[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podniecenie Wzrastało, wprost namacalne w nocnym powietrzu.Pochodnie płonęły wzdłuż zakręcającej aleiwjazdowej aż do piaszczystej drogi, którą wciąż jeszcze przybywali spóznieni.Ale większość gości już sięzgromadziła.Szeptano z ożywieniem.Doprawdy, Treverton zorganizował wszystko wspaniale.Kieliszki z winemiskrzyły się w poświacie, różowy dżin lał się w wysokie pucharki.Wszyscy niecierpliwie oczekiwali przybycia hrabiego i jego małżonki, żeby można już było zobaczyć wnętrze tegowspaniałego domu i zasiąść do biesiady.- Podobno wszystko jest oświetlone żarówkami.Treverton zainstalował jakiś generator.Pierwsza elektryczność wprowincji.O ile wiem, jutro będzie polo - powiedział Hardy Acres, prezes najważniejszego banku w Nairobi, wktórym prawie wszyscy obecni byli zadłużeni.- Jeżeli pogoda się utrzyma - dodał mężczyzna stojący przy nim.Twarze podniosły się ku nocnemu niebu.Księżyc świecił, migotały gwiazdy.A przecież, zastanowił się ten i ów,czyż powietrze nie jest dziś jakoś szczególnie wilgotne? I wcale nie ma wiatru.Wystarczy jeden porządny podmuch,żeby chmury nadciągnęły znad góry Kenya i przyniosły.deszcz.- No! - rozległ się czyjś głos.- Otóż i oni!Valentine Treverton już wiedział, że w Brytyjskiej Afryce Wschodniej można dobry gust zastąpić efekciarstwembezkarnie, bo na tym między innymi polega czar życia w protektoracie.Tak jak inni uległ działaniu równikowegosłońca: jego styl stał się ostentacją, a pojęcie o wystawności zaczęło graniczyć z parodią.Wszyscy to akceptowali ilubili.Zerwała się więc burza oklasków, gdy na zakręcie alei ukazały się kuce z arabskimi kitkami i dzwoneczkami,ciągnąc wóz cały we wstążkach i kwiatach.Na kozle siedział Afrykanin w liberii z herbem Trevertonow i wzielonym pilśniowym cylindrze.Wschodnioafrykańskim osadnikom zawsze podobało się dobre widowisko.Lady Rose wyglądała olśniewająco, gdy zsiadła z wozu, trzymając bukiet - coś niesłychanego! - białych lilii.SkądTreverton te lilie wytrzasnął? W czasie takiej suszy! A włosy hrabiny! Kobiety już postanawiały obciąć swojestaroświeckie koki w stylu fin de siecle'u, narzuconym przez amerykańskiego ilustratora Charlesa Gibsona, i zrobićsobie taką ondulację nowoczesnej kobiety wyzwolonej - to może być gorszące w Europie, ale przecież nie tutaj,skoro lady Rose to lansuje.Tren długiej, naszywanej koralikami sukni wlókł się za nią.Wchodząc po schodkach,uśmiechała się i skłaniała głowę, lśniącą w blasku pochodni jak wypolerowana platyna.Valentine dumny i godnyszedł u jej boku, zdecydowanie najprzystojniejszy ze wszystkich obecnych mężczyzn.Doktor Grace Treverton szłaza nimi, ubrana bardziej konserwatywnie niż jej bratowa.Przy niej pani Pembroke niosła dziesięciomiesięcznąMonę.Za Grace szli sir James i lady Do-nald, najserdeczniejsi przyjaciele Trevertonow i najbardziej honorowani goście.Drzwi otworzyli dwaj uśmiechnięci służący.Valentine wprowadził żonę po raz pierwszy do nowego domu.Było w każdym calu tak bajecznie, jak Rose sobie wyobrażała, a nawet jeszcze bajeczniej! Valentine wszędzieporozmieszczał dla niej niespodzianki: w wysokiej serwantce wystawił porcelanę Spode, prawie przez rokprzetrzymywaną w skrzyni, w salonie cudowny duży zegar z wahadłem, a w uroczystej jadalni zawiesił portret jejrodziców, który sprowadził w tajemnicy przed nią.Ale największą niespodzianką była ścięta w puszczy Aberdarechoinka pośrodku saloniku, jaśniejąca zapalonymi świeczkami, obwieszona mnóstwem błyskotek i pierników.Upodstawy choinki leżały zaspy sztucznego śniegu.Rose była zachwycona.-Valentine, najdroższy! - wykrzyknęła i rzuciła się mężowi w objęcia.Gdy się pocałowali, wszyscy bili brawo, tylko służący Kikuju, w których plemieniu nikt nikogo nie całował, nierozumieli, dlaczego memseeb i buana stykają się ustami.Miranda West przyjechała z Nairobi poprzedniego dnia i zabrała się do pracy w kuchni już o świcie.Teraz pilnowała,żeby podawano należycie jej kulinarne arcydzieła.Ponieważ dwustu osób nie dałoby się posadzić przy jednym stole,były bufety [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Podniecenie Wzrastało, wprost namacalne w nocnym powietrzu.Pochodnie płonęły wzdłuż zakręcającej aleiwjazdowej aż do piaszczystej drogi, którą wciąż jeszcze przybywali spóznieni.Ale większość gości już sięzgromadziła.Szeptano z ożywieniem.Doprawdy, Treverton zorganizował wszystko wspaniale.Kieliszki z winemiskrzyły się w poświacie, różowy dżin lał się w wysokie pucharki.Wszyscy niecierpliwie oczekiwali przybycia hrabiego i jego małżonki, żeby można już było zobaczyć wnętrze tegowspaniałego domu i zasiąść do biesiady.- Podobno wszystko jest oświetlone żarówkami.Treverton zainstalował jakiś generator.Pierwsza elektryczność wprowincji.O ile wiem, jutro będzie polo - powiedział Hardy Acres, prezes najważniejszego banku w Nairobi, wktórym prawie wszyscy obecni byli zadłużeni.- Jeżeli pogoda się utrzyma - dodał mężczyzna stojący przy nim.Twarze podniosły się ku nocnemu niebu.Księżyc świecił, migotały gwiazdy.A przecież, zastanowił się ten i ów,czyż powietrze nie jest dziś jakoś szczególnie wilgotne? I wcale nie ma wiatru.Wystarczy jeden porządny podmuch,żeby chmury nadciągnęły znad góry Kenya i przyniosły.deszcz.- No! - rozległ się czyjś głos.- Otóż i oni!Valentine Treverton już wiedział, że w Brytyjskiej Afryce Wschodniej można dobry gust zastąpić efekciarstwembezkarnie, bo na tym między innymi polega czar życia w protektoracie.Tak jak inni uległ działaniu równikowegosłońca: jego styl stał się ostentacją, a pojęcie o wystawności zaczęło graniczyć z parodią.Wszyscy to akceptowali ilubili.Zerwała się więc burza oklasków, gdy na zakręcie alei ukazały się kuce z arabskimi kitkami i dzwoneczkami,ciągnąc wóz cały we wstążkach i kwiatach.Na kozle siedział Afrykanin w liberii z herbem Trevertonow i wzielonym pilśniowym cylindrze.Wschodnioafrykańskim osadnikom zawsze podobało się dobre widowisko.Lady Rose wyglądała olśniewająco, gdy zsiadła z wozu, trzymając bukiet - coś niesłychanego! - białych lilii.SkądTreverton te lilie wytrzasnął? W czasie takiej suszy! A włosy hrabiny! Kobiety już postanawiały obciąć swojestaroświeckie koki w stylu fin de siecle'u, narzuconym przez amerykańskiego ilustratora Charlesa Gibsona, i zrobićsobie taką ondulację nowoczesnej kobiety wyzwolonej - to może być gorszące w Europie, ale przecież nie tutaj,skoro lady Rose to lansuje.Tren długiej, naszywanej koralikami sukni wlókł się za nią.Wchodząc po schodkach,uśmiechała się i skłaniała głowę, lśniącą w blasku pochodni jak wypolerowana platyna.Valentine dumny i godnyszedł u jej boku, zdecydowanie najprzystojniejszy ze wszystkich obecnych mężczyzn.Doktor Grace Treverton szłaza nimi, ubrana bardziej konserwatywnie niż jej bratowa.Przy niej pani Pembroke niosła dziesięciomiesięcznąMonę.Za Grace szli sir James i lady Do-nald, najserdeczniejsi przyjaciele Trevertonow i najbardziej honorowani goście.Drzwi otworzyli dwaj uśmiechnięci służący.Valentine wprowadził żonę po raz pierwszy do nowego domu.Było w każdym calu tak bajecznie, jak Rose sobie wyobrażała, a nawet jeszcze bajeczniej! Valentine wszędzieporozmieszczał dla niej niespodzianki: w wysokiej serwantce wystawił porcelanę Spode, prawie przez rokprzetrzymywaną w skrzyni, w salonie cudowny duży zegar z wahadłem, a w uroczystej jadalni zawiesił portret jejrodziców, który sprowadził w tajemnicy przed nią.Ale największą niespodzianką była ścięta w puszczy Aberdarechoinka pośrodku saloniku, jaśniejąca zapalonymi świeczkami, obwieszona mnóstwem błyskotek i pierników.Upodstawy choinki leżały zaspy sztucznego śniegu.Rose była zachwycona.-Valentine, najdroższy! - wykrzyknęła i rzuciła się mężowi w objęcia.Gdy się pocałowali, wszyscy bili brawo, tylko służący Kikuju, w których plemieniu nikt nikogo nie całował, nierozumieli, dlaczego memseeb i buana stykają się ustami.Miranda West przyjechała z Nairobi poprzedniego dnia i zabrała się do pracy w kuchni już o świcie.Teraz pilnowała,żeby podawano należycie jej kulinarne arcydzieła.Ponieważ dwustu osób nie dałoby się posadzić przy jednym stole,były bufety [ Pobierz całość w formacie PDF ]