[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Masz teraz władzę.Ona ci da, jeżeli mocniej się postawisz.Lubi to.Ale przypuszczam, że sam już się tego domyśliłeś.Założę się, że zeszłejnocy podsłuchiwałeś przez interkom. Mój stary przyjaciel Flannery powiedział kiedyś:  %7łycie podobne jest dobasenu pełnego gówna, a więc rozsądne jest pływanie w nim z zamkniętymi usta-mi.Rozpiął kombinezon i obejrzał troskliwie swędzące miejsce na piersi.Skórawciąż była zaróżowiona, nie było na niej żadnego śladu.Przez chwilę zastanawiałsię nad swoją reakcją, gdyby rzeczywiście coś znalazł.* * *W miarę zbliżania się do Londynu krajobraz za oknem stawał się coraz bar-dziej groteskowy.Obszary zabudowane zmieniły się nie do poznania, całkowi-134 cie pokryte surrealistycznymi formami różnokolorowych grzybów.Z najwyższymtrudem dostrzegli znak oznajmiający wjazd do Denham, co pozwoliło im wreszciestwierdzić, gdzie się właściwie znajdują.Domy były niekształtnymi bryłami pleśni.Pomiędzy budynkami rozpychałysię gigantyczne muchomory, a parokrotnie zauważyli też białe głowy purchawek,których średnice przekraczały talerze anten satelitarnych.Z każdym kolejnym ki-lometrem stawało się coraz bardziej jasne, że grzyby są zwycięzcami w tej krót-kiej wojnie pomiędzy nimi a ludzkością.Wkrótce nie pozostanie już żaden śladpo jakimkolwiek wytworze pracy rąk Człowieka.I po samym Człowieku.Na razie Wilson dostrzegał od czasu do czasu przemykających ulicami lubstojących w obramowanych grzybem oknach ludzi.Chociaż nie, oni nie przypo-minali już ludzi.Wszyscy w różnym stopniu stali się ofiarami grzyba.Jeżeli byłpośród nich jakiś niewielki ułamek procentu tych, którzy posiadali tę cudowną,naturalną odporność na infekcję, zapewne byli w ukryciu.Na poważniejsze trudności natknęli się tuż za rogatkami Denham.Gruby dy-wan porastał całą asfaltową nawierzchnię jezdni, a w paru miejscach napotkali nawiszące w poprzek ulicy nici strzępek grubości męskiego ramienia.Parokrotnie udało im się przerwać tę żywą zaporę, lecz w końcu wjechaliw kłębowisko nici tak gęstych, że samochód musiał się zatrzymać. Utknęliśmy!  wykrzyknął rozglądając się dookoła Wilson. To przy-pomina gigantyczną pajęczynę z tłustą muchą, czyli z nami po środku! Moglibyśmy spalić to świństwo  powiedział Slocock. Przed nami niema już tego tak dużo.Ale. zawahał się nieoczekiwanie i zamilkł. Ale co? Ale ty będziesz musiał to zrobić.Nie lubię. z wysiłkiem przełknąłślinę i mówił dalej .nie lubię operować miotaczem ognia.Pokażę ci, jak todraństwo należy obsługiwać.Wilson zawahał się.A jeżeli to podstęp? Sposób na uzyskanie chwilowej prze-wagi? Ale z drugiej strony, Slocock wydawał się mówić szczerze.Widać było, żejest zakłopotany, przyznając się do tej słabostki.Wilson w końcu zdecydował się dać mu szansę. No dobrze.Chodzmy na zewnątrz.W drodze przez przedział mieszkalny Wilson wyjaśnił Kimberley powód ichniespodziewanego postoju.Wymogła, aby pozwolił jej założyć jeden z kombine-zonów.Irytowała go zwłoka, wiedział bowiem, że taka ochrona jest już czystoiluzoryczna.Lecz jeżeli ma to jej poprawić humor, to proszę bardzo.Po wyjściu z samochodu znalezli się w nierealnym, baśniowym świecie peł-nym ostrych kolorów i miękkich, puszystych powierzchni.Nawet głos brzmiałobco w tym nowym środowisku.Wszechobecny grzyb absorbował wszelką wi-brację.Wokół panowała przerazliwa, przytłaczająca cisza.135 Wilson stał niezdecydowanie na sprężystej substancji pokrywającej asfalt,podczas gdy Slocock wyciągał z bagażnika jeden z miotaczy płomieni.Wilsonspoglądał na niego podejrzliwym okiem, próbując obserwować równocześnie nie-wyrazne figurki ludzi, którzy tkwili przyczajeni w domach po obu stronach ulicy.W końcu Slocock wręczył mu miotacz i teraz Wilson całą uwagę musiał sku-pić na tym nieporęcznym urządzeniu.Slocock wyjaśnił mu, jak zapalać dyszęi manewrować zaworem sprężonego powietrza, który rzygał jęzorami płynnegoognia na odległość 20 stóp. Krótki płomień, pamiętaj  ostrzegł Slocock, spoglądając na miotaczz wyraznym wstrętem.Gdy Wilson zmagał się z uprzężą, Slocock zaproponował uprzejmie, że po-trzyma jego Sterlinga.Barry uśmiechnął się, lecz nie odpowiedział.Przełożył re-wolwer do przedniej kieszeni kombinezonu, tak aby w każdej chwili był pod ręką,i sięgnął po końcówkę dyszy.Slocock cofnął się aż za samochód.Gdy Wilson wyzwolił wreszcie ryczącystrumień ognia, zrozumiał niechęć Slococka do tej broni.To rzeczywiście byłopiekielne urządzenie.Na szczęście grzyb nie przejawiał żadnej odporności na ogień.Grube niciczerniały, skręcały się i topiły, pozostawiając w powietrzu jedynie obrzydliwysmród.Wkrótce Wilson spalił większość z blokujących dalszą drogę strzępek.Ostrzegawczy krzyk Slococka, który dobiegł go pomiędzy wybuchami pło-mieni, sprawił, że rozejrzał się dookoła.Dostrzegł biegnące w ich stronę czteryzdeformowane figury.Wszystkie były uzbrojone w pałki.Jedna miała dodatkowosiekierę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl