[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znał Tola już od dawna iwiedział, że najwięcej można się dowiedzieć nie prze-rywając jego narracji.Pod tym względem nic się nie175 zmieniło od chwili, gdy los zetknął ich po raz pierwszy.Rochosz, wówczas początkujący oficer milicji, ująłzabójców młodej kuzynki Tola i zaskarbił sobie jegodozgonną wdzięczność.Od tej pory zawsze mógł liczyćna jego pomoc w sprawach związanych z zabójstwami.Tolo, tkwiący po uszy w przestępczym światku, brzy-dził się mordercami i wypowiedział im własną, prywat-ną wojnę.To właśnie skłoniło go do całkowicie bezinte-resownej współpracy z Rochoszem. Edgar jest.handlowcem  wyjaśnił Tolo. Ku-puje od ludzi rozmaitą starzyznę, a potem sprzedaje nabazarze.Bywa, że ludzie przynoszą mu towar prawienowy albo całkiem nowy.Pan prezes rozumie. Rozumiem  zapewnił Rochosz. Edgar, zupełnie przypadkiem, dotknął sprawy,która interesuje pana prezesa. Tolo cedził słowa zlekkim zakłopotaniem. Byłoby mi przykro, gdyby naskutek tego, co powiem, miał jakieś kłopoty. Obiecuję, że tym razem nie będzie miał żadnych powiedział pułkownik. Ale w przyszłości jak sobiepościele, tak się wyśpi. Oczywiście, panie prezesie  mruknął Tolo; w je-go wyblakłych nieprzeniknionych oczach zabłysło cośw rodzaju uśmiechu. Od paru tygodni  dodał pochwili  Edgar dostał fioła na punkcie rudej Mirki.Todobra dziewczyna.Zadała mu takiego czadu, że opróczhandlu świata poza nią nie widzi.Mirka zamieszkała u176 Edgara, bo jej narzeczony i opiekun poszedł siedzieć.Znam Mirkę prawie od dziecka  ciągnął Tolo. Myślę,że dlatego mi ufa.Zawsze, jak jej coś w życiu nie wy-chodzi, wali do mnie wypłakać się w mankiet.Tak wła-śnie było dzisiaj rano, panie prezesie.Pułkownik zrozumiał, że nadchodzi kulminacyjnymoment opowieści Tola.Na początku tygodnia, w ra-mach okresowych spotkań ze swym znajomym, wspo-mniał mu o morderstwie w zajezdzie.Zagadnął wów-czas o kogoś, o kim ostatnio mówi się w przestępczymświatku, że ma broń i robi z niej użytek.Tolo natych-miast zmarkotniał, stwierdzając, że o takie informacjejest najtrudniej i dlatego niczego nie może obiecać.Tymczasem teraz. Myślę, że mam coś, co pana zainteresuje, panieprezesie  powiedział Tolo odsuwając pustą szklankę iwycierając usta wierzchem dłoni. Ruda Mirka przy-biegła dziś do mnie zaniepokojona, bo parę dni temuEdgara odwiedzili dwaj młodzi goście, z których jedenmiał spluwę.Mirka wtedy spała.Obudził ją głośny huk.Okazało się potem, że był to strzał.Tamci dwaj przyszlido Edgara, jak zwykle, z towarem.Edgar ciągnął tegodnia już od rana, a tamci mieli słabe głowy.Starczyłytrzy flaszki, żeby wszyscy spili się jak arbuzy.Jeden zmłodzików zaczął się chwalić, że ma kopyto.Nie wie-rzyli, powiedzieli, że buja.Od słowa do słowa, aż wyciągnął żelazo z kieszeniwiatrówki.Zaczęli je oglądać, a że byli pijani, więc177 któryś nacisnął nie tak, jak chciał i.Na szczęście ko-tłowali się z tym w korytarzu.Kula przebiła drzwi iprzyrżnęła w suche drzewo, które rośnie na ulicy przeddomem.Mirka, nie wiedząc w pierwszej chwili, co jestgrane, opieprzyła ich, że zdrzemnąć się nie dają.Grzecznie przeprosili, zabrali się i poszli.Trochę krzy-wo, ale, to ich sprawa.Edgar początkowo próbowałwciskać jej jakieś ciemnoty, ale że był podcięty, zaplątałmu się język i w końcu wybąkał, co się stało.Dodałnawet, że było to szkopskie kopyto.Ma chłop swojelata, w czasie powstania niejedną taką sztukę widział,więc można mu wierzyć.Pułkownik o mało nie wypuścił z ręki szklanki zkoktajlem. Szkopskie kopyto , powtórzył w myśli.Tojest właśnie to, czego szukamy! Niemiecki pistolet pa-miętający czasy wojny. Mirka przyszła do mnie z tą historią  ciągnął da-lej Tolo  żeby się poradzić, co robić.Powiedziała, że uEdgara siedzi jak u Pana Boga za piecem, ale boi się żyćz facetem, do którego przychodzą łobuzy ze spluwą.Coinnego handel, a co innego mokra robota.To już nieśmichy-chichy, panie prezesie.Z błękitnego, bezchmurnego nieba lał się żar letnie-go słońca.Gałęzie sosen i jodeł, rosnących po obu stro-nach szosy, wisiały w ciężkim, gorącym powietrzu nieporuszone najmniejszym podmuchem wiatru.Przedbor-ski opuścił szyby w drzwiczkach samochodu, zrzucił z178 ramion marynarkę i rozluznił krawat.Z trudem hamo-wał ogarniającą go niecierpliwość.Resztkami silnejwoli powstrzymywał się przed wciśnięciem do dechypedału gazu.Jego służbowy fiat 125p pędził w kierunkuzajazdu  Cześnik.Stach chciał jak najprędzej poroz-mawiać osobiście z panem Kapczykiem.Zbyt pochop-nie zlekceważyłem tego krętacza, karcił się w duchu,wyprzedzając długie pudło przegubowego ikarusa.Czerwono-żółty autobus linii podmiejskiej wypuścił zboku kitę czarnego dymu i chrząknął jak rozdrażnionymastodont.Kto wie, myślał dalej Stach, wyłączająckierunkowskaz, może to właśnie Kapczyk jest tym,którego szukamy?Niepokój Przedborskiego był w pełni uzasadniony.Spośród osób, których nazwiska znalazły się w aktachakcji  Brassica i które z takich lub innych powodówmożna by podejrzewać o zabójstwo Gorzowskiego,tylko Kapczyk był poza polem widzenia milicji w cza-sie, gdy mordowano Ewę Błaszycką.Zarówno Sielec wrodzinnych Karwusach, jak i Aotewka byli wówczas, isą nadal, obserwowani.Przy okazji zgromadzono boga-ty materiał dotyczący rozgałęzionych kontaktów Ao-tewki z czołówką niebieskich ptaszków w stolicy:głównie spekulantów i cinkciarzy.Koledzy Stacha zsekcji gospodarczej zacierali ręce, czekając cierpliwiena chwilę, gdy Rochosz podejmie decyzję o zatrzyma-niu Aotewki.Na razie człowiek z blizną bujał na wolno-ści, nie zdając sobie sprawy z tego, że czujne oczy179 wywiadowców dostarczyły mu alibi w sprawie morder-stwa Ewy Błaszyckiej.Ale tylko Ewy Błaszyckiej.CoAotewka porabiał w dniu śmierci Gorzowskiego, do-tychczas nie wiedzieli.Wprawdzie w obydwu przypad-kach użyto tej samej broni, ale mogły się nią posłużyćprzecież różne osoby.W takiej samej sytuacji był Aleksander Poterzok.Znajdował sic; na czele podejrzanych o zabójstwo Go-rzowskiego, ale nie ulegało wątpliwości, że nie mógłzabić Ewy.Gdy w Lasku Bielańskim padł morderczystrzał, Poterzok już od paru dni był w areszcie śled-czym.Natomiast Kapczyk, który od pierwszych chwilśledztwa kłamał jak z nut, mógł być zabójcą zarównowicedyrektora  Plantolu , jak i jego sekretarki.Stach, przeklinając w duchu swe pierwsze kroki wsprawie zabójstwa w zajezdzie, przypomniał sobieskrzynki z wódką, stojące wówczas w biurze Kapczyka.To one podsunęły mu wtedy myśl, którą teraz wydałasię błędna.Od początku było, a przynajmniej powinnobyło być jasne, dręczył się Stach, że właściciel zajazdulub ktoś, kto z nim współpracował, celowo uszkodziłtelefon, aby opóznić wezwanie i przybycie na miejscemilicji.Dlaczego? Pytanie to, oczywiście, nasunęło sięnatychmiast, gdy tylko Bałut zauważył, że rzekomaawaria telefonu była umyślnym zepsuciem styku kablaw gniazdku na ścianie.Przedborski odpowiedział sobiewtedy, że Kapczyk chciał w ten sposób zyskać na cza-sie, by zamaskować pewne, delikatnie mówiąc, niepra-widłowości w obrocie przydzieloną mu wódką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl