[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najważniejsze, że przestał domnie strzelać.Wylazłem z kadzi, zeskoczyłem na betonowąposadzkę, dopadłem do drzwi prowadzących na rampę iotworzyłem je.Rampą nadbiegał jakiś gość, dobywającpistoletu.Za nim pędziło jeszcze dwóch.Po prawejmiałem stare palety z pustymi butelkami.Schowałem sięza nimi.Na głowę posypały mi się śmierdzącezwietrzałym piwem odpryski szkła z roztrzaskiwanychpociskami szyjek butelek.Trzech na jednego.Znieruchomiałem.Zciskałem wdłoniach dwa glocki, za paskiem spodni z tyłu miałemwakizashi Pieta, w kieszeni kurtki materiał wybuchowy.Ogień ustał.W hali zaległa dzwoniąca w uszach cisza, wpowietrzu unosił się smród kordytu i zwietrzałego piwa. No, idz  syknął ktoś po holendersku. Nie, ty idz  odparł ktoś inny.Nie mogli się zebrać na odwagę. Rzuć broń!  zawołał jeden po holendersku.Jesteś otoczony.Z glockami gotowymi do strzału wychyliłem sięostrożnie zza palet.Nikogo nie widziałem.Za moimi plecami, w drugim końcu ogromnej halirozległ się stłumiony krzyk kobiety. 70Jasmin.Nie miałem czasu czekać, aż któryś z tych trzechtchórzem podszytych patafianów zdecyduje się nadziałanie.Stare palety stały pod ścianą przedsionkaustawione w pięć długich prostokątów.Do drzwiprowadzących na rampę miałem od nich jakieś dwanaściekroków.Dwa stosy palet od siebie słyszałem co najmniejdwa głosy.Mój umysł wszedł na obroty, na jakich już dawno niepracował.Przedsionek zalało nagle jarzeniowe światło.Towłączyło się oświetlenie pod sufitem.Strzeliłem dojarzeniówki i przedsionek z powrotem pogrążył się wpółmroku.Jasmin znowu krzyknęła.Rozejrzałem się po pomieszczeniu.Po mojej lewejcoś się poruszyło.Niewiele myśląc, zerwałem się narówne nogi, strzeliłem w tamtym kierunku i ponownieprzypadłem do posadzki.Zza palety doleciał bełkotliwyjęk.Puściłem się biegiem przejściem między stertamipalet.Po paru susach pod moimi butami zachrzęściłopotłuczone szkło.I w tym samym momencie huknęły strzały.Strzelanodo mnie z trzech stron.Od przodu, od tyłu, z prawej. Byłem otoczony.Skręciłem w lewo, w kierunku człowieka, któregoprzed chwilą trafiłem.Słyszałem wokół siebiegorączkową krzątaninę, dwóch zachodziło mnie od tyłu,odcinając drogę powrotną do głównej hali z kadziami.Ale ja nie zamierzałem się tam wycofywać.Szukalimnie między paletami.Jeśli mnie tam nie znajdą, zyskamnad nimi chwilową przewagę.Podskoczyłem, podciągnąłem się na rękach nawysoki na trzy metry stos palet i pobiegłem jegobrzegiem.Jakieś poruszenie po prawej, kolejny facetwychylał się zza narożnika, zaglądając w przejście międzypaletami, w którym jeszcze przed dwudziestomasekundami się kryłem.Strzeliłem do niego.Chybiłem.Onteż strzelił.Poczułem, jak pocisk rozrywa mi kurtkę iociera się o skórę na plecach.Zapiekło mnie w barku, topieczenie przeszło w rozdzierający ból.Pękały butelki, stos palet zapadał się pode mną.Przemknęło mi przez myśl, że jeśli teraz spadnę na tęstłuczkę, to nie dość, że się pokaleczę, to jeszcze stanę sięłatwym celem.Przeskoczyłem na dach stojącego nieopodalpodnośnika widłowego.Kryjący się za nim mężczyznaspojrzał zaskoczony w górę.Wypaliłem do niego.Padł.Przeskoczyłem na sąsiedni stos palet.Bark rwałnieludzko.Czułem, jak po plecach spływa mi ciepłystrumyczek krwi.Byłem ranny.To niemożliwe.Niemożliwe.Zeskoczyłem ze stosu palet na beton i znalazłem się niemal oko w oko z facetemz karabinem.Złożył się do strzału, ale spustu nie naciskał. Rzuć broń!  wrzasnął.Wypuściłem z rąk oba glocki. Na ziemię!Opadłem na klęczki, sięgając za siebie po wakizashi. Ręce tak, żebym je widział!Zacisnąłem dłoń na rękojeści wakizashi.Przekręciłemmiecz i ostrze przecięło cienki skórkowy pasek od spodni.Dzięki ci, Piet, że z nudów, kiedy czekaliśmy w deszczupod tamtą fabryczką pod Paryżem na ciężarówkę zdostawą dla Lingów, tak pięknie go naostrzyłeś. Dostałem w bark  wyjęczałem. Nie mogę unieśćręki.Postąpił krok w moją stronę. Coś ty za jeden? Policjant? Wez się puknij w czoło  fuknąłem. Widziałeśkiedy policjanta działającego w pojedynkę? Nie jestem zpolicji.Usłyszałem za sobą chrzęst szkła.Ten, kto zachodziłmnie od tyłu, zauważy zaraz wakizashi. Coś za jeden?!  wrzasnął znowu ten przede mną.Dwa kolejne kroki za moimi plecami.Przewróciłem się na wznak, przeturlałem w bok,kurtka chroniła mnie przed odpryskami szkła.Wakizashiwszedł jak w masło w nogę faceta za mną.Zawył z bólu iten z karabinem przede mną zamarł.Wyrwałem miecz zrany tamtego za mną i ciąłem w udo tego przed sobą. Odskoczył z okrzykiem, naciskając odruchowo spust.Pociski poszły w beton.Ja przestałem się liczyć jako cel.Zemdlał.Zbliżał się ktoś jeszcze.Słyszałem jego kroki.Jezu,ilu ich tam jeszcze jest? Wyrwałem z kieszeni kurtkilatarkę, zapaliłem ją i wepchnąłem pod pachę temunieprzytomnemu, z karabinem.Nie zważając na ból w barku, wycofałem się za stospalet.Ktoś przyklęknął na zasłanej szklaną stłuczkąposadzce, zaklął i zrobiło się jasno jak w dzień.Wybiegłem zza stosu palet i w gasnącym rozbłyskugranatu świetlnego zobaczyłem zwijającego się z bólu,oślepionego i ogłuszonego mężczyznę.Podniosłem zposadzki pustą butelkę i przyłożyłem mu w łeb.Kiedyupadł, poprawiłem kopniakiem w twarz.Znieruchomiał.Dwunasty.Dwunastu już załatwiłem.Ledwietrzymałem się na nogach.Został jeszcze jeden.Edward.Sprawdziłem swoje glocki.Puste.Jeden z mężczyzn miałpistolet z pełnym magazynkiem.Zabrałem mu go.Wysunąłem się ostrożnie spomiędzy palet [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl