[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlaczego tak ryzykuje.Miał przecieżpieniądze, dobrze zarabiał, miał stałą pensję na akademii,sprzedawał swoje obrazy za granicą — Golski nieznaczniewzruszył ramionami — chałturzył.Po co się w to wplątał?Facet z nazwiskiem.? Dopiero ta stara wariatka, którą namnie nasłaliście, podsunęła mi Skrzyską.Aż zdębiałem,kiedy to do mnie doszło.Oczywiście! Monika mogła go dotego namówić.— Wariatka? — Derko patrzył na Golskiego w osłupieniu.— Co takiego?— Nie, nic — kapitan wrzucił do popielniczki papierosa,który parzył mu palce.— Wracając do motywu.ZabicieJanoty nie tylko zwolniłoby pana od płacenia długu, alejeszcze pozwalało zabrać ikony, za które Skrzyską gotowabyła zapłacić.— Nie zabrałem tych ikon! — Golski zaczął krzyczeć.—Nie zabrałem ich! Ktoś przyszedł po mnie!— Którędy wyszedł pan z pracowni?— Jak to którędy?— Frontowymi drzwiami czy.— Wyszedłem na kuchenne schody.Zawsze z nichkorzystałem.— Spotkał pan kogoś na schodach? Albo w korytarzu?— Nie.Nikogo.— Czy pan wywrócił sztalugi?— Nie.— Janota?— Nie.— Przecież coś ciężkiego upadło na ziemię?— On potrącił krzesło, które się wywróciło.— I wtedy spadła z niego kaseta z farbami?— Nie.Leżała na zydlu kolo sztalug.Krzesło stało poprzeciwnej stronie stołu.— Podniósł je?— Nie.— Czy Janota zamykał za panem drzwi?— Sam je za sobą zamknąłem.— Na klucz?— Jakim cudem? Normalnie.strzeliłem drzwiami.— Nie słyszał pan, czy Janota przekręcił klucz w zamku?— Niczego podobnego nie słyszałem.Golski był wyraźnie zmęczony.— Wie pan, teraz, kiedy pan mówi tak w kółko i w kółko otych drzwiach, przypomniałem sobie pewien szczegół.— Słucham.— Kiedy wychodziłem z pracowni, zwróciłem uwagę nauchylone drzwi od stryszku.Pan wie, tuż koło pracowni jeststryszek Serczyńskich.Drzwi były wtedy uchylone.Nawetpomyślałem, że mógł tam ktoś być i przypadkowo słyszećnasze ryki.— Widział pan kogoś?— Nie.Przez taką wąską szparę nie mógłbym nikogozobaczyć.Zresztą teraz już naprawdę nie jestem pewien.czysię nie pomyliłem.Już sam nie wiem.Derko z impetem wpadł do swojego gabinetu i natychmiastpodniósł słuchawkę telefonu.— Podporucznik Marcin Zieją, gdzie on jest? Albo nie.Dajcie mi Bartkowskiego.Niech zaraz do mnie przyjdzie.Zaczął chodzić po pokoju, ciągnąc za sobą smugę dymu zpapierosa.— Mam dla ciebie bombę — powiedział stając w proguBartkowski.— Znasz mnie? — przerwał mu Derko.— Czy coś się stało? — Porucznik obserwował swojegoszefa z narastającym zdziwieniem.— Odpowiedz!— Dość dobrze, mam nadzieję.— Czy uważasz, że łatwo mnie wyprowadzić z równowagi?— Dotychczas sadziłem, że nie.Ale na szczęście widzę, żejednak nie jesteś zupełnie pozbawiony ludzkich cech.Ktośdokonał tego wiekopomnego dzieła.— Nie błaznuj! — Derko zatrzymał się w pół drogi.—Jestem bliski morderstwu!— Chciałeś powiedzieć rozwiązania.— Nie! Popełnienia.Dlaczego właśnie do mnieprzydzielono tego smarkacza i jego straszną babcię?!— Ach! Jestem w domu! — ucieszył się porucznik.— Cóżnowego „wykonała” nasza przemiła staruszka?— Prowadzi dochodzenie na własną rękę.— Nie mów?— Była u Golskiego.— Chyba nie jesteś tym zaskoczony?— Jak to?— Należało się tego spodziewać.znając jej dotychcza-sowe „osiągnięcia”.Poza tym to właśnie ona wpadła napomysł z kalendarzykiem.— Myślisz, że bez niej nie doszlibyśmy, kim jest Kornik?— Na pewno tak, ale jednak musisz przyznać, że onazrobiła to pierwsza.— Wyrzucę tego smarkacza!— Profesjonalna zawiść.— mruknął rozbawionyBartkowski.— Co takiego!— kapitan odwrócił się gwałtownie i spojrzałna przyjaciela.Nagle parsknął śmiechem.— Co to zabomba? — powiedział już spokojnie, siadając za swoimbiurkiem.— Bomba? Ach! Znaleźliśmy tego żula.— No, mów wreszcie, na co czekasz!— Michał Kowalski, lat 23, bez zawodu, nie pracujący,mieszka na Rakowicach, Dębowa 3.Siedział pół roku zarozróbkę chuligańską, włóczy się, popija, od pewnego czasuma pieniądze.— Jakim cudem wpadliście na niego tak szybko?— Zupełnie przypadkowo.Był u nas na odprawieporucznik Rynkiewicz z komendy dzielnicowej Rakowice.Dałem mu „fotosy” z prośbą o przekazanie.No i rozpoznałtego gagatka.Miał z nim do czynienia dwa lata temu.— Poślij kogoś po tego młodzieńca.Tylko gazem.— Już zrobione.Dostaniesz go ekspresową przesyłką.— Oby nas tylko nie uprzedziła babcia Karolina —powiedział półgłosem Derko wertując leżące przed nimpapiery.Bartkowski przysiadł na brzegu biurka.— Co było u Komika?— Nic szczególnego — powiedział Derko niechętnie.— Niełubie tego typa.Mały szantażysta i złodziejaszek.— Zabrał ikony?— Nie.W każdym razie nie przyznaje się do tego.Natomiast tym razem nie mógł już zaprzeczyć, że tam był.— Myślisz, że to on załatwił Janotę?— Domysły to nie moja specjalność, Fakty, fakty są ważne.Posłuchaj.Ustaliliśmy, że Ewa Karska wyszła z pracowniJanoty o godzinie piętnastej dwadzieścia.Artur opuszczapracownię o piętnastej pięćdziesiąt.Jego ojciec siedzi wkawiarni koło okna i widzi go.Oczywiście nieprawdą jest,jakoby natychmiast udał się na Akacjową.Musiałby wtedyspotkać Golskiego.Zresztą kelnerka twierdzi, że zajmowałstolik pod oknem co najmniej do wpół do piątej.W każdymrazie po Arturze pojawił się Komik.Wyszedł o szesnastejpiętnaście.I teraz wchodzą w rachubę dwie ewentualności [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl