzieli, że decyzja zależy od pana, ale jednocześnie wyrazili nadzieję, że uszanujepan pamięć swoich prawdziwych rodziców.Cóż więcej mogę powiedzieć?- A więc zdejmę sztukę z afisza i z powodu tego, czego n i e powiedziałem publicznie, jai moja żona znajdziemy się na ich celowniku? Czy o to pan prosi?- Powtarzam, nigdy, ale to nigdy nie będzie pan pozbawiony naszej ochrony.Ulice,dachy, opancerzone samochody, agenci w restauracjach, policja w miejscachwypoczynku, wszystko czego pan zażąda dla swojego bezpieczeństwa.Potrzebujemyjedynie żywego blitztragera, abyśmy mogli się dowiedzieć, skąd otrzymują rozkazy.Dysponujemy narkotykami i innymi metodami, które skłonią zabójcę do mówienia.- Nigdy nie udało się wam żadnego złapać? - spytała Giselle.- O tak.Kilka miesięcy temu schwytaliśmy dwóch, ale powiesili się w celach, zanimzaaplikowaliśmy im chemikalia.Tak wielka jest determinacja tych fanatykówpsychopatów.Zmierć jest ich rzemiosłem, nawet własna.W Waszyngtonie WesleySorenson, dyrektor Wydziału Operacji Konsularnych czytał kopie przesłane z Londynuzabezpieczoną linią.- Nie mogę w to uwierzyć - zawołał.- Wszystko jest zupełnienieprawdopodobne!- Również tak pomyślałem - przytaknął jego młody szef personelu, stojący z lewej stronybiurka.- Ale nie możemy tego zlekceważyć.W końcu te nazwiska przekazał nam Sting,nasz jedyny tajny agent, któremu udało się przeniknąć do Bractwa.Po to go tamwysłaliśmy.- Ale dobry Boże, człowieku, tak wielu z tych ludzi jest poza wszelkimi podejrzeniami, aprzecież nie mamy nawet kompletnej listy.pewne nazwiska zostały z niej selektywniewycofane! Dwóch senatorów, sześciu kongresmanów, prezesi czterech wielkichkorporacji, a także pół tuzina innych wpływowych osobistości ze środków przekazu,twarze i głosy, które codziennie widzimy i słyszymy w telewizji i radio, ludzie którychteksty czytamy w prasie.Sam popatrz, dwaj prezenterzy i współprowadząca program itrzej ludzie z własnymi talkshow.- Według mnie gruby tu pasuje - przerwał mu podwładny.Atakuje wszystko, co jegozdaniem jest na lewo od Attyli.- Wcale nie, to przecież oczywiste.Trzeciorzędny umysł,o prawie żadnym wykształceniu, pełen nienawiści, owszem, ale trudno go uznać zazdeklarowanego nazistę.Po prostu demagogiczny bufon.- Te nazwiska pochodzą zdoliny Bractwa, proszę pana.Właśnie stamtąd.- Jezu, tutaj jest członek gabinetu prezydenta!- To nazwisko również mnie zaskoczyło, słowo daję - przyznał szef personelu.- Facetjest jak z wazeliny, zupełnie bez żadnego politycznego kręgosłupa.Ale z drugiej stronyci ludzie są mistrzami kamuflażu.W latach trzydziestych w Kongresie również bylinaziści, a w pięćdziesiątych aż roiło się tam od komunistów, jeżeli wierzyć dochodzeniom w sprawie lojalności.- Ogromna większość oskarżeń była czystą lipą, młody człowieku - oznajmił stanowczoSorenson.- Zdaję sobie z tego sprawę, proszę pana, ale przecież niektóre procesy zakończyły sięwyrokami.- Ile? Jeśli dobrze przypominam sobie statystykę, a przypominam ją sobie, ten skurwysynHoover i czubek McCarthy oskarżyli konkretnie dziewiętnaście tysięcy siedemset osób.A kiedy sprawdzanie dobiegło końca, wyroków skazujących było równo cztery! Co dajezero, przecinek zero zero zero dwa z haczykiem oskarżeń trafionych, mnóstwo biciapiany w Kongresie i mnóstwo zmarnowanych pieniędzy podatników.Proszę, nieprzypominaj mi tych starych, dobrych czasów.Byłem wówczas mniej więcej w twoimwieku - może nie taki bystry, Bóg mi świadkiem - ale straciłem w tym domu wariatówmnóstwo przyjaciół.- Przepraszam, panie Sorenson, nie miałem zamiaru.- Wiem, wiem - uciął dyrektor - nie możesz zrozumieć, ile cierpień spowodowały teczasy.I to właśnie mnie martwi.- O co chodzi, proszę pana?- Czy powinniśmy zacząć nasze własne, robione na łapucapu śledztwa? Harry Lathamjest zapewne jedynym prawdziwym geniuszem, jakiego CIA ma w działaniachoperacyjnych, supermózgiem, którego nie sposób oszukać, ale ten pasztet jest z innejplanety.A może? Chryste, to przecież wariactwo!- O co chodzi, panie Sorenson?- Wiek tych wszystkich ludzi jest właściwie taki sam.około pięćdziesiątki, kilkorosześdziesięciolatków.- I co z tego wynika?- Wiele lat temu, kiedy wstąpiłem do Agencji, z Bremerhaven, a właściwie ze starej bazyokrętów podwodnych w Zatoce Helgolandzkiej, wyszły pewne plotki.Dotyczyłystrategicznego planu obmyślonego przez fanatyków z Trzeciej Rzeszy, kiedy jużzrozumieli, że przegrali wojnę.Rzekomo nazywał się operacja Sonnenkinder i dotyczyłwybranych dzieci rozesłanych w tajemnicy po całej Europie i Ameryce do odpowiednichrodzin, które mogły zapewnić im bogactwo i wpływy polityczne.Celem zaś ostatecznymmiało być stworzenie warunków, które doprowadziłyby do powstania.Czwartej Rzeszy.- Niewiarygodne, proszę pana!- I zostało całkowicie zdezawuowane.Mieliśmy kilkuset agentów, a takżefunkcjonariuszy wywiadu wojskowego i brytyjskiego MI6, którzy w ciągu dwóch latzbadali każdy trop.Nie znalezli niczego.Jeżeli kiedykolwiek przygotowywano takąoperację, została ona przerwana na samym początku.Nie istniał nawet cień dowodu, żeplan został wprowadzony w życie.- Ale teraz zaczyna pan mieć pewne wątpliwości, panie Sorenson, prawda?- Z oporami, Paul.Robię co w mojej mocy, aby opanować wyobraznię, która kiedyśpomogła mi przeżyć w terenie.Ale nie jestem,"już w terenie, nie znajduję się w sytuacji,w której muszę przewidywać działania kogoś, kto znajduje się w sąsiedniej ciemnejuliczce albo w środku nocy z drugiej strony wzgórza.Muszę widzieć cały krajobraz wpełnym świetle i w żaden sposób nie jestem w stanie przyjąć do wiadomości istnieniaoperacji Sonnenkinder.- Dlaczego więc nie odrzuci pan tego materiału i nie odłoży listy na tylną półkę w archiwum?- Ponieważ nie mogę.Ponieważ przedstawił ją Harry Latham.Zorganizuj na jutrospotkanie z sekretarzem stanu i dyrektorem CIA, albo w Departamencie, albo w Langley.Ponieważ jestem Kopciuszkiem, spotkam się z nimi, gdzie tylko zechcą.Drew Lathamsiedział przy biurku na drugim piętrze ambasady amerykańskiej i przełykał ostatniekrople trzeciej filiżanki kawy.Rozległo się pojedyncze stuknięcie, drzwi otworzyły się ido gabinetu weszła zaniepokojona Karin de Vries.- Usłyszałam, co się stało! - zawołała.- To na pewno o panu! - Dzień dobry - powiedziałDrew a może już jest południe? Jeżeli przyniosła pani swoją szkocką, moja wdzięcznośćnie ma granic.- Jest o tym we wszystkich gazetach - zawołała analityczka z D.i A., podchodząc dobiurka i rzucając na blat południowe wydanie "L'Express" [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl