[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten absolutnie bezsporny fakt, do tej chwili jakoś ignorowany, objawił jej się z takąsiłą, że myślała wyłącznie o tym, jak się z tej sytuacji wyplątać.Musi, po prostu musi być jakiśsposób na uniknięcie porodu.Ale na widok ogromnego brzucha nawet Maxi musiała uznać pewnąniepodważalną logikę.Nie da się ominąć strachu.Musi przez to przejść.Plik odbitek leżących na jej kolanach musi się znalezć w drukarni, tak jak Angelika musiałasię znalezć na tym świecie.Z lekka odprężona Maxi czule poklepała odbitki.Niezależnie od tego,jaka je czeka przyszłość, ona dała im z siebie wszystko to, co najlepsze. Sam ogrom drukarni Meredith/Burda wystarczył, aby napełnić strachem, jeśli nie wręczprzerażeniem, wszystkich prócz Harpera O'Malleya i Bricka Greenfielda, którzy bywali tu jakopracownicy innych czasopism.Gigantyczne skomputeryzowane maszyny wiły się wokółprzestronnej hali, wysokiej na pięć pięter, gdzie paru czołowych drukarzy czekało, aby ich powitać.Potężny, ogłuszający, prawie niewiarygodny hałas uniemożliwiał rozmowę, wymieniali jednakuściski dłoni i robili miny, gdy Maxi wręczała im zaakceptowane próbne odbitki.Było zupełnie tak,jakby uwięzli w Nowych Czasach Chaplina, myślała, z udoskonaleniami z Wojen gwiezdnych.Tu itam mrugały komputery, ustawicznie sprawdzające żółć, czerwień i błękit farb, a oni z  G&Kczekali, zbici w gromadkę, pełni napięcia i powagi, na zejście z maszyny pierwszego egzemplarza.Mimo automatyzacji i komputeryzacji nadal było i zawsze będzie potrzebne ludzkie oko, któreprzejrzy każdą stronę i stwierdzi jej zgodność z projektem.Kiedy pojawił się pierwszy egzemplarz,wszyscy stłoczyli się dokoła i zaczęli go kartkować.Każde z nich, wyjąwszy Angelikę i Justyna, uważało, że wie, czego się ma spodziewać,setki razy bowiem zastanawiali się nad każdym słowem i zdjęciem, ale widok zszytego,oprawionego i przyciętego periodyku był czymś zupełnie innym niż oglądanie go w kawałkach i narozkładówkach; jedno prawie tak się różniło od drugiego, pomyślała Maxi, jak wzgórek na jejkolanach, widziany w kinie, od niemowlęcia ujrzanego w sali porodowej.Prawie, ale nie całkiem tak.Kiedy ona, Monty, O'Malley i Greenfield wyrazili ostateczną aprobatę, pierwszy nakład G&K zaczął schodzić z prasy.Wielkie maszyny obwiązywały plastykowymi taśmami dużepaczki, które na pasach wyjeżdżały na zewnątrz, na rampę, gdzie w pogotowiu czekała flotyllaciężarówek.W ciągu czterech dni egzemplarze nowego magazynu trafią na każde większe stoisko zgazetami, znajdą się w każdym dużym supermarkecie i drogerii w Stanach Zjednoczonych.Maxi, a za nią cała reszta wyszła na rampę, aby patrzeć na odjazd pierwszych ciężarówek.Monty przerwał nagłe milczenie, gdy niemal załamującym się głosem obwieścił:  No, jadą.Wtemsię uśmiechnął, jakby na widok stadka piskląt, które zrywają się do pierwszego lotu.Maxiwestchnęła głęboko, a stojąca obok Angelika obróciła się, uniosła ją parę cali nad rampę,wyściskała z całych sił i pocałowała w oba policzki.- Hej, mamo - powiedziała - co się dzieje? Ty płaczesz? 21.Maxi grasowała po wschodnim stoisku z gazetami w budynku Pan Amu.Należy ono donajwiększych i najlepiej zaopatrzonych na Manhattanie, ponieważ setki tysięcy osób mijają jekażdego ranka i wieczora i rozglądają się za czymś do czytania.Mieści się przy jednym z głównychnowojorskich skrzyżowań, w budynku, przez który trzeba przejść, aby się dostać do setki różnychmiejsc, włącznie z koleją podziemną i stacją Grand Central.Każdy wydawca, od Newhouse'a doAnnenberga, od Forbesa do Hearsta, ma swoich przedstawicieli, którzy po kilkanaście razy dzienniesprawdzają, jak idzie sprzedaż, ilekroć nowy numer pisma trafia na półki.Po stoisku krążąbystroocy eksperci, ludzie zdolni przeliczyć egzemplarze na półce i po godzinie zrobić to samo, anastępnie wyciągnąć wniosek, czy zdjęcie na okładce albo notki reklamowe przyciągnęły rzeszeczytelników, okazały się niewypałem czy też podziałały jak zwykle.Egzemplarze  G&K zjechały z rampy w Wirginii już przed czterema dniami i Maxi dotego wieczora zmuszała się do czekania.Dziś, idąc na wschodnie stoisko z gazetami, nie chciaławziąć ze sobą nikogo z biura.Nie był to taki zbiorowy wysiłek jak oddanie pierwszego numeru dodrukarni.To należało zrobić w pojedynkę.W ruletkę gra się w grupie, ale najlepiej po pieniądze sięidzie albo nonszalancko wstaje się z krzesła, po przegraniu wszystkiego, bez towarzystwa i bezfanfar.Krążąc powoli, zbliżała się coraz bardziej, zrazu oszołomiona samą obfitością periodyków ipanującym przy stoiskach zgiełkiem.Stopniowo jednak obraz nabrał ostrości.Wujek Barneyzostawił drukarni rozdzielnik uwzględniający hurtowników w różnych częściach kraju.Zwykle cihurtownicy na podstawie dawnych doświadczeń decydowali, ile egzemplarzy przesłać każdemu zdetalistów.W przypadku  G&K , nowiusieńkiego magazynu, sam wujek Barney ustalał te liczbywedług własnego rozeznania.Stoisko z gazetami nie ma takich dobrych punktów jak supermarket,przez które ludzie przechodzą, ale zawsze skupia się tam wszystkie najpoczytniejsze pisma wjednym miejscu, aby klienci nie musieli ich szukać. G&K miano na początek - tylko na tenmiesiąc, ponieważ nawet potężny wujek Barney nie mógł zrobić nic więcej - wyłożyć obok Cosmo. Cosmo rozchodziło się w dziewięćdziesięciu dwóch procentach na poszczególnychstoiskach czy w supermarketach i samo sąsiedztwo dałoby  G&K specjalną szansę zwrócenia nasiebie uwagi kobiet.Maxi zlokalizowała półki z  Cosmo , które wyszło przed paru dniami, i uświadomiła sobie,że są do połowy puste w porównaniu z innymi półkami, nadal zawalonymi większością kobiecychpism.Podsunęła się bliżej, niespokojnie spoglądając na prawo i lewo, nigdzie jednak nie mogławypatrzyć jaskrawoczerwonej okładki  G&K , wybranej przez Rocca właśnie dlatego, że każdyprócz daltonisty musi zauważyć ten kolor znaku stop.A ona, u diabła, nie jest daltonistką,pomyślała.Czyżby pisma jeszcze nie dostarczono? To wydawało się niemożliwe.W ciągu czterech dni egzemplarze miały docierać do każdego miasta i przystanku autobusowego w kraju.Na stoiskowschodnie niewątpliwie trafiły równie szybko albo i szybciej niż na każde inne.Czy kierownik stoiska, zadawała sobie pytanie, mógł pozostawić paczki z  G&K nieotwarte, tak zajęty towarem na pewno chodliwym, że się nie pofatygował zobaczyć nowego?Monty w swojej nieskończonej mądrości opowiedział jej kilka takich strasznych historii: ilekroć sięzdarzały, niezależnie od przyczyny, oznaczały śmierć.Zmierć.Zatonięcie.Choćby wydawca jaknajstaranniej przemyślał wszystkie szczegóły, jego los zależał w końcu od tego nie znanegoczłowieka, który otwiera paczki z czasopismami, książkami czy gazetami i wystawia je na sprzedaż.Jeśli ten człowiek dostanie grypy i zastępuje go ktoś mniej doświadczony, wydawca ginie.Jeśli jestzmęczony albo pokłócił się z żoną, więc się nie krząta jak zwykle.koniec.Do diabła z czynnikiemludzkim, myślała Maxi, coraz bardziej podniecona.Takie rzeczy powinien robić komputer alboroboty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl