[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.nie.ale.ale.czekaj.po skończeniu narady z kuzynem muszę być u króla, abygo uprzedzić, na jakie niebezpieczeństwo naraża się codziennie, spacerując ulicą de la Corde-rie.Zaraz, zaraz.Zresztą  nie! Na razie nic nie mam.żadnych zleceń, możesz odejść,panie de Ville.To mówiąc odwrócił się do barona plecami.De Ville opuścił gabinet delfina; szedł szybkim krokiem, jak człowiek, któremu było bar-dzo pilno.Znalazłszy się na ulicy wybuchnął radością.Szedł spokojnie, a w duszy coś muśpiewało: Rozkaz śmierci jest wydany! Król Franciszek już nie żyje! Niech żyje Henryk, a przyHenryku i Nicola.ja!Na ulicy św.Antoniego, przed bramą pałacu des Tournelles zastał już Pęcherza i jegopodwładnych; wszyscy czekali na barona.Pęcherz był posępniejszy, niż zawsze, więcej niż kiedy zezował w kierunku Tyki.Czuł, żenad głową jego zawisła jakaś klęska.coś groznego, co w każdej chwili mogło go zmiażdżyć.Pragnął pogodzić się z Tyką, przeprosić go.lecz rozumiał, że teraz jest już na to za pózno.Tyka zachowywał się niezwykle spokojnie; stał sobie skromnie w szeregu, nie drwił gło-śno, nie złościł się  uśmiechał się tylko z miną triumfatora, albo od czasu do czasu parskałbez widocznej przyczyny krótkim śmiechem.Podrażniony tym Pęcherz mówił do siebie: To jasne, że wypuścił tego przeklętego Montauban a.Gorze mi! Gorze! To dopiero wy-glądam! Co powie na to pan baron! Dlaczego powiedziałem mu, że każdy z nas pracował na110 własną rękę! Gdybym mu rzekł, że Tyka był ze mną, mógłbym teraz zwalić wszystko na nie-go! I miałbym słuszność! Co robić? Co?Z tych smutnych rozmyślań zbudził go krótki rozkaz de Ville a: W drogę!Wkrótce oddziałek zbrojny zatrzymał się przed pałacem książąt Lotaryngii.Po wejściu napodwórze Pęcherz z bólem serca powiódł wszystkich pod drzwi wiodące do piwnicy.DeVille przed odsunięciem rygli silnie zapukał, a biedny Pęcherz zzieleniał ze strachu na myśl otym, co się stanie za chwilę, gdy loszek okaże się pusty.Nagle serce zabiło mu w piersi zezdwojoną siłą, bo oto zza ciężkich dębowych podwoi dał się słyszeć głuchy jęk.Nie mogąc powściągnąć swej radości Pęcherz odwrócił się w stronę Tyki, zatapiając w je-go twarzy badawcze spojrzenie.I, o radości! Tyka nie uśmiechał się, nie triumfował, nawetnie patrzył mu prosto w oczy, tylko stał ze spuszczoną na piersi głową, jak niedoszły deli-kwent.Pęcherz zmierzył go pogardliwym wzrokiem, potem nagle nabierając pewności siebierzekł do barona: Tylko ostrożnie, panie baronie, ten łajdak ma broń.pańskie zaś ramię jest na temblaku.Proszę pozwolić, że ja się zajmę tym.De Ville spojrzał nienawistnie na swą obezwładnioną rękę, potem po chwili namysłu po-wiedział: Dobrze.Zresztą należą ci się słusznie wszystkie honory tej wyprawy, której ty jesteś or-ganizatorem i bohaterem.Idz, Pęcherzu i nie zapominaj, że chcę go mieć żywego! Zdaj się na mnie, wasza miłość!  zabrzmiała pełna zarozumiałości odpowiedz, a towa-rzyszyło jej znowu wzgardliwe spojrzenie, rzucone na Tykę.Oślepiony dumą nie widział jak zabójczym szyderstwem błyszczał wzrok Tyki.Pęcherz otworzył drzwi do piwnicy z zasuwy i stanąwszy w progu stwierdził, że to, cowziął pierwotnie za jęk, okazało się najprozaiczniejszym chrapaniem. Zpi  pomyślał z zachwytem. Nie potrzebuję nawet wysilać się zbytnio, aby go uniesz-kodliwić.Nawet nie zauważy, gdy będzie już po wszystkim.Zszedł schodami do loszku, stąpając na palcach, aby nie zbudzić śpiącego; w samym roguujrzał kształt ludzki, leżący na grubej warstwie mułu, okrywającego ziemię.Kształt ludzkichrapał, aż się mury trzęsły.Pęcherz przyskoczył do niego i w mgnieniu oka skrępował muręce i nogi, owijając prócz tego całe ciało swej ofiary siecią powrozu, w końcu podzwignąłbezwładne cielsko, przerzucił je przez ramię i wyniósł z loszku wołając: Spał! Bez wielkiej fatygi obezwładniłem go! Nawet się nie spostrzegł! Wynieś go na podwórze, niech mu się przyjrzę lepiej!Pęcherz pośpieszył wykonać rozkaz pana, po czym kładąc śpiącego więznia na ziemi po-szukał wzrokiem Tyki, lecz jego rywal pozostał na korytarzu wraz z dwoma żołnierzami.De Ville podszedł do więznia i.zdziwił się: Co to ma znaczyć! przebrał się za zakonnika, aby łatwiej wkręcić się do pałacu? Za zakonnika?  powtórzył Pęcherz z rozpaczą w głosie.Jakiś tajemny głos szepnął muna ucho, że teraz właśnie bomba pęknie i stanie się jakieś niepowetowane nieszczęście.Spoj-rzał badawczo na nieruchomy kształt ludzki, włosy zaczęły mu się jeżyć ze strachu.Człowiekubrany w habit zakonny z kapturem silnie nasuniętym na twarz na pewno nie był kawaleremde Montauban.Bał się odsłonić rąbek kaptura, bal się przyjrzeć uważniej, wiedział bowiem,że wszystko to grozi mu wstydem i poniżeniem.Pan de Ville spojrzał na Pęcherza groznie.Pęcherz spuścił oczy i.błagał nieba, aby.ziemia raczej rozstąpiła się pod nim, niż żeby sytuacja taka miała potrwać dłużej.Nagle rozległ się szyderczy głos Tyki: Wielmożny panie baronie, z tego Pęcherza to morowy chłop; obiecał waszej miłości jed-nego Montauban a a zrobił ich na poczekaniu aż dwóch.111 De Ville i Pęcherz odwrócili się gwałtownie w stronę mówiącego i ujrzeli Tykę, któryszedł w ich kierunku, poprzedzając dwóch żołnierzy, niosących olbrzymi tobół, owinięty whabit zakonny i obwiązany sznurem.Teraz dopiero zrozumiał Pęcherz, jak złośliwy kawał zrobił mu Tyka.De Ville rozumiał to tylko, że żaden z dwóch tobołów nie był Montauban em i zapytałdrżącym z gniewu głosem: Gdzieście go znalezli? W loszku, panie baronie  odpowiedzieli dwaj żołnierze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl