[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zjemy coś niecoś i takżeruszymy w bór.Do wieczora powinniśmy zakończyć to polowanie. Na pewno skończymy pan na Aęgach potwierdził przymilnie. Bórwprawdzie gęsty, lecz uderza nań z tysiąc chłopa, a takie pobożne dowództwopomnaża siły.Biskup odpłacił mu łaskawym spojrzeniem.Był od początku najlepszejmyśli.Pan na Kołczewie pilnował morza od wschodu; z przeciwnej strony, nawąskim przejściu prowadzącym na Uznam, stanęli murem ludzie z Przytoru iokolicy, Kagenowie zatkali luki pośród jezior warnowskich, od Lubina i Dar-gobądza ruszyli już dawno na północ tamtejsi chłopi.Główne jednak siłyustawiły się na trakcie wolińskim i gdy tylko dotrą do nich ci od południa,zaczną razem zaciskać worek.Mysz się z niego nie wymknie!97Pan na Aęgach potwierdzał to co chwila gorąco, nie mniej gorąco przyta-kiwała mu cała świta, a że potrawy i trunki były też znakomite, biskup z chwilina chwilę nabierał ducha.Zresztą i meldunki, które zaczęły napływać, budziłyradość.Rycerze poszli z wielkim zapałem, świetnie spisywali się pachołkowie,chłopi szli karnie.Aż wreszcie nadjechał goniec z wieścią, że oddziały odZatoki Szczecińskiej już są na gościńcu i że wszyscy czekają tylko na rozkazdo ostatecznego ataku. Jedziemy Schippenbeil zerwał się ochoczo od stołu. Nie może naszabraknąć przy pojmaniu złoczyńców!Pchnął naprzód gońca, aby tamci ruszyli naprzód, popędził zaraz wesołodrogą, wraz ze świtą zaszył się w bór.Zewsząd słychać było walącą przednimi ogromną ławą obławę.Trzaskały łamane nogami i kopytami gałęzie,padały donośnie hasła, grały rogi, psy ujadały zaciekle.Schippenbeil słuchałpoczątkowo z rozpromienioną twarzą tych wszystkich odgłosów, lecz im bar-dziej zagłębiał się w gąszcz, tym się stawał chmurniejszy.Nie znał dotychczastej wolińskiej puszczy.Pień tu leżał na pniu, w niewidoczne dla oka wądołyzaczęli walić się coraz częściej ludzie i konie, dokoła panował prawie zupełnymrok.A gęstwa tężniała.Jak uderzenia znienacka przyczajonego gdzieś obokwroga, twarde konary biły w kolczugi i rozdzierały pachołkom odzież. Wszędzie tak jest? biskup spojrzał na jadącego za nim pana na Aę-gach. Wszędzie.Zacisnął zęby.Przyszło mu na myśl, że łatwiej byłoby znalezć igłę w stogusiana niż człowieka w tej leśnej głuszy i gdyby nie psy, straciłby chyba wszel-ką nadzieję.One jednak biegły wciąż naprzód, wciąż było słychać rogi nawo-łujące je do posłuchu.Pochylił się nisko nad grzywą, bo gałęzie biły w przy-łbicę jak cepem, i jechali dalej.Ni stąd, ni zowąd zaczął go ogarniać podświa-domy niepokój.Nieprzyjemne było to wszystko, drażniło tajemniczością, bu-dziło mimowolny lęk mnóstwem przewijających się wszędzie cieni.A i nakonie jakby padł strach.Szły coraz wolniej, ciągle strzygły uszami i niespo-dziewanie zaczęły się cofać i chrapać.Psy przed nimi zawiodły jakąś dzikąmelodię. Co to? Schippenbeil znów się obejrzał. Wilki uciekają z legowisk.99 Dużo ich tutaj?. Tak dużo, że nocą nikt się nie odważy wejść w bór.Uderzył konia ostrogami.Zwierzę skoczyło naprzód, lecz naraz chrapnęłoprzenikliwie i zaryło się w miejscu.Spojrzał na ziemię.Tuż przed nim leżałocoś ciemnego, co na pierwszy rzut oka trudno było rozróżnić w zielonkawympółmroku. A to co?.Podjechał pan na Aęgach.Popatrzył tam również i gwałtownie zeskoczył zsiodła. Chryste Panie! wykrzyknął. Pies!.Zaczęli cisnąć się inni, oglądać.Ogarnęło wszystkich zdumienie. Czary, nie czary?. ktoś rozejrzał się trwożnie. Pies jeszcze ciepły, aprzecież nieżywy.Chociaż nikt go niczym nie dotknął!Biskup zsiadł także. Rzeczywiście niezrozumiałe przyznał. %7łe należał do któregoś z na-szych, nie może być wątpliwości.Skocz no któryś naprzód zwrócił się dopachołków i spytaj, co się tam stało.A my też nie marnujmy tu czasu.Nie ujechali daleko.Natknęli się znów na zdechłego psa, a gdy go oglądali,pojawił się wysłany po wieści pachołek. Ludzie są przerażeni, ekscelencjo zawiadamiał. Psy biegły przednimi zwyczajnie i nagle padły, jakby piorun w nie trząsł.Niczego więcej niewiedzą.Gadają za to o jakichś duchach. Co to ma znaczyć? biskup popatrzył badawczo na pana na Aęgach. Ludzie jak to ludzie: często plotą trzy po trzy.Podobno jakieś złe duchyi wiedzmy strzegą tego boru od wieków.Nie wspominałem o tym dotych-czas, bo rycerzowi nie wypada powtarzać byle bredni. Słusznie potwierdził biskup. Jedziemy dalej!Nie zdążył dosiąść konia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
. Zjemy coś niecoś i takżeruszymy w bór.Do wieczora powinniśmy zakończyć to polowanie. Na pewno skończymy pan na Aęgach potwierdził przymilnie. Bórwprawdzie gęsty, lecz uderza nań z tysiąc chłopa, a takie pobożne dowództwopomnaża siły.Biskup odpłacił mu łaskawym spojrzeniem.Był od początku najlepszejmyśli.Pan na Kołczewie pilnował morza od wschodu; z przeciwnej strony, nawąskim przejściu prowadzącym na Uznam, stanęli murem ludzie z Przytoru iokolicy, Kagenowie zatkali luki pośród jezior warnowskich, od Lubina i Dar-gobądza ruszyli już dawno na północ tamtejsi chłopi.Główne jednak siłyustawiły się na trakcie wolińskim i gdy tylko dotrą do nich ci od południa,zaczną razem zaciskać worek.Mysz się z niego nie wymknie!97Pan na Aęgach potwierdzał to co chwila gorąco, nie mniej gorąco przyta-kiwała mu cała świta, a że potrawy i trunki były też znakomite, biskup z chwilina chwilę nabierał ducha.Zresztą i meldunki, które zaczęły napływać, budziłyradość.Rycerze poszli z wielkim zapałem, świetnie spisywali się pachołkowie,chłopi szli karnie.Aż wreszcie nadjechał goniec z wieścią, że oddziały odZatoki Szczecińskiej już są na gościńcu i że wszyscy czekają tylko na rozkazdo ostatecznego ataku. Jedziemy Schippenbeil zerwał się ochoczo od stołu. Nie może naszabraknąć przy pojmaniu złoczyńców!Pchnął naprzód gońca, aby tamci ruszyli naprzód, popędził zaraz wesołodrogą, wraz ze świtą zaszył się w bór.Zewsząd słychać było walącą przednimi ogromną ławą obławę.Trzaskały łamane nogami i kopytami gałęzie,padały donośnie hasła, grały rogi, psy ujadały zaciekle.Schippenbeil słuchałpoczątkowo z rozpromienioną twarzą tych wszystkich odgłosów, lecz im bar-dziej zagłębiał się w gąszcz, tym się stawał chmurniejszy.Nie znał dotychczastej wolińskiej puszczy.Pień tu leżał na pniu, w niewidoczne dla oka wądołyzaczęli walić się coraz częściej ludzie i konie, dokoła panował prawie zupełnymrok.A gęstwa tężniała.Jak uderzenia znienacka przyczajonego gdzieś obokwroga, twarde konary biły w kolczugi i rozdzierały pachołkom odzież. Wszędzie tak jest? biskup spojrzał na jadącego za nim pana na Aę-gach. Wszędzie.Zacisnął zęby.Przyszło mu na myśl, że łatwiej byłoby znalezć igłę w stogusiana niż człowieka w tej leśnej głuszy i gdyby nie psy, straciłby chyba wszel-ką nadzieję.One jednak biegły wciąż naprzód, wciąż było słychać rogi nawo-łujące je do posłuchu.Pochylił się nisko nad grzywą, bo gałęzie biły w przy-łbicę jak cepem, i jechali dalej.Ni stąd, ni zowąd zaczął go ogarniać podświa-domy niepokój.Nieprzyjemne było to wszystko, drażniło tajemniczością, bu-dziło mimowolny lęk mnóstwem przewijających się wszędzie cieni.A i nakonie jakby padł strach.Szły coraz wolniej, ciągle strzygły uszami i niespo-dziewanie zaczęły się cofać i chrapać.Psy przed nimi zawiodły jakąś dzikąmelodię. Co to? Schippenbeil znów się obejrzał. Wilki uciekają z legowisk.99 Dużo ich tutaj?. Tak dużo, że nocą nikt się nie odważy wejść w bór.Uderzył konia ostrogami.Zwierzę skoczyło naprzód, lecz naraz chrapnęłoprzenikliwie i zaryło się w miejscu.Spojrzał na ziemię.Tuż przed nim leżałocoś ciemnego, co na pierwszy rzut oka trudno było rozróżnić w zielonkawympółmroku. A to co?.Podjechał pan na Aęgach.Popatrzył tam również i gwałtownie zeskoczył zsiodła. Chryste Panie! wykrzyknął. Pies!.Zaczęli cisnąć się inni, oglądać.Ogarnęło wszystkich zdumienie. Czary, nie czary?. ktoś rozejrzał się trwożnie. Pies jeszcze ciepły, aprzecież nieżywy.Chociaż nikt go niczym nie dotknął!Biskup zsiadł także. Rzeczywiście niezrozumiałe przyznał. %7łe należał do któregoś z na-szych, nie może być wątpliwości.Skocz no któryś naprzód zwrócił się dopachołków i spytaj, co się tam stało.A my też nie marnujmy tu czasu.Nie ujechali daleko.Natknęli się znów na zdechłego psa, a gdy go oglądali,pojawił się wysłany po wieści pachołek. Ludzie są przerażeni, ekscelencjo zawiadamiał. Psy biegły przednimi zwyczajnie i nagle padły, jakby piorun w nie trząsł.Niczego więcej niewiedzą.Gadają za to o jakichś duchach. Co to ma znaczyć? biskup popatrzył badawczo na pana na Aęgach. Ludzie jak to ludzie: często plotą trzy po trzy.Podobno jakieś złe duchyi wiedzmy strzegą tego boru od wieków.Nie wspominałem o tym dotych-czas, bo rycerzowi nie wypada powtarzać byle bredni. Słusznie potwierdził biskup. Jedziemy dalej!Nie zdążył dosiąść konia [ Pobierz całość w formacie PDF ]