[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Noc w noc wychodzi.On zajmuje dół, a ja górę. To pani mąż? Jaki tam mąż! obruszyła się. Przyszedł tu, jak ja, ijest. Dlaczego nie zadba o zamki? Panie, on musi dbać o głowy osadników.Już mamykilkunastu.Sam od tego już nie ma głowy.Zamki!Zeszła niżej ze schodów i wtedy ją lepiej zobaczył.Byłastarsza od niego co najmniej o cztery, pięć lat.Miała czarne,proste brwi, bardzo ciemne oczy, a włosy brązowe,miejscami rudawe i błyszczące jak kasztan.To było zdu-miewające zestawienie przy zupełnie bladej cerze.Nie byławysoka, ale miała długie nogi w stosunku do sylwetki inaturalną pulchność ciała, która nie ma nic wspólnego zotyłością.Przyciągała, promieniowała ciepłem, kobiecością, jakpiecyk. Nazywam się Teresa powiedziała. Pan pewnie chceprzenocować.Nie jest pan chyba bandytą, chociaż i to możliwe,ale niech pan idzie na górę.Przynajmniej przez tę noc nie będęumierać ze strachu.Po kiego diabła ja się tu przykajdałam zirytowała się nagle lazłam aż z Paryża, żeby noc w nocdostawać tu na zmianę febry ze szczękościskiem.Mogłamzostać po drodze, w Berlinie, a ja nic, tylko do kraju.WBrukseli żyłoby mi się na kobiercu.Niech pan uważa, tu jestpróg.inaczej rozłoży się pan jak ja, za pierwszym razem.Potknął się mimo ostrzeżenia, roześmieli się oboje, onacichutko swoim niskim głosem.Zdał sobie sprawę, że gourzeka jego dzwięk. Co, co pani robiła w Paryżu? wybąkał. A co? Przecież nie pojechałam po stroje do Guer- laina.Wywiezli mnie.Pracowałam w Zagłębiu Ruhry.Uch, jeszczejak pracowałam! Jak ich diabli wzięli, wsiadłam do jeepa zamerykańskim dryblasem i pojechałam odbić sobie kopalnię. Roześmiała się. Chciałam zobaczyć Paryż.Już nigdy nietrafi mi się tak: fart.Obejrzałam i zachciało mi się do domu.Atu masz, nie ma żadnego domu.Nawet wspomnienia o nim.Jaz Warszawy, a pan? nie czekała na jego odpowiedz. Wylą-dowałam tutaj.Którejś nocy szlag mnie trafi, chociaż mójmilicjant stale proponuje mi karabin.Cha, cha, wyobraża pansobie mnie z karabinem? Ja się jeszcze bardziej boję zostać zkarabinem niż bez.Zanim bym wystrzeliła z takiej rury, nie mawątpliwości, byłby ze mnie zimny trup.Ten drugi jak logikapodpowiada musiałby być szybszy. Dziś nie będzie się pani bała mruknął. A pan, co? Też przy broni? Dziękuję za taki interes.Niechsię pan pilnuje mojego milicjanta.Jeśli zgadnie, że pan mabroń, nie chciałabym być w pańskiej skórze. E, tam.Wcale nie powiedziałem, że mam broń.W pokoju stały dwa, zestawione ze sobą, ogromne mał-żeńskie łóżka i leżała na nich góra pierzyn.Spał tej nocy wpierzynach, jak mu się marzyło, obok dziewczyny, Teresy.Spał,jak zabity, jak umarły.Rano powiedziała, że znów musiałaczuwać, bo zaraz się zorientowała, że człowiek z takim snem todla niej żadna opieka w otwartym domu.Znów była sama imiała jeszcze jego na głowie.Został z nią całe pięć miesięcy.Najlepsze w życiu.Mieszkalipod tą górą pierzyn.Zreperował jej drzwi, żeby się nie musiałabać, gdy odejdzie.Bo musiał odejść, chociaż nie chciał.Niechciał za nic w świecie, ale ona się na szczęście tego niedomyślała. Kiedy spotkałem ją drugi raz? myślał idąc zanurzającą sięw mroku zakopiańską drogą. W Warszawie, w 48 roku.NaMarszałkowskiej.Wszyscy spotykali się wtedy naMarszałkowskiej, od Nowego Jorku, Londynu i Paryża doLublina i Białegostoku.Wszyscy tam ciągnęli i obijali się osiebie w tym wąwozie Europy, nazwanym kiedyśMarszałkowską.Biegła za mną, chociaż uciekłem jej wtedy zBystrzycy jak tchórz, jak smarkacz.Ale w przeciwnym razienigdy nie byłbym w stanie tego zrobić.Byłaby moją żoną.Stali naprzeciwko siebie, na chodniku, między wypalonymidomami Marszałkowskiej. Coś ty zrobił? Wtedy.Po coś to zrobił? domagała sięodpowiedzi, po swojemu, niecierpliwie, wprost. Chodz dokawiarni.Tam spokojniej porozmawiamy.Co robisz? Co się ztobą działo przez cały czas?Odpowiedział jej po kolei na te pytania, jak mógł, nie jakby chciał.Jak wtedy, gdy zobaczył ją na schodach wrozwalonym domu, w Bystrzycy, tak z warszawskiej kawiarniposzedł za nią zaraz, dokąd chciała.Miał świadomość fizycznejz nią wspólnoty.Nic nie stępionej czasem ani dostatecznymrozeznaniem własnych ciał.Zabrała go do kołchozowegopokoiku w polekarskim, niegdyś eleganckim, mieszkaniu.Byłobardziej podobne do jarmarku, placu targowego niż domowegozacisza.Przeżył z nią w tym tramwaju jeszcze dwa, najlepsze,tygodnie życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Noc w noc wychodzi.On zajmuje dół, a ja górę. To pani mąż? Jaki tam mąż! obruszyła się. Przyszedł tu, jak ja, ijest. Dlaczego nie zadba o zamki? Panie, on musi dbać o głowy osadników.Już mamykilkunastu.Sam od tego już nie ma głowy.Zamki!Zeszła niżej ze schodów i wtedy ją lepiej zobaczył.Byłastarsza od niego co najmniej o cztery, pięć lat.Miała czarne,proste brwi, bardzo ciemne oczy, a włosy brązowe,miejscami rudawe i błyszczące jak kasztan.To było zdu-miewające zestawienie przy zupełnie bladej cerze.Nie byławysoka, ale miała długie nogi w stosunku do sylwetki inaturalną pulchność ciała, która nie ma nic wspólnego zotyłością.Przyciągała, promieniowała ciepłem, kobiecością, jakpiecyk. Nazywam się Teresa powiedziała. Pan pewnie chceprzenocować.Nie jest pan chyba bandytą, chociaż i to możliwe,ale niech pan idzie na górę.Przynajmniej przez tę noc nie będęumierać ze strachu.Po kiego diabła ja się tu przykajdałam zirytowała się nagle lazłam aż z Paryża, żeby noc w nocdostawać tu na zmianę febry ze szczękościskiem.Mogłamzostać po drodze, w Berlinie, a ja nic, tylko do kraju.WBrukseli żyłoby mi się na kobiercu.Niech pan uważa, tu jestpróg.inaczej rozłoży się pan jak ja, za pierwszym razem.Potknął się mimo ostrzeżenia, roześmieli się oboje, onacichutko swoim niskim głosem.Zdał sobie sprawę, że gourzeka jego dzwięk. Co, co pani robiła w Paryżu? wybąkał. A co? Przecież nie pojechałam po stroje do Guer- laina.Wywiezli mnie.Pracowałam w Zagłębiu Ruhry.Uch, jeszczejak pracowałam! Jak ich diabli wzięli, wsiadłam do jeepa zamerykańskim dryblasem i pojechałam odbić sobie kopalnię. Roześmiała się. Chciałam zobaczyć Paryż.Już nigdy nietrafi mi się tak: fart.Obejrzałam i zachciało mi się do domu.Atu masz, nie ma żadnego domu.Nawet wspomnienia o nim.Jaz Warszawy, a pan? nie czekała na jego odpowiedz. Wylą-dowałam tutaj.Którejś nocy szlag mnie trafi, chociaż mójmilicjant stale proponuje mi karabin.Cha, cha, wyobraża pansobie mnie z karabinem? Ja się jeszcze bardziej boję zostać zkarabinem niż bez.Zanim bym wystrzeliła z takiej rury, nie mawątpliwości, byłby ze mnie zimny trup.Ten drugi jak logikapodpowiada musiałby być szybszy. Dziś nie będzie się pani bała mruknął. A pan, co? Też przy broni? Dziękuję za taki interes.Niechsię pan pilnuje mojego milicjanta.Jeśli zgadnie, że pan mabroń, nie chciałabym być w pańskiej skórze. E, tam.Wcale nie powiedziałem, że mam broń.W pokoju stały dwa, zestawione ze sobą, ogromne mał-żeńskie łóżka i leżała na nich góra pierzyn.Spał tej nocy wpierzynach, jak mu się marzyło, obok dziewczyny, Teresy.Spał,jak zabity, jak umarły.Rano powiedziała, że znów musiałaczuwać, bo zaraz się zorientowała, że człowiek z takim snem todla niej żadna opieka w otwartym domu.Znów była sama imiała jeszcze jego na głowie.Został z nią całe pięć miesięcy.Najlepsze w życiu.Mieszkalipod tą górą pierzyn.Zreperował jej drzwi, żeby się nie musiałabać, gdy odejdzie.Bo musiał odejść, chociaż nie chciał.Niechciał za nic w świecie, ale ona się na szczęście tego niedomyślała. Kiedy spotkałem ją drugi raz? myślał idąc zanurzającą sięw mroku zakopiańską drogą. W Warszawie, w 48 roku.NaMarszałkowskiej.Wszyscy spotykali się wtedy naMarszałkowskiej, od Nowego Jorku, Londynu i Paryża doLublina i Białegostoku.Wszyscy tam ciągnęli i obijali się osiebie w tym wąwozie Europy, nazwanym kiedyśMarszałkowską.Biegła za mną, chociaż uciekłem jej wtedy zBystrzycy jak tchórz, jak smarkacz.Ale w przeciwnym razienigdy nie byłbym w stanie tego zrobić.Byłaby moją żoną.Stali naprzeciwko siebie, na chodniku, między wypalonymidomami Marszałkowskiej. Coś ty zrobił? Wtedy.Po coś to zrobił? domagała sięodpowiedzi, po swojemu, niecierpliwie, wprost. Chodz dokawiarni.Tam spokojniej porozmawiamy.Co robisz? Co się ztobą działo przez cały czas?Odpowiedział jej po kolei na te pytania, jak mógł, nie jakby chciał.Jak wtedy, gdy zobaczył ją na schodach wrozwalonym domu, w Bystrzycy, tak z warszawskiej kawiarniposzedł za nią zaraz, dokąd chciała.Miał świadomość fizycznejz nią wspólnoty.Nic nie stępionej czasem ani dostatecznymrozeznaniem własnych ciał.Zabrała go do kołchozowegopokoiku w polekarskim, niegdyś eleganckim, mieszkaniu.Byłobardziej podobne do jarmarku, placu targowego niż domowegozacisza.Przeżył z nią w tym tramwaju jeszcze dwa, najlepsze,tygodnie życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]