[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Serce waliło mi dziko wpiersi, napięte mięśnie aż drżały z wysiłku.Miałem jedną szansę; tylko jedną i musiałem jąwykorzystać.Kiedy zaciskałem już kurczowo zęby, przygotowując się, by jednym ruchem odbić się odpowierzchni mostu, stało się coś dziwnego; takie przynajmniej odniosłem początkowo wrażenie.Rozpostarte szeroko skrzydła stworzenia nie poruszyły się nawet na milimetr, lecz ja wyraznieusłyszałem ich łopot; ten sam przerazliwie znajomy szmer skórzanej, przypominającejnietoperzową tkanki.Odrobinę zbyt pózno zorientowałem się, że nie dolatuje on od stronyprzyczajonej do rzucenia się na mnie istoty, lecz znacznie bliżej.Zza moich pleców.Cios spadł nagle; jak uderzenie pioruna w stojące pośrodku pola drzewo.Poczułem jak parazakrzywionych szponów opada na moje prawe ramię i rozszarpując ubranie wbija się boleśnie wciało.Wrzasnąłem i szarpnąłem się dziko, otwierając jeszcze bardziej ranę, lecz w jakiś sposóbzdołałem się uwolnić.W rozkołysanym przed oczyma świetle ujrzałem jak plugawa bestia rzucasię w moją stronę w potężnym skoku, który mógłby bezlitośnie zmiażdżyć każdą ofiarę, a potemzaczepiłem stopą o niski, wieńczący most próg i straciłem równowagę.Poleciałem głową w dół,niemal o włos rozmijając się ze wzniesionymi do uderzenia szponami.Usłyszałem jeszczerozdzierający uszy, kipiący wściekłością ryk, a potem lodowato zimna woda zamknęła się nademną, brutalnie wdzierając do nosa i ust.Prąd pociągnął mnie ze sobą błyskawicznie.Zdołałem wyrzucić głowę ponad powierzchnię ikrztusząc się, zaczerpnąłem głęboko powietrza, a potem znów poszedłem pod wodę.Zderzenie zzimnem na kilka sekund zatrzymało mi serce.Chociaż nie trwało to długo, to wydawało się, żejuż po mnie; że nie nabiorę ponownie powietrza i rzeka poniesie dalej tylko moje martwe ciało.Złapałem się za pierś w tym samym momencie, kiedy ten wymierzający nam życie swymrytmem organ podjął na nowo przerwaną pracę.Raz jeszcze udało mi się wciągnąć oddech, aż wkońcu ponad sobą ujrzałem kamienną powierzchnię, kiedy rzeka wdarła się pod pokłady skał.Przez kilkanaście niezmiernie długich chwil mknąłem zanurzony wraz z podwodnym prądemrzeki.Niewiele widziałem przez większość czasu trzymałem oczy zamknięte, gdyż chłódwbijał się w nie na podobieństwo drobnych igiełek a w uszach czułem tylko nieprzyjemnynapór ciśnienia, boleśnie wpijający się w bębenki.W ustach gościł słony smak, od któregozbierało mi się na wymioty, podrażnione zimną wodą nozdrza piekły niemiłosiernie.W prawymramieniu płonęło ognisko potężnego bólu.Próbowałem uchwycić się czegoś, lecz dłoniechwytały tylko strumienie wody.Zamknięte w płucach powietrze napierało na klatkę piersiową zcoraz większą siłą; co prawda wydychałem je płytkimi, krótkimi dawkami, lecz uczucienieznośnego ucisku tylko się wzmagało.W końcu osiągnęło krytyczny punkt; ten moment, kiedyświat zaczyna gwałtownie oddalać się, a mózg pozbawiony tlenu przygotowuje się już dowydania polecenia krtani, by ta wpuściła powietrze wbrew woli swego właściciela.Siła wody niespodziewanie wyrzuciła mnie w górę, kiedy rwąca rzeka wydostała się z ciasnego,podskalnego tunelu i wpadła do szerszego koryta w kolejnej, obszernej jaskini.Prąd zmalałwyraznie, do tego stopnia, iż mogłem już utrzymać się na powierzchni.Szybkimi łykami łapałempowietrze; nigdy dotąd nie przypuszczałbym, jak przyjemna może być jego obecność w ustach igardle.Chociaż woda zalewała mi oczy i szumiała w uszach, czułem coś na kształt radości.%7łyłem.Zdołałem uciec ze szponów obcych istot.Chwilowo to było najważniejsze.Ciężkimruchem uchwyciłem się jednej ze sterczących przy krawędzi koryta rzeki skał, wciągnąłem się naniewysoki, nieco kamienisty brzeg i opadłem na plecy.Jakiś czas leżałem bez ruchu z zamkniętymi oczyma i delektowałem się ciszą, zakłóconą jedynieszmerem wód rzeki nawet ból w otwartej ranie na prawym ramieniu zdawał się być na swójsposób odległy; krwawienie ustało, co zawdzięczam najprawdopodobniej zimnej wodzie.Wciążjeszcze nie mogłem uwierzyć, że udało mi się wyrwać z tamtego rozszalałego chaosu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Serce waliło mi dziko wpiersi, napięte mięśnie aż drżały z wysiłku.Miałem jedną szansę; tylko jedną i musiałem jąwykorzystać.Kiedy zaciskałem już kurczowo zęby, przygotowując się, by jednym ruchem odbić się odpowierzchni mostu, stało się coś dziwnego; takie przynajmniej odniosłem początkowo wrażenie.Rozpostarte szeroko skrzydła stworzenia nie poruszyły się nawet na milimetr, lecz ja wyraznieusłyszałem ich łopot; ten sam przerazliwie znajomy szmer skórzanej, przypominającejnietoperzową tkanki.Odrobinę zbyt pózno zorientowałem się, że nie dolatuje on od stronyprzyczajonej do rzucenia się na mnie istoty, lecz znacznie bliżej.Zza moich pleców.Cios spadł nagle; jak uderzenie pioruna w stojące pośrodku pola drzewo.Poczułem jak parazakrzywionych szponów opada na moje prawe ramię i rozszarpując ubranie wbija się boleśnie wciało.Wrzasnąłem i szarpnąłem się dziko, otwierając jeszcze bardziej ranę, lecz w jakiś sposóbzdołałem się uwolnić.W rozkołysanym przed oczyma świetle ujrzałem jak plugawa bestia rzucasię w moją stronę w potężnym skoku, który mógłby bezlitośnie zmiażdżyć każdą ofiarę, a potemzaczepiłem stopą o niski, wieńczący most próg i straciłem równowagę.Poleciałem głową w dół,niemal o włos rozmijając się ze wzniesionymi do uderzenia szponami.Usłyszałem jeszczerozdzierający uszy, kipiący wściekłością ryk, a potem lodowato zimna woda zamknęła się nademną, brutalnie wdzierając do nosa i ust.Prąd pociągnął mnie ze sobą błyskawicznie.Zdołałem wyrzucić głowę ponad powierzchnię ikrztusząc się, zaczerpnąłem głęboko powietrza, a potem znów poszedłem pod wodę.Zderzenie zzimnem na kilka sekund zatrzymało mi serce.Chociaż nie trwało to długo, to wydawało się, żejuż po mnie; że nie nabiorę ponownie powietrza i rzeka poniesie dalej tylko moje martwe ciało.Złapałem się za pierś w tym samym momencie, kiedy ten wymierzający nam życie swymrytmem organ podjął na nowo przerwaną pracę.Raz jeszcze udało mi się wciągnąć oddech, aż wkońcu ponad sobą ujrzałem kamienną powierzchnię, kiedy rzeka wdarła się pod pokłady skał.Przez kilkanaście niezmiernie długich chwil mknąłem zanurzony wraz z podwodnym prądemrzeki.Niewiele widziałem przez większość czasu trzymałem oczy zamknięte, gdyż chłódwbijał się w nie na podobieństwo drobnych igiełek a w uszach czułem tylko nieprzyjemnynapór ciśnienia, boleśnie wpijający się w bębenki.W ustach gościł słony smak, od któregozbierało mi się na wymioty, podrażnione zimną wodą nozdrza piekły niemiłosiernie.W prawymramieniu płonęło ognisko potężnego bólu.Próbowałem uchwycić się czegoś, lecz dłoniechwytały tylko strumienie wody.Zamknięte w płucach powietrze napierało na klatkę piersiową zcoraz większą siłą; co prawda wydychałem je płytkimi, krótkimi dawkami, lecz uczucienieznośnego ucisku tylko się wzmagało.W końcu osiągnęło krytyczny punkt; ten moment, kiedyświat zaczyna gwałtownie oddalać się, a mózg pozbawiony tlenu przygotowuje się już dowydania polecenia krtani, by ta wpuściła powietrze wbrew woli swego właściciela.Siła wody niespodziewanie wyrzuciła mnie w górę, kiedy rwąca rzeka wydostała się z ciasnego,podskalnego tunelu i wpadła do szerszego koryta w kolejnej, obszernej jaskini.Prąd zmalałwyraznie, do tego stopnia, iż mogłem już utrzymać się na powierzchni.Szybkimi łykami łapałempowietrze; nigdy dotąd nie przypuszczałbym, jak przyjemna może być jego obecność w ustach igardle.Chociaż woda zalewała mi oczy i szumiała w uszach, czułem coś na kształt radości.%7łyłem.Zdołałem uciec ze szponów obcych istot.Chwilowo to było najważniejsze.Ciężkimruchem uchwyciłem się jednej ze sterczących przy krawędzi koryta rzeki skał, wciągnąłem się naniewysoki, nieco kamienisty brzeg i opadłem na plecy.Jakiś czas leżałem bez ruchu z zamkniętymi oczyma i delektowałem się ciszą, zakłóconą jedynieszmerem wód rzeki nawet ból w otwartej ranie na prawym ramieniu zdawał się być na swójsposób odległy; krwawienie ustało, co zawdzięczam najprawdopodobniej zimnej wodzie.Wciążjeszcze nie mogłem uwierzyć, że udało mi się wyrwać z tamtego rozszalałego chaosu [ Pobierz całość w formacie PDF ]