[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po drodze %7łuła gnając spotkałw lesie kmieci, obejrzeli się za nim, rzucił im tylko słów kilka&- Na grodzie Leszków naszych potruto, jeden Miłosz i ślepy synjego pozostał! Poszła więc wieść szeroko po dworach o tym, co sięna zamku stało.%7łuła pędził, co koń sił miał, dopóki drugiej na drodze nie dopadłstadniny, aby go zmienić.Podjechał do koni, pochwycił za grzywęjednego, przeskoczył mu na grzbiet, przypiął się doń jak kleszczi pognał go, rzucając świerzopę, która uwolniona strząsnęła się,prychnęła i spokojnie trawę gryzć zaczęła.216 Stara BaśńNa grodzie Miłoszowym, pod starymi dębami siedziała matkaz Leszkiem, jak dziecko go zabawiając powieściami.Opodal niecoodpoczywał znużony śpiewaniem Słowan, którego dla biednegochłopca sprowadzono, aby go pieśniami rozrywał.Ojciec na niedz-wiedziej skórze rozesłanej pod drugim dębem leżał sparty oburączi milczący.Zaczęto do bramy bić i krzyczeć.%7łuła stał u wrót.Pusz-czono go poznawszy, że był z orszaku Mściwojowego.Zsunął sięz konia i pobiegł co tchu ku Miłoszowi, pot mu się lał po twarzy, wargidrżały, przybiegł, padł do nóg staremu i nie mogąc mówić zapłakał.Stary go nie poznał zrazu, oczy miał łzami wyjedzone.- Kneziu, panie! - zawołał ręce łamiąc - tyś już jeden pozostał.Nie chcieli cię słuchać nasi miłościwi kneziowie, nie ma już z nichani jednego na świecie.Chwost ich z żoną potruł przy biesiadzie,w gościnie, we własnym domu!Zerwał się stary Miłosz i rękami uderzając o ziemię padł na niąznowu, a %7łuła jęcząc mówił:- Ledwie z życiem uszedłem, aby wam wieść przynieść.Uchodzići wam potrzeba!& Przyjęli nas na grodzie słodko, wyszedł Chwostdo wrót, zapraszając& Siedli do stołu wszyscy, jedli i pili długo, a niewstał już z ławy nikt; padli tam wszyscy, jak siedzieli& Trupy powle-czono grzebać w ziemi nie spalone& Psy szły za nimi tylko wyjąc.Nie został ni jeden, nie ocalała głowa żadna Czeladz spętano, jamsam, nie wiem, jakim szczęściem, uszedł& Teraz, gdy się odkryło,co miał w sercu, naśle pewnie i na was, kneziu& uchodzić trzeba!&- O bracia moi, o rodzie mój! - jęczał Miłosz ręce załamując.-Na to wam przyszło, byście od własnej krwi ginęli!& Gdzież i po comam uchodzić, jeśli i mnie zgładzić zechce?Dosłyszał tych wyrazów Leszek i matka siedząca przy nim,i z krzykiem narzekać poczęli.Po grodzie rozszedł się płacz i prze-rażenie wielkie.Stary Miłosz tylko nie ruszał się z miejsca, a gdy mupierwszy wybuch żałości przeszedł, posępnie się zadumał.- Nie ujść przeznaczenia! - mruczał.217 Józef Ignacy KraszewskiWtem spojrzał na oślepione swe dziecię i żal mu się go zrobiło.Krzyknął na ludzi.Zaczęli się zbiegać z zabudowań i dworu.Ruchpod dębami stał się żywy.Leszka wzięta matka za rękę i wiodła ku ojcu.- Konie sposobić - zawołał stary - ja sam pojadę.Leszek z matkąi służbą do lasu na pasiekę się schroni, ja dalej muszę.Na własnąkrew podnieść rękę& o doloż ty moja!&%7łule tymczasem, który ze zmęczenia i głodu padał, przyniesio-no chleb i piwo.Staremu kneziowi, który tyle czasu jak złamanyi bezsilny na łożu przeleżał nie ruszając się prawie, siła się zdawałapowracać.Wstał z legowiska, wyciągnął ręce zdrętwiałe, potoczyłzamglonymi oczyma, wyprostował się i zawołał, aby mu oszczep,miecz i łuk podano.Dokoła poruszało się wszystko.Z szop wyprowadzano konierżące, ludzie sakwy wiązali.Miłosz swój oręż przepasywał i chodził,to Leszka ściskając, kładąc mu ręce na ramiona, to wydając rozkazy.Krótkiego czasu potrzeba było na przygotowanie.Przy Leszkujechała stara matka i dwóch ludzi.Z Miłoszem dziesięć szło koni.Gęślarz zapomniany podniósł się spod drzewa i dziecku się prowa-dzić kazał - w świat znowu.Nikt nie wiedział, dokąd się uda stary.Wziął z sobą %7łułę, samprzodem ruszył, nie mówiąc drogi, i konia pognał.Złamany ten nie-dawno starzec, który zdawał się z trudnością obracać na posłaniu,siedział teraz na koniu, nie przygarbiony nawet, jak dąb wiekowytwardy i nie zgięty; nieszczęście wielkie nową moc mu dało.Na noc położyli się obozem w lesie.Miłosz ognie rozpalić kazał,legł pod szałasem z gałęzi, ale nie zasnął.Patrząc w ognisko przele-żał noc całą, a gdy zaświtało, dał znak - do koni.Jechali dzień drugiw milczeniu.%7łuła się domyślił już, że na Lednicę dążyli.Już jezioro widać było, gdy dwie kupy jezdnych spotkali.Byli tokmiecie zbrojni.Postrzegłszy Miłosza, Zcibor, jeden ze starszych,przybliżył się do niego i zastąpił mu drogę.218 Stara Baśń- Wy z nami! kneziu! - zawołał do niego.- Ja& z zemstą, nie z wami! - ponuro odparł Miłosz.- Tam będę,gdzie pomsta.- My też jej na Chwostyku szukamy - począł Zcibor - kmiecie sięzbierają na Lednicy.Bądzcie nam głową na tego zbójcę.- Ja wam głową nie będę - zamruczał stary - ręką tylko&Z kmieciami nie trzymam, bom innego rodu, a z zemstą idę!To mówiąc koniem wyminął zastępującego mu drogę Zcibora, zaktórym i inni kmiecie stali i słuchali, i popędził ku brzegowi jeziora.Kupki kmieciów pociągnęły za nim.Na wodzie widać było czółnapełne tych, co już na ostrów płynęli Konie z czeladzią pasły się nawybrzeżu.Miłosz z %7łułą zsiedli ze swoich i poczęli do chałup na palachwołać o przewóz, ale tu nie było nikogo, wszystkie czółna poszłyz innymi na Lednicę.Czekać więc musieli i stary na ziemi siadł.Nadciągający kmiecie wnet go otoczyli, ale ku nim ani spojrzał.Tu gwar był w gromadkach wielki.Starszy Myszko z zawiązaną szy-ją, blady, bo mu się jeszcze rana nie zgoiła, przewodził między swoimi.Do starego Wizuna po radę jechali i sami też tu spokojniej naostrowiu i dogodniej niż na wietnicy pomówić z sobą chcieli.Zdrugiego boku stał z kilku Bumir, znany z tego, iż z Chwostem trzy-mał.Gdy Zcibor z Myszkami odeszli nieco od starego knezia, któryz nimi mówić nie chciał, zbliżył się on do niego.- Wy, kneziu - rzekł z cicha - nie myślicie pewnie z tymi kmie-ciami się łączyć& Co wam do nich! Ja trzymam z moim panemi z waszym rodem, ja człowiek jestem spokojny i Leszek też!Miłosz na niego popatrzał.- Jeśli trzymasz z tym zbójcą, co na grodzie siedzi, idzże preczode mnie! Ręką mu wskazał na pole.Bumir się nie cofnął.- Wy też, kneziu, z synowcem trzymać powinniście.Syna wamzabić kazał!219 Józef Ignacy Kraszewskipowiecie - no tak! ale się synowie wasi podnosili na niego i od-grażali.Broni się i zając, gdy go psi biorą& Pozbył się Mściwojai Zaboja, bo mu oni w żywe oczy powiedzieli, że z nim trzymać niechcą, a przeciw niemu będą& Okrutny nie jest, a sam sobie szko-dzić nie może&Miłosz milczał pogardliwie, a Bumir mówił ciągle.- Co pomoże, iż się zbierają i radzą& nic nie uradzą, a potracągłowy.Knez ma Niemców w pomoc, którzy nadciągną i kraj namspustoszą.Mówił, a stary Miłosz odpowiadać mu nawet nie chciał.Wtemczółen pusty przybił do brzegu, stary na %7łułę skinął i poszedł siąść,ale przewoznik zmęczony, na ziemi ległszy, wiezć ich nie chciał.Próżno go %7łuła parę razy kopnął nogą.Sam wreszcie wiosło po-chwycił i Miłosza powiózł na ostrów.Tu, gdy się zbliżyli, ujrzelikupy ludzi zgromadzone i ruch niezwykły, jakby na wiec się zebrałastarszyzna W milczeniu wysiadł Miłosz stary i nie patrząc na niko-go skierował się tam, gdzie stał Wizun, otoczony żupanami, włady-kami i kmieciami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl