[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I rzekł cicho i boleśnie: Tak, tak, widziałem ją.Ach, biedne małe stworzenie! Jak okrutne sąkonieczności, jak okrutnie myli się sprawiedliwość!Wtedy, wstrząsany strasznym dreszczem z powodu tego, co się działo, czującwstręt do gwałtu, Piotr załamał się, bezwładnie opuścił twarz ku pościeli, naskraj łóżka.I zapłakał rozpaczliwie, nagły atak łez.unicestwił go, uczyniłsłabym jak dziecko.Jak gdyby runęło nań wszystko, co wycierpiał od rana,ogromny ból wobec niesprawiedliwości powszechnego cierpienia, bóltryskający falą łez, których, rzekłbyś, nic już powstrzymać niezdoła.Wilhelm, tak samo wstrząśnięty, położył rękę na głowie młodszegobrata, aby go uspokoić, gestem, jakim niegdyś gładził jego dziecięce włosy, imilczał, nie znajdując pociechy, godząc się z tym, że zawsze może nastąpićwybuch wulkanu, że kataklizm może zawsze przyspieszyć powolną ewolucjęnatury.Ale cóż za los dla nieszczęsnych stworzeń, dla istnień, którychmiliardy porywa z sobą lawa! I w tej ogromnej ciszy oczy jego równieżzwilgotniały. Piotrze powiedział wreszcie z cicha chciałbym, żebyś zjadł obiad.Idz, idz, zjedz coś! Zasłoń światło lampy, zostaw mnie samego, poleżę zzamkniętymi oczyma.To mi dobrze zrobi.Piotr musiał go usłuchać.Ale nie zamknął drzwi od jadalni; osłabły z głodu,nie spostrzegłszy tego nawet, zjadł na stojąco, czujnie nasłuchując, czy bratnie jęczy lub nie woła.Cisza jakby jeszcze się spotęgowała, mały domzatracał się w przesyconej melancholią błogiej atmosferze przeszłości.Okołogodziny wpół do dziewiątej, gdy Zofia wróciła dopełniwszy zlecenia naMontmartre, Wilhelm zaraz usłyszał ją, mimo że stąpała jak najciszej.Ożywiłsię, chciał się czegoś dowiedzieć.I Piotr przybiegł do niego z wiadomościami. Nie denerwuj się.Zofię przyjęła starsza dama, która przeczytała list, apotem powiedziała jej po prostu, że wszystko jest w porządku.Nie pytała onic, twarz miała spokojną, nie objawiła żadnej ciekawości.Wilhelm czując, że brata zdziwiła taka niezachwiana pogoda ducha, samrównież bardzo spokojny, rzekł tylko: Ach, wystarczy, że Babka została uprzedzona.Ona zrozumie, że jeśli niewróciłem, to dlatego że nie mogłem.Ale w żaden sposób nie mógł usnąć.Na próżno zasłonięto lampę; wciążotwierał oczy, rozglądał się wokoło, zdawał się poprzez ściany zwracać uchow stronę Paryża.Ksiądz musiał zawołać służącą i zapytać ją, czy jadąc naMontmartre nie zauważyła czegoś niezwykłego.Zofia wydawała się zdziwiona;nic nie spostrzegła.Zresztą dorożkarz jechał bulwarami zewnętrznymi, którebyły prawie puste.Lekka mgła zaczęła właśnie opadać i ulice tonęły wlodowatej wilgoci.O godzinie dziewiątej Piotr zrozumiał, że brat nie zaśnie, jeśli on pozostawi gobez wiadomości.Ranny, którego zaczynała nę-kac gorączka, dręczył się opanowany pragnieniem, aby się dowiedzieć, czySalvat został aresztowany i czy coś zeznał.Nie przyznawał się do tego, jakbynie odczuwał żadnych niepokojów osobistych; i tak zapewne było; ale jegowielka tajemnica dusiła go, drżał na myśl, że tak szczytny zamiar, tyle pracyi tyle nadziei znalazło się na łasce tego opętańca nędzy, który pragnąłprzywrócić sprawiedliwość rzucając bomby.Na próżno ksiądz próbował muwytłumaczyć, że w tej chwili nic jeszcze nie może być wiadome; widział jegowielką niecierpliwość, rosnącą z każdą minutą, toteż zdecydował, żeprzynajmniej spróbuje go zadowolić.Ale gdzie się udać, do kogo się zwrócić? W rozmowie Wilhelm, zastanawiającsię, kogo Salvat mógł prosić o schronienie, wymienił nazwisko Janzena iPiotr przez chwilę chciał posłać do niego po wiadomości.Potem doszedł downiosku, że Janzen, jeżeli dowiedział się o zamachu, nie oczekiwałby policjiu siebie w domu. Pójdę kupić ci wieczorne gazety - powtarzał Piotr. Ale na pewno nic wnich nie ma.W Neuilly znam prawie wszystkich.Tylko że nie widzę nikogo.chyba żeby Bache.Wilhelm przerwał mu: Znasz Bache'a, radcę miejskiego? Tak, razem zajmujemy się dobroczynnością w naszej dzielnicy. O, Bache to jeden z moich starych przyjaciół i nie znam człowiekapewniejszego! Idz do niego i przyprowadz mi go tutaj, proszę cię.W kwadrans pózniej Piotr przyprowadził Bache'a, który mieszkał przysąsiedniej ulicy.I nie przyprowadził go samego, gdyż ku swemu zdziwieniuzastał u niego Janzena.Jak domyślał się Wilhelm, młody człowiek podczasobiadu u księżny de Harth dowiedział się o zamachu i ani myślał wracać nanoc do swego małego mieszkanka przy ulicy des Martyrs, gdzie policja mogłaurządzić nań zasadzkę.Znano jego stosunki, on sam wiedział, że jest podobserwacją, że jako cudzoziemcowi anarchiście stale grozi mu aresztowanielub wydalenie z kraju.Toteż uznał za rozsądne prosić na kilka dni o gościnęBache'a, człowieka niezwykle prawego, niezwykle uczynnego, w którego ręceoddawałsię bez obawy.Za nic w świeci nie pozostałby u Rozamundy, tej uroczejwariatki, która od miesiąca afiszowała się z nim w szalonej pogoni za nowymiwrażeniami i której zupełnie bezużyteczną i niebezpieczną ekstrawaganckąpozę już zdołał poznać.Wilhelm, uradowany na widok wchodzących Bache'a i Janzena, chciał usiąśćna łóżku.Ale Piotr zażądał, aby leżał spokojnie, z głową na poduszce, azwłaszcza mówił jak najmniej.Janzen stał w milczeniu, Bache natomiastwziął krzesło, usiadł przy łóżku, zasypując chorego zapewnieniami o swejżyczliwości.Był to tęgi mężczyzna lat sześćdziesięciu, z twarzą pełną i dużą, zdługą siwą brodą i długimi siwymi wąsami.Jego małe poczciwe oczy tonęły wmarzeniu, duże usta Układały się w dobrotliwy uśmiech powszechnejnadziei [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.I rzekł cicho i boleśnie: Tak, tak, widziałem ją.Ach, biedne małe stworzenie! Jak okrutne sąkonieczności, jak okrutnie myli się sprawiedliwość!Wtedy, wstrząsany strasznym dreszczem z powodu tego, co się działo, czującwstręt do gwałtu, Piotr załamał się, bezwładnie opuścił twarz ku pościeli, naskraj łóżka.I zapłakał rozpaczliwie, nagły atak łez.unicestwił go, uczyniłsłabym jak dziecko.Jak gdyby runęło nań wszystko, co wycierpiał od rana,ogromny ból wobec niesprawiedliwości powszechnego cierpienia, bóltryskający falą łez, których, rzekłbyś, nic już powstrzymać niezdoła.Wilhelm, tak samo wstrząśnięty, położył rękę na głowie młodszegobrata, aby go uspokoić, gestem, jakim niegdyś gładził jego dziecięce włosy, imilczał, nie znajdując pociechy, godząc się z tym, że zawsze może nastąpićwybuch wulkanu, że kataklizm może zawsze przyspieszyć powolną ewolucjęnatury.Ale cóż za los dla nieszczęsnych stworzeń, dla istnień, którychmiliardy porywa z sobą lawa! I w tej ogromnej ciszy oczy jego równieżzwilgotniały. Piotrze powiedział wreszcie z cicha chciałbym, żebyś zjadł obiad.Idz, idz, zjedz coś! Zasłoń światło lampy, zostaw mnie samego, poleżę zzamkniętymi oczyma.To mi dobrze zrobi.Piotr musiał go usłuchać.Ale nie zamknął drzwi od jadalni; osłabły z głodu,nie spostrzegłszy tego nawet, zjadł na stojąco, czujnie nasłuchując, czy bratnie jęczy lub nie woła.Cisza jakby jeszcze się spotęgowała, mały domzatracał się w przesyconej melancholią błogiej atmosferze przeszłości.Okołogodziny wpół do dziewiątej, gdy Zofia wróciła dopełniwszy zlecenia naMontmartre, Wilhelm zaraz usłyszał ją, mimo że stąpała jak najciszej.Ożywiłsię, chciał się czegoś dowiedzieć.I Piotr przybiegł do niego z wiadomościami. Nie denerwuj się.Zofię przyjęła starsza dama, która przeczytała list, apotem powiedziała jej po prostu, że wszystko jest w porządku.Nie pytała onic, twarz miała spokojną, nie objawiła żadnej ciekawości.Wilhelm czując, że brata zdziwiła taka niezachwiana pogoda ducha, samrównież bardzo spokojny, rzekł tylko: Ach, wystarczy, że Babka została uprzedzona.Ona zrozumie, że jeśli niewróciłem, to dlatego że nie mogłem.Ale w żaden sposób nie mógł usnąć.Na próżno zasłonięto lampę; wciążotwierał oczy, rozglądał się wokoło, zdawał się poprzez ściany zwracać uchow stronę Paryża.Ksiądz musiał zawołać służącą i zapytać ją, czy jadąc naMontmartre nie zauważyła czegoś niezwykłego.Zofia wydawała się zdziwiona;nic nie spostrzegła.Zresztą dorożkarz jechał bulwarami zewnętrznymi, którebyły prawie puste.Lekka mgła zaczęła właśnie opadać i ulice tonęły wlodowatej wilgoci.O godzinie dziewiątej Piotr zrozumiał, że brat nie zaśnie, jeśli on pozostawi gobez wiadomości.Ranny, którego zaczynała nę-kac gorączka, dręczył się opanowany pragnieniem, aby się dowiedzieć, czySalvat został aresztowany i czy coś zeznał.Nie przyznawał się do tego, jakbynie odczuwał żadnych niepokojów osobistych; i tak zapewne było; ale jegowielka tajemnica dusiła go, drżał na myśl, że tak szczytny zamiar, tyle pracyi tyle nadziei znalazło się na łasce tego opętańca nędzy, który pragnąłprzywrócić sprawiedliwość rzucając bomby.Na próżno ksiądz próbował muwytłumaczyć, że w tej chwili nic jeszcze nie może być wiadome; widział jegowielką niecierpliwość, rosnącą z każdą minutą, toteż zdecydował, żeprzynajmniej spróbuje go zadowolić.Ale gdzie się udać, do kogo się zwrócić? W rozmowie Wilhelm, zastanawiającsię, kogo Salvat mógł prosić o schronienie, wymienił nazwisko Janzena iPiotr przez chwilę chciał posłać do niego po wiadomości.Potem doszedł downiosku, że Janzen, jeżeli dowiedział się o zamachu, nie oczekiwałby policjiu siebie w domu. Pójdę kupić ci wieczorne gazety - powtarzał Piotr. Ale na pewno nic wnich nie ma.W Neuilly znam prawie wszystkich.Tylko że nie widzę nikogo.chyba żeby Bache.Wilhelm przerwał mu: Znasz Bache'a, radcę miejskiego? Tak, razem zajmujemy się dobroczynnością w naszej dzielnicy. O, Bache to jeden z moich starych przyjaciół i nie znam człowiekapewniejszego! Idz do niego i przyprowadz mi go tutaj, proszę cię.W kwadrans pózniej Piotr przyprowadził Bache'a, który mieszkał przysąsiedniej ulicy.I nie przyprowadził go samego, gdyż ku swemu zdziwieniuzastał u niego Janzena.Jak domyślał się Wilhelm, młody człowiek podczasobiadu u księżny de Harth dowiedział się o zamachu i ani myślał wracać nanoc do swego małego mieszkanka przy ulicy des Martyrs, gdzie policja mogłaurządzić nań zasadzkę.Znano jego stosunki, on sam wiedział, że jest podobserwacją, że jako cudzoziemcowi anarchiście stale grozi mu aresztowanielub wydalenie z kraju.Toteż uznał za rozsądne prosić na kilka dni o gościnęBache'a, człowieka niezwykle prawego, niezwykle uczynnego, w którego ręceoddawałsię bez obawy.Za nic w świeci nie pozostałby u Rozamundy, tej uroczejwariatki, która od miesiąca afiszowała się z nim w szalonej pogoni za nowymiwrażeniami i której zupełnie bezużyteczną i niebezpieczną ekstrawaganckąpozę już zdołał poznać.Wilhelm, uradowany na widok wchodzących Bache'a i Janzena, chciał usiąśćna łóżku.Ale Piotr zażądał, aby leżał spokojnie, z głową na poduszce, azwłaszcza mówił jak najmniej.Janzen stał w milczeniu, Bache natomiastwziął krzesło, usiadł przy łóżku, zasypując chorego zapewnieniami o swejżyczliwości.Był to tęgi mężczyzna lat sześćdziesięciu, z twarzą pełną i dużą, zdługą siwą brodą i długimi siwymi wąsami.Jego małe poczciwe oczy tonęły wmarzeniu, duże usta Układały się w dobrotliwy uśmiech powszechnejnadziei [ Pobierz całość w formacie PDF ]