[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostrzegłem gwałtowny ruch, a sekundę pózniej jakaś zaokrąglona postać walnęła o kraty.Monty upadł u stóp mutanta w masce, kuląc się w rogu celi i kryjąc głowę w ramionach.Mogłem zobaczyć również Kevina, który za jego plecami wspinał się z powrotem na pryczę,szukając schronienia pomiędzy prześcieradłami.Charłak wygiął się do tyłu i zawył, zmuszając Monty ego do jeszcze głębszegowciśnięcia się w ścianę, a następnie wsunął rękę pod płaszcz.Kiedy ponownie ją wyjął, byłapokryta czymś, co przypominało smołę skapującą wielkimi kroplami na metalową platformę.Monstrum przejechało dłonią po drzwiach celi, tworząc dwie krzyżujące się linie, a pózniejznów zawyło i zamarło w bezruchu, wydając z siebie zgrzytliwe rzężenie.Po raz trzeci w Otchłani zapadł całkowity mrok i znów na próżno wytężałem wzrok,próbując przeniknąć nim ciemności.Gdzieś nad naszymi głowami roznosiły się kolejnerozpaczliwe protesty.Nagle znów rozległo się bzyczenie elektryczności i czerwona poświataponownie zalała więzienie.Z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie mogłem zobaczyć celiMontyego i dopiero po chwili zrozumiałem dlaczego.Poczułem, jak krańcowe przerażeniewypełnia moje serce.Tuż przede mną w całej swojej okrutnej okazałości zatrzymało się jedno zzamaskowanych paskudztw.Widziałem je tylko przez ułamek sekundy, momentalnieodskakując do tyłu, ale ten obraz pozostanie ze mną już do końca życia.Potwór stał dokładnieprzed naszą celą, gapiąc się na mnie oczyma tak głęboko osadzonymi w pomarszczonejtwarzy, że przypominały czarne, szklane kule.Zaśniedziałe urządzenie okrywające jegonozdrza i usta pokrywała rdza, dostrzegłem również, że było przyszyte wprost do skóry.Słyszałem jego świszczący oddech, aż wreszcie stworzenie rozsunęło dłonią połyzakrwawionego płaszcza, odsłaniając skórzane pasy skrzyżowane na piersi.Wisiało na nichpół tuzina strzykawek, które wyglądały tak, jakby nikt ich nie czyścił przynajmniej odzakończenia drugiej wojny światowej.Zrozumiałem wreszcie, co mnie tak niepokoiło w jegoruchach.Przemieszczał się zbyt szybko, przechylając z boku na bok, tak jakby byłhologramem, który ktoś próbował odtworzyć w przyspieszonym tempie.Jego głowachybotała się z tą samą przerażającą szybkością, drżąc zauważalnie na sekundę przed tym,zanim powróciła do normalnej pozycji.Uderzyłem plecami o pryczę i osunąłem się na ziemię, czując, jak moje nogizamieniają się w watę.Kiedy upadłem na kamienną posadzkę, ze ścian ponownie posypałysię iskry, oświetlając sylwetkę monstrum czyhającego za kratami i sięgającego do kieszenipłaszcza.Ktoś z całych sił krzyczał: nie, nie, nie.! , i dopiero po chwili uświadomiłemsobie, że ten głos dobiega z mojego gardła.Na sekundę znów rozbłysły światła i ponownie zgasły.Migotały przez kilka chwilniczym stroboskop: ciemność, czerwień, ciemność, czerwień, podczas gdy charłak nie ruszałsię spod naszej celi.Od szaleńczego migotania zaczęło mi się kręcić w głowie i musiałem zcałych sił zacisnąć powieki, kryjąc twarz w zgięciu łokcia, tak jakby mogło mnie to jakośochronić.Usłyszałem delikatny pomruk i powróciła elektryczność.Spojrzałem w górę,spodziewając się, że znów ujrzę koszmar czyhający pod naszymi drzwiami.Nikogo jednaknie było.Z trudem podniosłem się na nogi i doskoczyłem do krat, aby zobaczyć, jakzamaskowane stworzenie oddala się po platformie, dochodząc w końcu do schodów i kierującsię wyżej.Miałem wrażenie, że od wieków nie zaczerpnąłem oddechu, więc wypełniłem płucapowietrzem.- Oznaczył nas? - zapytał Donovan.- Widzisz krzyż na drzwiach?Przesunąłem dłońmi po kratach, ale były czyste.- Nic - odszepnąłem.Donovan westchnął z ulgą i wymamrotał jakieś podziękowaniaza coś lub komuś.- Wracaj na wyro, Sawyer - rozkazał.- Miałeś fart, ale radzę tego nie nadużywać.Tojeszcze nie koniec.Wgapiałem się w celę Montyego.Charłak, od chwili gdy oznaczył ją krzyżem, nieruszył się stamtąd ani o milimetr.- Co oni robią? - zapytałem ponownie.- Dlaczego się nie ruszają?Ponad naszymi głowami rozległ się kolejny wrzask, na który tym razemodpowiedziały wszystkie stworzenia w maskach.Kilka sekund pózniej znów zawyła syrena izobaczyłem następne postacie wysypujące się ze schronu.Naliczyłem siedmiu facetów wczerni, dwóch z nich prowadziło na smyczy zmutowanego psa, z trudem powstrzymujączwierzę przed wyrwaniem się na wolność.Znów zapadły ciemności i usłyszeliśmy wycie.Stukot kroków na kamiennej posadzce,podeszwy uderzające o metal.Nowe wrzaski wydobywające się z gardeł mutantów inieustające błagania dobiegające gdzieś z dołu.Kiedy ponownie zapaliły się światła, zobaczyłem, że strażnicy rozdzielili się na dwiegrupy i zbliżali się powoli do oznakowanych pomieszczeń.Przykucnąłem tak nisko, jak tylkosię dało, i obserwowałem, jak jeden z nich podchodzi do celi Montyego.Dotarł do niej,wrzeszcząc, aby mu otworzono.Chociaż co najmniej dwukrotnie przerastał stojącego przednim charłaka, przyglądał mu się z wyrazną nieufnością i czekając, aż drzwi rozsuną się nacałą szerokość, cały czas trzymał się na dystans.Nigdy w życiu nie widziałem nikogo bardziej bezbronnego niż Monty, wciąż kulącysię we wnętrzu swojej celi.Strażnik sięgnął do środka, łapiąc go za łokieć i wywlekając bezwysiłku na metalową platformę, tak jakby chłopak ważył tyle co worek pierza.Kiedy tylkoMonty znalazł się w blasku czerwonego światła, błyskawicznie stanął na nogi i rzucił się nafaceta w czerni, wymachując bezsilnie rękoma.Olbrzym zacisnął potworną dłoń na jegonadgarstkach i uniósł go w powietrze.Mutant w masce zawył z wyraznym zadowoleniem, wyszarpując zza paska jedną zestrzykawek, i wymierzył ją w Montyego niczym ostrze noża.Byłem niezmiernie wdzięcznyza to, że sekundę pózniej ponownie zapadły ciemności, jednak bez trudu mogłem sobiewyobrazić przerażające zakończenie tej historii: igłę wbijającą się w kark lub ramię dzieciaka,wypełniającą jego żyły zgnilizną i rozpadem, morderczymi chemikaliami, zakażoną krwią.Następny rozbłysk świateł trwał na tyle długo, że zdołałem zobaczyć, jak strażnikwlecze bezwładne ciało Montyego w stronę schodów, a charłak podąża tuż za nimi, gapiąc sięna chłopaka jak hiena na padlinę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Dostrzegłem gwałtowny ruch, a sekundę pózniej jakaś zaokrąglona postać walnęła o kraty.Monty upadł u stóp mutanta w masce, kuląc się w rogu celi i kryjąc głowę w ramionach.Mogłem zobaczyć również Kevina, który za jego plecami wspinał się z powrotem na pryczę,szukając schronienia pomiędzy prześcieradłami.Charłak wygiął się do tyłu i zawył, zmuszając Monty ego do jeszcze głębszegowciśnięcia się w ścianę, a następnie wsunął rękę pod płaszcz.Kiedy ponownie ją wyjął, byłapokryta czymś, co przypominało smołę skapującą wielkimi kroplami na metalową platformę.Monstrum przejechało dłonią po drzwiach celi, tworząc dwie krzyżujące się linie, a pózniejznów zawyło i zamarło w bezruchu, wydając z siebie zgrzytliwe rzężenie.Po raz trzeci w Otchłani zapadł całkowity mrok i znów na próżno wytężałem wzrok,próbując przeniknąć nim ciemności.Gdzieś nad naszymi głowami roznosiły się kolejnerozpaczliwe protesty.Nagle znów rozległo się bzyczenie elektryczności i czerwona poświataponownie zalała więzienie.Z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie mogłem zobaczyć celiMontyego i dopiero po chwili zrozumiałem dlaczego.Poczułem, jak krańcowe przerażeniewypełnia moje serce.Tuż przede mną w całej swojej okrutnej okazałości zatrzymało się jedno zzamaskowanych paskudztw.Widziałem je tylko przez ułamek sekundy, momentalnieodskakując do tyłu, ale ten obraz pozostanie ze mną już do końca życia.Potwór stał dokładnieprzed naszą celą, gapiąc się na mnie oczyma tak głęboko osadzonymi w pomarszczonejtwarzy, że przypominały czarne, szklane kule.Zaśniedziałe urządzenie okrywające jegonozdrza i usta pokrywała rdza, dostrzegłem również, że było przyszyte wprost do skóry.Słyszałem jego świszczący oddech, aż wreszcie stworzenie rozsunęło dłonią połyzakrwawionego płaszcza, odsłaniając skórzane pasy skrzyżowane na piersi.Wisiało na nichpół tuzina strzykawek, które wyglądały tak, jakby nikt ich nie czyścił przynajmniej odzakończenia drugiej wojny światowej.Zrozumiałem wreszcie, co mnie tak niepokoiło w jegoruchach.Przemieszczał się zbyt szybko, przechylając z boku na bok, tak jakby byłhologramem, który ktoś próbował odtworzyć w przyspieszonym tempie.Jego głowachybotała się z tą samą przerażającą szybkością, drżąc zauważalnie na sekundę przed tym,zanim powróciła do normalnej pozycji.Uderzyłem plecami o pryczę i osunąłem się na ziemię, czując, jak moje nogizamieniają się w watę.Kiedy upadłem na kamienną posadzkę, ze ścian ponownie posypałysię iskry, oświetlając sylwetkę monstrum czyhającego za kratami i sięgającego do kieszenipłaszcza.Ktoś z całych sił krzyczał: nie, nie, nie.! , i dopiero po chwili uświadomiłemsobie, że ten głos dobiega z mojego gardła.Na sekundę znów rozbłysły światła i ponownie zgasły.Migotały przez kilka chwilniczym stroboskop: ciemność, czerwień, ciemność, czerwień, podczas gdy charłak nie ruszałsię spod naszej celi.Od szaleńczego migotania zaczęło mi się kręcić w głowie i musiałem zcałych sił zacisnąć powieki, kryjąc twarz w zgięciu łokcia, tak jakby mogło mnie to jakośochronić.Usłyszałem delikatny pomruk i powróciła elektryczność.Spojrzałem w górę,spodziewając się, że znów ujrzę koszmar czyhający pod naszymi drzwiami.Nikogo jednaknie było.Z trudem podniosłem się na nogi i doskoczyłem do krat, aby zobaczyć, jakzamaskowane stworzenie oddala się po platformie, dochodząc w końcu do schodów i kierującsię wyżej.Miałem wrażenie, że od wieków nie zaczerpnąłem oddechu, więc wypełniłem płucapowietrzem.- Oznaczył nas? - zapytał Donovan.- Widzisz krzyż na drzwiach?Przesunąłem dłońmi po kratach, ale były czyste.- Nic - odszepnąłem.Donovan westchnął z ulgą i wymamrotał jakieś podziękowaniaza coś lub komuś.- Wracaj na wyro, Sawyer - rozkazał.- Miałeś fart, ale radzę tego nie nadużywać.Tojeszcze nie koniec.Wgapiałem się w celę Montyego.Charłak, od chwili gdy oznaczył ją krzyżem, nieruszył się stamtąd ani o milimetr.- Co oni robią? - zapytałem ponownie.- Dlaczego się nie ruszają?Ponad naszymi głowami rozległ się kolejny wrzask, na który tym razemodpowiedziały wszystkie stworzenia w maskach.Kilka sekund pózniej znów zawyła syrena izobaczyłem następne postacie wysypujące się ze schronu.Naliczyłem siedmiu facetów wczerni, dwóch z nich prowadziło na smyczy zmutowanego psa, z trudem powstrzymujączwierzę przed wyrwaniem się na wolność.Znów zapadły ciemności i usłyszeliśmy wycie.Stukot kroków na kamiennej posadzce,podeszwy uderzające o metal.Nowe wrzaski wydobywające się z gardeł mutantów inieustające błagania dobiegające gdzieś z dołu.Kiedy ponownie zapaliły się światła, zobaczyłem, że strażnicy rozdzielili się na dwiegrupy i zbliżali się powoli do oznakowanych pomieszczeń.Przykucnąłem tak nisko, jak tylkosię dało, i obserwowałem, jak jeden z nich podchodzi do celi Montyego.Dotarł do niej,wrzeszcząc, aby mu otworzono.Chociaż co najmniej dwukrotnie przerastał stojącego przednim charłaka, przyglądał mu się z wyrazną nieufnością i czekając, aż drzwi rozsuną się nacałą szerokość, cały czas trzymał się na dystans.Nigdy w życiu nie widziałem nikogo bardziej bezbronnego niż Monty, wciąż kulącysię we wnętrzu swojej celi.Strażnik sięgnął do środka, łapiąc go za łokieć i wywlekając bezwysiłku na metalową platformę, tak jakby chłopak ważył tyle co worek pierza.Kiedy tylkoMonty znalazł się w blasku czerwonego światła, błyskawicznie stanął na nogi i rzucił się nafaceta w czerni, wymachując bezsilnie rękoma.Olbrzym zacisnął potworną dłoń na jegonadgarstkach i uniósł go w powietrze.Mutant w masce zawył z wyraznym zadowoleniem, wyszarpując zza paska jedną zestrzykawek, i wymierzył ją w Montyego niczym ostrze noża.Byłem niezmiernie wdzięcznyza to, że sekundę pózniej ponownie zapadły ciemności, jednak bez trudu mogłem sobiewyobrazić przerażające zakończenie tej historii: igłę wbijającą się w kark lub ramię dzieciaka,wypełniającą jego żyły zgnilizną i rozpadem, morderczymi chemikaliami, zakażoną krwią.Następny rozbłysk świateł trwał na tyle długo, że zdołałem zobaczyć, jak strażnikwlecze bezwładne ciało Montyego w stronę schodów, a charłak podąża tuż za nimi, gapiąc sięna chłopaka jak hiena na padlinę [ Pobierz całość w formacie PDF ]