[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wspiąłem się po nich na drugą stronę leja.Brama na Aucką była kiedyśzamknięta na kłódkę, ale dawno temu przyszedł człowiek z nożycami i rozciął łańcuch.Przejściezarastało perzem i barszczem, zamknąłem je za sobą na ile się dało.W wejściu do piramidy jest portiernia, zobaczyłem siebie w odbiciu na przyciemnionejszybie; oklapnięty od deszczu kapelusz, ubłocony płaszcz, wzruszyłem ramionami, wszedłem dośrodka.Po lewej okienko portiera, lustrzana szyba, po prawej panel domofonu.Wystukałem 1708na wytartych klawiszach z czarnego tworzywa, po chwili wewnętrzne drzwi odzywają siębzyczeniem.W środku białe ściany, prawa zabudowana rzędami skrzynek pocztowych.Mokrebuty ślizgały mi się po podłodze z wypolerowanego kamienia, z ulgą dotarłem do wytartegochodnika rzuconego między wejściem i windami.Wcisnąłem przywołanie, winda przyjechałachyba po pięciu minutach.Drzwi rozsunęły się, pod tylną ścianą stał zwalisty, łysy facet wmarynarce na czarnym golfie. Na górę uniosłem brwi?Kiwnął głową.Wszedłem do kabiny i zorientowałem się, że facet zasłania tabliczkę zprzyciskami. Na które? Na siedemnaste powiedziałem.Odwrócił się, wcisnął jakiś klawisz i przekręcił klucz wbity w tabliczkę sterowania.Drzwi windy zamknęły się, ale nie ruszyliśmy, odwrócił się do mnie. Ręce na ścianę. Co? No już.Albo wysiadka, albo tak.Odruchowo sięgnąłem do kieszeni po blachę, zanim przypomniałem sobie, że w tymżyciu już jej nie mam, po czym odwróciłem się grzecznie, i pozwoliłem się przemacać.Nie byłzbyt dokładny.Przekręcił klucz i pojechaliśmy.Na wysokości jedenastego piętra coś zabrzęczało, winda zatrzymała się gwałtownie,światło przygasło, rozbłysło ponownie przyciemnione, żółtawym ognikiem.Gdzieś nad nami wszybie windy rozległ się dzwonek, dwa krótkie, potem długi, pozostawiający po sobie dzwoniącypogłos.Ochroniarz zaklął, szarpnięciem przekręcił klucz, prawie wyłamując zamek, wcisnął stop. Co jest? Psy, z góry i z dołu.Spieprzamy.Winda przejechała może jeszcze z metr i zatrzymała się. Razem rzucił, wbijając palce w szczelinę między płatami drzwi.Pociągnąłem zdrugiej strony, ruszyły z szurgotem, rozsunęły się niechętnie.Staliśmy między piętrami, wmetrowym przekroju stropu czerniała kratowa klapa, szarpnięta odskoczyła z brzękiem. Szybko, zanim ze sterownika ruszą bo ci nogę albo i głowę upierdoli.Aysy rzucił się głową w czarny otwór, poszedłem w jego ślady.Tunel był ciasny, naczworakach zapierałem się plecami o szorstki beton, ręce po nadgarstki brodziły w kurzu i pyle. Klapę zamknij, bo będą nas tu szukać.Popatrzyłem między kolanami, sięgnąłem stopą, jakoś udało mi się zahaczyć klapękrawędzią buta, szarpnąłem, zatrzasnęła się z brzękiem odcinając światło, ryknął napęd windy,światło kabiny ruszyło w dół, zapadła ciemność. Druga w lewo.Przypadłem do podłoża, rozkaszlałem się uniesionym kurzem, walcząc ze skurczamigardła ruszyłem powoli za głosem, co kilka kroków macając boczne ściany.Po kilku metrachwymacałem odnogę w lewo, potem następną, przez ciasny zakręt musiałem się przeciskać naboku.Z przodu coś szczęknęło, do tunelu wpadło trochę pomarańczowego światła.Ochroniarzwyczołgał się z tunelu, przewinął się w bok, zrobiło się jaśniej.Dotarłem do końca i wyjrzałemostrożnie, oświetlony małymi jarzeniówkami kanał techniczny, przewody, rury, wodne,ściekowe, w otulinie z błyszczącej folii, z boku wbity w ścianę rząd klamer.Mój towarzysz byłjuż kilka metrów niżej.Złapałem się klamer wyczołgując się z czarnej czeluści, podciągnąłem się w górę, udałomi się uwolnić jedną nogę ale uciekła mi z klamry w bok, zawisłem na rękach, plecami zaparłemsię o rury, poczułem narastające gorąco i smród palonej tkaniny, druga noga odnalazła podparcie,przytuliłem się do ściany.Nie patrzeć w dół.Odnalazłem stopą niższą klamrę i zacząłem schodzenie.Na dole duszny korytarz, mój przewodnik przestał zwracać na mnie uwagę, w bok wnękawymiennika ciepła, pod plątaniną rur wybita w murze nieregularna dziura zastawiona drewnianąpaletą, nurkuję za nim, stary korytarz, jakaś piwnica zawalona zakurzonymi skrzyniami zpotworackimi oznaczeniami, na ścianie potworacki symbol skażenia, schody w górę, ukośnepiwniczne drzwi i jesteśmy w leju po domu na sąsiedniej działce.Aysol w pochyleniu doskakujedo wyjścia na ulicę.Rozglądam się szybko, nad szczytem piramidy wisi stary potworacki transporterdesantowy, wychylam się lekko w górę, na ulicy przed wejściem kilka pancerek i suka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Wspiąłem się po nich na drugą stronę leja.Brama na Aucką była kiedyśzamknięta na kłódkę, ale dawno temu przyszedł człowiek z nożycami i rozciął łańcuch.Przejściezarastało perzem i barszczem, zamknąłem je za sobą na ile się dało.W wejściu do piramidy jest portiernia, zobaczyłem siebie w odbiciu na przyciemnionejszybie; oklapnięty od deszczu kapelusz, ubłocony płaszcz, wzruszyłem ramionami, wszedłem dośrodka.Po lewej okienko portiera, lustrzana szyba, po prawej panel domofonu.Wystukałem 1708na wytartych klawiszach z czarnego tworzywa, po chwili wewnętrzne drzwi odzywają siębzyczeniem.W środku białe ściany, prawa zabudowana rzędami skrzynek pocztowych.Mokrebuty ślizgały mi się po podłodze z wypolerowanego kamienia, z ulgą dotarłem do wytartegochodnika rzuconego między wejściem i windami.Wcisnąłem przywołanie, winda przyjechałachyba po pięciu minutach.Drzwi rozsunęły się, pod tylną ścianą stał zwalisty, łysy facet wmarynarce na czarnym golfie. Na górę uniosłem brwi?Kiwnął głową.Wszedłem do kabiny i zorientowałem się, że facet zasłania tabliczkę zprzyciskami. Na które? Na siedemnaste powiedziałem.Odwrócił się, wcisnął jakiś klawisz i przekręcił klucz wbity w tabliczkę sterowania.Drzwi windy zamknęły się, ale nie ruszyliśmy, odwrócił się do mnie. Ręce na ścianę. Co? No już.Albo wysiadka, albo tak.Odruchowo sięgnąłem do kieszeni po blachę, zanim przypomniałem sobie, że w tymżyciu już jej nie mam, po czym odwróciłem się grzecznie, i pozwoliłem się przemacać.Nie byłzbyt dokładny.Przekręcił klucz i pojechaliśmy.Na wysokości jedenastego piętra coś zabrzęczało, winda zatrzymała się gwałtownie,światło przygasło, rozbłysło ponownie przyciemnione, żółtawym ognikiem.Gdzieś nad nami wszybie windy rozległ się dzwonek, dwa krótkie, potem długi, pozostawiający po sobie dzwoniącypogłos.Ochroniarz zaklął, szarpnięciem przekręcił klucz, prawie wyłamując zamek, wcisnął stop. Co jest? Psy, z góry i z dołu.Spieprzamy.Winda przejechała może jeszcze z metr i zatrzymała się. Razem rzucił, wbijając palce w szczelinę między płatami drzwi.Pociągnąłem zdrugiej strony, ruszyły z szurgotem, rozsunęły się niechętnie.Staliśmy między piętrami, wmetrowym przekroju stropu czerniała kratowa klapa, szarpnięta odskoczyła z brzękiem. Szybko, zanim ze sterownika ruszą bo ci nogę albo i głowę upierdoli.Aysy rzucił się głową w czarny otwór, poszedłem w jego ślady.Tunel był ciasny, naczworakach zapierałem się plecami o szorstki beton, ręce po nadgarstki brodziły w kurzu i pyle. Klapę zamknij, bo będą nas tu szukać.Popatrzyłem między kolanami, sięgnąłem stopą, jakoś udało mi się zahaczyć klapękrawędzią buta, szarpnąłem, zatrzasnęła się z brzękiem odcinając światło, ryknął napęd windy,światło kabiny ruszyło w dół, zapadła ciemność. Druga w lewo.Przypadłem do podłoża, rozkaszlałem się uniesionym kurzem, walcząc ze skurczamigardła ruszyłem powoli za głosem, co kilka kroków macając boczne ściany.Po kilku metrachwymacałem odnogę w lewo, potem następną, przez ciasny zakręt musiałem się przeciskać naboku.Z przodu coś szczęknęło, do tunelu wpadło trochę pomarańczowego światła.Ochroniarzwyczołgał się z tunelu, przewinął się w bok, zrobiło się jaśniej.Dotarłem do końca i wyjrzałemostrożnie, oświetlony małymi jarzeniówkami kanał techniczny, przewody, rury, wodne,ściekowe, w otulinie z błyszczącej folii, z boku wbity w ścianę rząd klamer.Mój towarzysz byłjuż kilka metrów niżej.Złapałem się klamer wyczołgując się z czarnej czeluści, podciągnąłem się w górę, udałomi się uwolnić jedną nogę ale uciekła mi z klamry w bok, zawisłem na rękach, plecami zaparłemsię o rury, poczułem narastające gorąco i smród palonej tkaniny, druga noga odnalazła podparcie,przytuliłem się do ściany.Nie patrzeć w dół.Odnalazłem stopą niższą klamrę i zacząłem schodzenie.Na dole duszny korytarz, mój przewodnik przestał zwracać na mnie uwagę, w bok wnękawymiennika ciepła, pod plątaniną rur wybita w murze nieregularna dziura zastawiona drewnianąpaletą, nurkuję za nim, stary korytarz, jakaś piwnica zawalona zakurzonymi skrzyniami zpotworackimi oznaczeniami, na ścianie potworacki symbol skażenia, schody w górę, ukośnepiwniczne drzwi i jesteśmy w leju po domu na sąsiedniej działce.Aysol w pochyleniu doskakujedo wyjścia na ulicę.Rozglądam się szybko, nad szczytem piramidy wisi stary potworacki transporterdesantowy, wychylam się lekko w górę, na ulicy przed wejściem kilka pancerek i suka [ Pobierz całość w formacie PDF ]