[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A może zresztą.Bądz co bądz,tutaj nie była skazana na takie nudy, jak w Hedgeville.Zirytowałem się w końcu na siebie, że tyle czasu poświęcam Cecily,zamiast myśleć o Juanie, którą jutro mam zobaczyć. Po kiego licha ja w ogóle jadę do Camdan? %7łe Cecily odwiedzaswego pupila, interesując się zapewne jego postępami, to zrozumiałe.Musiał jej Shafter nabić głowę historiami o świetnej in spe karierzeBoba i o splendorze, jaki stąd spłynie na Hedgeville, gdzie tę gwiazdęodkryto.Ale co mnie ten czarny drab obchodzi? Dlaczego mam muzrobić zaszczyt swymi odwiedzinami? rozważałem w duchu i zdecy-dowałem się w końcu dać szoferowi polecenie, aby zawrócił do Nowe-go Orleanu.Zatrzymał wóz i spojrzał ze zdziwieniem. Sir, przecież tojeszcze ćwierć mili zaledwie powiedział.Ha, w takim razie nie miałosensu zawracać.Warto było też zobaczyć, jak taki instytut bokserskiwygląda.Nie widziałem dotychczas nic w tym rodzaju.Obejście farmy Rockforda wyglądało, jak mała forteczka.Niebo-tyczny mur, otaczający wszystkie zabudowania, brama dębowa, za-mknięta na 4 spusty, a wewnątrz sfora wściekłych kundli, które swymujadaniem niejeden raz chyba przerwały św.Piotrowi poobiedniądrzemkę.Tak przynajmniej mogłem wnosić z piekła, jakie zrobiły,kiedy zastukałem do bramy (a trochę przesadzam od czasu zaprzyjaz-nienia się z poczciwym Wadesem).Kelly Rockford wyszedł do mnie w stroju, jakby prosto z ringu.Brakowało tylko rękawic, które niewątpliwie przed chwilą zdjął.I poraz drugi w tym dniu, kiedy wymieniłem swoje nazwisko, spotkałemsię z dziwnym przyjęciem.Znakomity menager, sławny odkrywcagwiazd pierwszej wielkości, aż usta otworzył i patrzał na mnie w mil-czeniu długą chwilę, jak na jakiegoś pterodyktyla czy innego dinozauraz muzeum. Pańska żona? powtórzył ostatnie słowa mego pytania, piesz-cząc obrzydliwego kundla, który ku mnie łypał czerwonymi ślepiami izdradzał jak najbardziej wrogie zamiary wobec moich łydek.Owszem, była tu dzisiaj, ale odjechała swoim autem przed godziną.91 W takim razie minęliśmy się w drodze mruknąłem, przypo-mniawszy sobie, że kazałem jechać najdłuższą drogą. A jak się tamsprawuje nasz pupil, Bob.Petal, jeśli się nie mylę, Petal? zapytałemot tak sobie, aby przerwać uciążliwe milczenie.Wyraziłem się: naszpupil, bo powiedzieć: pupil mej żony, brzmiałoby trochę głupio. Bob Petal? Kelly Rockford miał, zdaje się, zwyczaj powtarzaćkażde pytanie: jest to metoda ludzi powoli myślących, lub roztargnio-nych, ale stosuje ją każdy, kiedy chce pokryć zmieszanie i zyskać naczasie. Bob Petal, jeśli mam mówić szczerze, nie rokuję mu zbytwielkich laurów, chyba, że radykalnie zmieni tryb życia. Hula? Pije? I pijak, i hulaka, i.kobieciarz. Kobieciarz? Taki potwór? No, no.Nie powiedziałbym, żebyposiadał wiele danych na donjuana. A jednak ma duże powodzenie wśród kobiet mruknął. Chyba z półświatka śmiałem się. Nie tylko, nie tylko powtarzał i bawił się wciąż z swoim kun-dysem, nie podnosząc oczu ani na chwilę. Ale niech się pan nie lęka.Bob nabije Pinkerta.Ani dziesięciu rund ten błazen nie wytrzyma zmoim uczniem.Zobaczy pan? pocieszył mnie, sądząc, że jestemzmartwiony wiadomością o niemoralnym prowadzeniu się Boba. Tak,Pinkert oberwie taki nokaut, że mu trza będzie z dziesięć szwów zało-żyć na zmiażdżoną szczękę.Tylko, że Pinkert, to sardynka wobecchampiońskich wielorybów kiwał głową smętnie. Bokser, którychce dojść do rozgrywek o Championat, musi się prowadzić, jak naj-cnotliwsza zakonnica.Chciałbym, żeby pan to Petalowi powiedziałprzy najbliższej sposobności.Wzruszyłem ramionami.Rzeczywiście! Nie mam nic lepszego doroboty, jak umoralniać czarnego draba.Na odchodnym spytałem odniechcenia: Kiedy ma nastąpić spotkanie z tym Pinkertem, czy jak mu tam? Jak to, pan tego nie wie? zdumiał się. Od dzisiaj za tydzień.Przecież na każdej ważniejszej ulicy kazałem zawiesić transparenty.92 Nie zauważyłem.Jadę prosto z dworca. Aha podniósł głowę wreszcie i łypnął wzrokiem w moją stronę,a w jego krótkim spojrzeniu wyczytałem żywe zainteresowanie się i cośjeszcze, czego nie mogłem zrozumieć, ale co mi żywo przypominałowyraz spojrzeń służby hotelowej. Co, u diabła! zakląłem w duchu.Mam na czole wypisany jaki aforyzm czy inne licho? I ten mecz odbędzie się tutaj? Nie, nie u mnie.W Nowym Orleanie.Pożegnałem Rockforda szybko, gdyż jego nieodgadnione spojrzeniazaczęły mnie już denerwować.Odrzuciłem też koncepcję, świadczącą opewnej zarozumiałości mojego literackiego ja , że powodem tegogapienia się na mnie są moje sukcesy, zwłaszcza reklamowany już po-woli film Niebieski Wulkan.Nie!., co, jak co, ale krzty zachwytu,czy uznania, nie było we wzroku Kelly'ego Rockforda. Pani przyjechała przed godziną.Jest u siebie oświadczył miportier w hotelu, zanim go zdążyłem o to zapytać.Ach, i znów te przeklęte, denerwujące spojrzenia.Czy to bydłouwzięło się na mnie?Cecily powitała mnie z wylewną czułością. Wyobraz sobie, Andrzeju, co za pech.Pękł mi pneumatyk i przy-jechałam na dworzec o dziesięć minut za pózno.Swoją drogą mogłeśzaczekać tutaj, w hotelu, zamiast zaraz wyjeżdżać.Więc szukałeśmnie? Jak to ładnie o tobie świadczy.Tęskniłeś, prawda?Niezbyt, zdaje się, szczerze wypadło moje: Tak, oczywiście, mo-ja droga. Ale Cecily była tak dziwnie podniecona, że nie zauważyłachyba tego. Chcesz dzisiaj wracać do Hedgeville? Dobrze, kochanie.Jadę ztobą, ma się rozumieć.Tylko za parę dni będę musiała tu znowu przy-jechać.Paddock twierdzi, że moja obecność jest konieczna.Widząc, jak się sama krząta przy pakowaniu licznych walizek, niemogłem się powstrzymać od zrobienia trafnej uwagi: Dlaczego nie zabrałaś z sobą Kitty lub Edith? One tam zbijająbąki, nie wiedzą, co robić z nadmiarem wolnego czasu, a ty musisz siętutaj obywać bez pokojówki.93 Masz rację, masz rację, Andrzeju przyznała mi zgodliwie alewyjechałam tak niespodziewanie, że zapomniałam o tym.Paddockdepeszował po mnie.W ogóle ten nieszczęsny adwokat Paddock wyjeżdżał przy każdejsposobności, aż się w oczy rzucało. I dawno tu już siedzisz? podtrzymywałem rozmowę. Czy mówiłeś coś do mnie? spytała, wybiegając do łazienki popłaszcz kąpielowy.Oczywiście nie chciało mi się powtarzać drugi raztego samego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.A może zresztą.Bądz co bądz,tutaj nie była skazana na takie nudy, jak w Hedgeville.Zirytowałem się w końcu na siebie, że tyle czasu poświęcam Cecily,zamiast myśleć o Juanie, którą jutro mam zobaczyć. Po kiego licha ja w ogóle jadę do Camdan? %7łe Cecily odwiedzaswego pupila, interesując się zapewne jego postępami, to zrozumiałe.Musiał jej Shafter nabić głowę historiami o świetnej in spe karierzeBoba i o splendorze, jaki stąd spłynie na Hedgeville, gdzie tę gwiazdęodkryto.Ale co mnie ten czarny drab obchodzi? Dlaczego mam muzrobić zaszczyt swymi odwiedzinami? rozważałem w duchu i zdecy-dowałem się w końcu dać szoferowi polecenie, aby zawrócił do Nowe-go Orleanu.Zatrzymał wóz i spojrzał ze zdziwieniem. Sir, przecież tojeszcze ćwierć mili zaledwie powiedział.Ha, w takim razie nie miałosensu zawracać.Warto było też zobaczyć, jak taki instytut bokserskiwygląda.Nie widziałem dotychczas nic w tym rodzaju.Obejście farmy Rockforda wyglądało, jak mała forteczka.Niebo-tyczny mur, otaczający wszystkie zabudowania, brama dębowa, za-mknięta na 4 spusty, a wewnątrz sfora wściekłych kundli, które swymujadaniem niejeden raz chyba przerwały św.Piotrowi poobiedniądrzemkę.Tak przynajmniej mogłem wnosić z piekła, jakie zrobiły,kiedy zastukałem do bramy (a trochę przesadzam od czasu zaprzyjaz-nienia się z poczciwym Wadesem).Kelly Rockford wyszedł do mnie w stroju, jakby prosto z ringu.Brakowało tylko rękawic, które niewątpliwie przed chwilą zdjął.I poraz drugi w tym dniu, kiedy wymieniłem swoje nazwisko, spotkałemsię z dziwnym przyjęciem.Znakomity menager, sławny odkrywcagwiazd pierwszej wielkości, aż usta otworzył i patrzał na mnie w mil-czeniu długą chwilę, jak na jakiegoś pterodyktyla czy innego dinozauraz muzeum. Pańska żona? powtórzył ostatnie słowa mego pytania, piesz-cząc obrzydliwego kundla, który ku mnie łypał czerwonymi ślepiami izdradzał jak najbardziej wrogie zamiary wobec moich łydek.Owszem, była tu dzisiaj, ale odjechała swoim autem przed godziną.91 W takim razie minęliśmy się w drodze mruknąłem, przypo-mniawszy sobie, że kazałem jechać najdłuższą drogą. A jak się tamsprawuje nasz pupil, Bob.Petal, jeśli się nie mylę, Petal? zapytałemot tak sobie, aby przerwać uciążliwe milczenie.Wyraziłem się: naszpupil, bo powiedzieć: pupil mej żony, brzmiałoby trochę głupio. Bob Petal? Kelly Rockford miał, zdaje się, zwyczaj powtarzaćkażde pytanie: jest to metoda ludzi powoli myślących, lub roztargnio-nych, ale stosuje ją każdy, kiedy chce pokryć zmieszanie i zyskać naczasie. Bob Petal, jeśli mam mówić szczerze, nie rokuję mu zbytwielkich laurów, chyba, że radykalnie zmieni tryb życia. Hula? Pije? I pijak, i hulaka, i.kobieciarz. Kobieciarz? Taki potwór? No, no.Nie powiedziałbym, żebyposiadał wiele danych na donjuana. A jednak ma duże powodzenie wśród kobiet mruknął. Chyba z półświatka śmiałem się. Nie tylko, nie tylko powtarzał i bawił się wciąż z swoim kun-dysem, nie podnosząc oczu ani na chwilę. Ale niech się pan nie lęka.Bob nabije Pinkerta.Ani dziesięciu rund ten błazen nie wytrzyma zmoim uczniem.Zobaczy pan? pocieszył mnie, sądząc, że jestemzmartwiony wiadomością o niemoralnym prowadzeniu się Boba. Tak,Pinkert oberwie taki nokaut, że mu trza będzie z dziesięć szwów zało-żyć na zmiażdżoną szczękę.Tylko, że Pinkert, to sardynka wobecchampiońskich wielorybów kiwał głową smętnie. Bokser, którychce dojść do rozgrywek o Championat, musi się prowadzić, jak naj-cnotliwsza zakonnica.Chciałbym, żeby pan to Petalowi powiedziałprzy najbliższej sposobności.Wzruszyłem ramionami.Rzeczywiście! Nie mam nic lepszego doroboty, jak umoralniać czarnego draba.Na odchodnym spytałem odniechcenia: Kiedy ma nastąpić spotkanie z tym Pinkertem, czy jak mu tam? Jak to, pan tego nie wie? zdumiał się. Od dzisiaj za tydzień.Przecież na każdej ważniejszej ulicy kazałem zawiesić transparenty.92 Nie zauważyłem.Jadę prosto z dworca. Aha podniósł głowę wreszcie i łypnął wzrokiem w moją stronę,a w jego krótkim spojrzeniu wyczytałem żywe zainteresowanie się i cośjeszcze, czego nie mogłem zrozumieć, ale co mi żywo przypominałowyraz spojrzeń służby hotelowej. Co, u diabła! zakląłem w duchu.Mam na czole wypisany jaki aforyzm czy inne licho? I ten mecz odbędzie się tutaj? Nie, nie u mnie.W Nowym Orleanie.Pożegnałem Rockforda szybko, gdyż jego nieodgadnione spojrzeniazaczęły mnie już denerwować.Odrzuciłem też koncepcję, świadczącą opewnej zarozumiałości mojego literackiego ja , że powodem tegogapienia się na mnie są moje sukcesy, zwłaszcza reklamowany już po-woli film Niebieski Wulkan.Nie!., co, jak co, ale krzty zachwytu,czy uznania, nie było we wzroku Kelly'ego Rockforda. Pani przyjechała przed godziną.Jest u siebie oświadczył miportier w hotelu, zanim go zdążyłem o to zapytać.Ach, i znów te przeklęte, denerwujące spojrzenia.Czy to bydłouwzięło się na mnie?Cecily powitała mnie z wylewną czułością. Wyobraz sobie, Andrzeju, co za pech.Pękł mi pneumatyk i przy-jechałam na dworzec o dziesięć minut za pózno.Swoją drogą mogłeśzaczekać tutaj, w hotelu, zamiast zaraz wyjeżdżać.Więc szukałeśmnie? Jak to ładnie o tobie świadczy.Tęskniłeś, prawda?Niezbyt, zdaje się, szczerze wypadło moje: Tak, oczywiście, mo-ja droga. Ale Cecily była tak dziwnie podniecona, że nie zauważyłachyba tego. Chcesz dzisiaj wracać do Hedgeville? Dobrze, kochanie.Jadę ztobą, ma się rozumieć.Tylko za parę dni będę musiała tu znowu przy-jechać.Paddock twierdzi, że moja obecność jest konieczna.Widząc, jak się sama krząta przy pakowaniu licznych walizek, niemogłem się powstrzymać od zrobienia trafnej uwagi: Dlaczego nie zabrałaś z sobą Kitty lub Edith? One tam zbijająbąki, nie wiedzą, co robić z nadmiarem wolnego czasu, a ty musisz siętutaj obywać bez pokojówki.93 Masz rację, masz rację, Andrzeju przyznała mi zgodliwie alewyjechałam tak niespodziewanie, że zapomniałam o tym.Paddockdepeszował po mnie.W ogóle ten nieszczęsny adwokat Paddock wyjeżdżał przy każdejsposobności, aż się w oczy rzucało. I dawno tu już siedzisz? podtrzymywałem rozmowę. Czy mówiłeś coś do mnie? spytała, wybiegając do łazienki popłaszcz kąpielowy.Oczywiście nie chciało mi się powtarzać drugi raztego samego [ Pobierz całość w formacie PDF ]