[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oj, bo mnie serce rozboli!- Przez okno twojej sypialni.- Czasem przez okno Helen.Zliczna z niej była dziewczyna, prześliczna.- Ale gdzie jej tam było do ciebie! Nawet teraz.- Gadanie! Spójrz tylko na mnie! - Westchnęła.- Wydaje się, jakby to było wczoraj, a popatrz tylko: posiwiała babka z czwórkąwnucząt.- Wciąż jesteś piękna.- Zcisnął jej kolano pod stołem.- Jesteś bardzo piękną kobietą.- Przestań! - syknęła, zauważył jednak, że wcale się nie rozgniewała, więc zanim cofnąłrękę, jeszcze raz uścisnął kolano żony.Po lunchu grali trochę w remika, aż Dorothy zaczęła w końcu ziewać.- Wiesz, zdrzemnęłabym się chwilkę.- Więc się zdrzemnij.Zzuła buty i położyła się na ławce.- Zaczekaj! - zawołał Abe.- Każę Oscarowi posłać łóżko.- Nie trzeba - zaprotestowała.- Będziesz musiał mu znowu dać napiwek.- I tak mu go dam - rzekł poirytowany.Dorothy łyknęła dwie tabletki na obniżenie ciśnienia, a kiedy Oscar posłał łóżko, zdjęłasukienkę i pas, wsunęła się w halce pod kołdrę i spała aż do ostatniego dzwonka na kolację,kiedy to Abe ją obudził, najdelikatniej jak umiał.Sen wrócił Dorothy siły i apetyt.Na kolacjęzamówiła pieczonego kurczaka, jabłecznik i kawę.W nocy przewracała się jednak na łóżkunie dając mężowi zasnąć.- Co ci jest? - zapytał.- Nie powinnam była jeść pieczonego! Serce okropnie mi wali - poskarżyła się.Abe wstał i podał żonie tabletkę soli alkalicznej.Rano Dorothy poczuła się lepiej.Wcześniej niż zwykle przeszli do wagonurestauracyjnego, gdzie wypili po szklance soku i filiżance kawy.Kiedy wrócili do przedziału,Dorothy wzięła się znowu za robótkę.Jej druty przerabiały teraz olbrzymi motek niebieskiejwłóczki.- Co to będzie? - zapytał Abe.- Kocyk dla Maxa. Abe usiłował zająć się lekturą, ale po pierwsze, w ogóle nie przepadał za czytaniem, apo drugie, był już tym zajęciem znużony.Po jakimś czasie wybrał się więc na przechadzkęwzdłuż rozkołysanego pociągu, aż dotarł do męskiej łazienki, gdzie Oscar Browning układałręczniki i liczył mydełka.- Niedługo będziemy w Chicago, prawda? - zapytał Abe i usiadł obok niego.- Owszem, panie Kind, za jakieś dwie godziny.- Przed laty sporo z tym miastem handlowałem.Marshal Field, Carson, Pirie i Scott,Goldblatt.Chicago to miasto z prawdziwego zdarzenia.- Zgadzam się z panem, panie Kind.Ostatecznie w nim mieszkam.- O, naprawdę? - Abe zamyślił się na chwilę.- Ma pan dzieci?- Czwórkę.- Musi być panu ciężko.Stale w podróży i w podróży.- Lekko nie jest - przyznał konduktor.- Ale w Chicago zawsze czeka na mnie dom.- Dlaczego nie poszuka pan sobie pracy w mieście?- Na kolei więcej zarobię.Wolę przyjechać do domu do dzieciaków raz na jakiś czas zpieniędzmi w kieszeni, niżbym miał widywać je codziennie nie mając im za co kupić butów.Mam rację?- Ma pan rację - przytaknął Abe; uśmiechnęli się do siebie.- W tej robocie musiał siępan napatrzyć różności.Mam na myśli dziedzinę stosunków męsko-damskich.- W podróży niektórych faktycznie zaczyna swędzić poniżej pępka.W pociągu nawetbardziej niż na statku.Nudy na pudy, nie ma się czym zająć.Przez jakiś czas raczyli się opowiastkami z branży gorseciarskiej i z dziedzinyromansów kolejowych.Oscar ułożył w końcu wszystkie ręczniki i przeliczył wszystkiemydełka.Abe Kind wrócił do przedziału.Motek niebieskiej wełny stoczył się z kolan Dorothy aż pod drzwi.- Dorothy?Abe podniósł go i podał żonie.- Dorothy! - zawołał i potrząsnął ją za ramię, choć od razu domyślił się prawdy.Z całejsiły nacisnął przycisk dzwonka i wezwał konduktora.Gdyby nie to, że oczy miała otwarte, można by sądzić, że śpi.Niewidzące spojrzenieutkwiła w gładkiej, na zielono pomalowanej przeciwległej ścianie przedziału.W otwartych drzwiach stanął Oscar.- Słucham, panie Kind? - zapytał i urwał.- O mój Boże! - wyszeptał.Abe położył motek wełny na kolanach żony. - Niech pan lepiej usiądzie, panie Kind - poradził konduktor i ujął Abe a za łokieć, leczten odtrącił jego rękę.- Poszukam lekarza - powiedział niepewnie konduktor.Abe słuchał, jak oddala się korytarzem, po czym osunął się na kolana.Przez dywanik napodłodze wyczuwał stukot kół na złączach szyn, kołysanie i naprężenia wagonu.Ujął rękężony i przycisnął ją do swojego zapłakanego policzka.- Dorothy, mam zamiar wycofać się z interesu - wyszeptał.ROZDZIAA TRZYDZIESTY PITYRuthie przyjechała dziesięć godzin po pogrzebie.Siedzieli w salonie w mieszkaniuKindów, gdy zadzwoniła do drzwi.Podbiegła do ojca i objęła go, a on rozszlochał sięrozdzierająco.- Nie rozumiem, dlaczego nacisnęłam ten dzwonek! - powiedziała, po czym oparłagłowę na ramieniu ojca i również się rozpłakała.Kiedy się uspokoili, pocałowała brata.Michael przedstawił jej Leslie.- Jak się miewa twoja rodzina? - zapytał.- Dobrze.- Ruthie wytarła nos i rozejrzała się po pokoju.Wszystkie lustra na prośbęAbe a zasłonięto, choć Michael twierdził, że to niepotrzebne.- Pogrzeb już się odbył, czytak?Michael przytaknął.- Dziś rano.Zawiozę cię tam jutro.- Dobrze.Ruthie miała oczy zapuchnięte i czerwone od płaczu.Była opalona na czekoladowo, aw jej czarnych włosach lśniły pierwsze białe nitki.Połączenie ciemnej opalenizny isiwiejących włosów czyniłoby ją bardzo atrakcyjną, gdyby nie wyrazna nadwaga i więcej niżzawiązek drugiego podbródka.Zgrubiały jej również nogi.Nie przypominała już jego smukłejamerykańskiej siostry, stwierdził z żalem Michael.Zaczęli się schodzić goście żałobni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl