[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Dlatego uważam, że najsłuszniej postąpimy opuszczając natychmiast ten budynek i wracając do siebie.– To znaczy dokąd?– Na tamten świat.Ponieważ jednak miasto uległo przebudowie, wdzięczni będziemy, jeśli zechce pan być naszym przewodnikiem.– Na tamten świat?– Ależ nie, co za pomysł.Tylko do rogatek miasta.Zegar kościelny wydzwonił kwadrans po jedenastej.Grzegorz wyszedł z kuchni, mówiąc że idzie po Krystynę.Ogarnęła mnie panika.Postanowiłem wyskoczyć przez okno i uciec z tego upiornego domu, zaledwie postawiłem nogę na parapecie, z mgły wyłonił się sufler.– Co pan chce uczynić? Nie wolno zdradzać się przed czasem.Trzeba uśpić ich czujność.Tym razem nie pozwolę im uciec.Pan ułatwi mi schwytanie tej pary.– Nie, nie – zaprotestowałem.– To przekracza przecież ludzkie pojęcie.– Tak, rzecz prosta, przekracza – zgodził się sufler.– Wspólnym wysiłkiem pokonamy wszystkie przeszkody.Wyjdziecie razem na ulicę.W pobliżu Małego Kanału będę czekał w karecie.Powie pan, że do rogatki daleko i warto skorzystać z powozu.Reszta należy do mnie.– Czy ja również mam wejść do tej karety?– Naturalnie.Niech pan uważa, słyszę kroki, znikam.Sufler zniknął we mgle.– Jesteśmy gotowi – oświadczył Mabe.– Czy przeprowadzi nas pan przez miasto.Tak, widzę, że prośba nasza zostanie spełniona.– Pan należy naprawdę do wyjątkowych ludzi – mówiła Krystyna.– Jakże jestem wdzięczna.Nie pozwolili mi dojść do słowa.– Zaciągamy wobec pana dług wdzięczności.Mabe poklepał mnie po ramieniu.– Wielki dług.Dziękujemy.Skapitulowałem.Krystyna narzuciła na suknię moją starą kurtkę, Mabe włożył mój płaszcz gabardynowy.Na ulicy nie było żywego ducha.Wkrótce z mgły wynurzyła się czarna kareta.– Może karetą – zaproponowałem.– Szybciej wyjedziemy z miasta.– Tak, szybciej i cieplej.– Mabe otworzył drzwiczki.– Dokąd? – zapytał stangret.– Za rogatki – krzyknął aktor i kareta ruszyła.Miałem nadzieję, że zapomną o mnie.Nie, proszę pana, nie zapomnieli.Siedziałem w karecie i przysłuchiwałem się rozmowie Romea i Julii.– To dobrze, że pan Kyd nam towarzyszy rzekł Romeo.– Bardzo dobrze – odparła Julia uśmiechając się do mnie.– Nie mogę wyzbyć się uczucia niepokoju.Czy widziałeś tego człowieka na koźle?– Nie, dlaczego pytasz?– Głos, jego głos wydał mi się znajomy.– Nonsens.Nasi znajomi nie żyją od stu lat.– Prawda, zapomniałam.– Uwaga, kareta staje, wysiadamy.No cóż, i ja wysiadłem.Kareta zatrzymała się przed cmentarną bramą.Nieznajomy zeskoczył z kozła.– Dobry wieczór, panie Mabe – zawołał do zdumionego aktora.– Witam panią, Krystyno.– Dobry Boże, Emil! – wyszeptała.– Sufler z teatru Sandora.– Nie zapomniała pani, prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie – kpił.– Pamiętacie pożar, trudno zapomnieć, przed stu laty straciłem życie, a moja śmierć obciąża wasze sumienia.– To nieporozumienie – zapewniał Mabe.Daję panu słowo honoru, musiałem ratować nieprzytomną Krystynę.Jesteśmy niewinni.Sufler nie słuchał.– Najwyższy Trybunał orzeknie, czy ponosicie odpowiedzialność za moją śmierć.Wysłano mnie z Tamtego Świata, otrzymałem rozkaz, aby was zabrać ze sobą.Chodźcie!I wkroczyliśmy, proszę pana, na cmentarną aleję.Sufler szedł pierwszy, za nim Krystyna, potem ja, orszak zamykał Mabe.Zatrzymaliśmy się przed wysokim grobowcem z białego marmuru.Chciałem coś powiedzieć, lecz nie mogłem wydobyć słowa z krtani ściśniętej strachem.Emil otworzył żelazne drzwiczki grobowca, wprowadził nas do środka i powiedział:– Rozpoczynam dematerializację.– Co… co mamy robić? – zapytał Mabe.– W jakim momencie straciliście życie?– Scena przedstawiała cmentarz z grobowcem Kapuletów.Wybuch pożaru nastąpił w chwilę po moim pojedynku z Parysem.Ułożyłem go w grobowcu obok Julii i wtedy dostrzegłem smugi dymu.– Akt piąty, scena trzecia – przypomniał sufler.– Wrócimy do tego momentu.Julia położy się na katafalku.Parys, hm, nie mamy Parysa.– Może pan Kyd wystąpi w tej roli – zaproponował Mabe.– Ja? Co znowu – przeraziłem się.– Nie, nie, dajcie mi spokój.– To bardzo nieładnie z pańskiej strony.Bez Parysa nie mogę z dostateczną dokładnością odtworzyć momentu śmierci tych dwojga…– Ja nie chcę! Nie chcę!!! – krzyczałem, tracąc panowanie nad nerwami.– Nie chcę!– Niech pan nie odmawia – prosiła Julia.Romeo przebije pana szpadą.– Puśćcie mnie! Puśćcie mnie!– Cicho do diabła! – Sufler pogroził mi pięścią.– To cmentarz, mój panie.Nie wolno zakłócać spokoju jego mieszkańców.Spróbujemy bez Parysa.Oto pani miejsce, Krystyno.Rzuciłem się do ucieczki.Przerażenie moje dosięgło szczytu.Wzywając pomocy, biegłem w stronę bramy.Ktoś mnie gonił.Słyszałem tupot nóg i przyśpieszony oddech.– Stać! Stać! Ani kroku dalej! Dlaczego pan ucieka? – wołał sufler.– Dosyć! Mam dosyć tego wszystkiego!– Niech pan się uspokoi.Oni już odeszli.Odwiozę pana do domu i pójdę ich śladem.Teraz nie zdołają już umknąć.Specjalna straż doprowadzi ich do miejsca przeznaczenia.Panu zimno, szczęka pan zębami, nieprzyjemnie słuchać.– Przepraszam.– Mam przy sobie doskonały rum.Wypije pan kubeczek.A potem odwiozę pana do domu.Opróżniłem trzy kubki.Rum rzeczywiście był wyśmienity.– Kim pan jest? Proszę mi wreszcie wytłumaczyć, co to wszystko znaczy?– Kim jestem? – Sufler roześmiał się.– Słyszy pan ten śpiew wiatru?– Słyszę.– Widzi pan te pasma mgły unoszące się nad grobami?– Widzę.– Dzisiejszej nocy wiatr wydobył z samego dna otchłani biały obłok i pokrył nim całe miasto.Pan drży? Oto jeszcze jedna porcja rumu.Wracamy na ulicę Polarną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl
  • .php") ?>