[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego twarz odzwierciedlała to nastawienie:świeża, owalna, otwarta, niemal chłopięca.Misja, którą wypełniał, nie wyróżniała się niczym szczególnym, choć z pew-nością sprawa była poważna.Wiedział, iż poprzedniej nocy zachował się nie cał-kiem prawidłowo.Założył szkła słoneczne, zmarszczył brwi i wyprostował się naswym bambusowym krześle. Ale nie ściągnąłem na nas uwagi ani nic równie głupiego?65 O Boże, nie odparł tamten. Zresztą, nie pozwoliłbym na to.Byliśmypo prostu turystami, dobrze się bawiliśmy, to wszystko.Za dużo słońca za dnia,za dużo napitków w nocy.Tam, do licha, kręciło się wystarczająco dużo Brytyj-czyków, przy których wyglądałeś trzezwy jak niemowlak! A Manolis Papastamos Jordan odezwał się ze skruchą ten musiałmnie wziąć za durnia!Papastamos był ich miejscowym łącznikiem, drugim człowiekiem w dowódz-twie brygady antynarkotykowej w Atenach.Chciał osobiście poznać obydwuprzyjaciół i zorientować się, czy może cokolwiek zrobić, aby ułatwić im zada-nie.Ale dowiódł jednocześnie, że można z nim konie kraść. Nie. Layard pokręcił głową. W rzeczy samej, uległ wpływom jeszczebardziej niż ty! Powiedział, że dołączył do nas na ścianie przybrzeżnej o dziesiątejtrzydzieści, żeby obejrzeć miejsce postoju Samotraki ale wątpię w to.Kie-dy wyrzuciliśmy go w hotelu, wyglądał fatalnie.Z drugiej strony, oni naprawdęmają wspaniałe organizmy, ci Grecy.W każdym razie, lepiej, jak będziemy bezniego.On wie, kim jesteśmy, ale nie wie, jacy jesteśmy.Dla niego jesteśmy odceł i podatków, lub może z Nowego Scotland Yardu.Byłoby trudne skupiać się narozmowie z Manolisem i jednocześnie tworzyć mentalną rakietę.Na Boga, lepiej,żeby pozostał w łóżku.Jordan wyglądał i czuł się odrobinę lepiej.Okulary słoneczne okazały się jed-nak pomocne.Przyniesiono świeżą kawę, którą Layard nalał do filiżanek.Jordanprzyglądał się jego swobodnym ruchom. Tak, jak starszy brat.Opiekuje się mną,jakbym był zasmarkanym dzieciakiem.Zawsze tak było, dzięki Bogu! pomy-ślał.Layard zajmował się wróżeniem.Nie potrzebował jednak szklanej kuli.Wy-starczyła mapa lub przeczucie, co do położenia jego zwierzyny łownej.Był rokstarszy od Jordana, wysoki, o kwadratowej twarzy, ciemnych włosach i cerze.Poniżej czoła, pooranego latami koncentracji, jego ciemnobrązowe oczy patrzyłybystro i sięgały daleko.Obserwując Layarda z dyskrecją, jaką zapewniały mu ciemne szkła, Jordancofnął się myślą o dwanaście lat, do Harkley House w Devon w Anglii, gdzie zo-stali partnerami i po raz pierwszy pracowali jako zespół.Wtedy, jak i teraz, byliczłonkami INTESP, najtajniejszej ze wszystkich tajnych służb, której działalnośćznała tylko garstka ludzi ze szczytów władzy.Inaczej niż teraz jednak, ich ów-czesne zadanie trudno byłoby nazwać rutynowym.Zaprawdę, nic rutynowego niedotyczyło sprawy Juliana Bodescu.Wspomnienia, świadomie wyparte na ponad dekadę, teraz gwałtownie powró-ciły, w fantastycznej pełni barw wyprysły w ESP obdarzonym umyśle Jordana.Raz jeszcze dzierżył kuszę na wysokości piersi i celował przed siebie,w kierunku drzwi, zza których dochodziło syczenie strumienia spadającej wo-66dy i dziewczęcy głos mruczący pozbawioną wyraznej linii melodię, i zastanawiałsię, czy to jest pułapka.Otworzył kopnięciem drzwi od kabiny z prysznicem i stanął jak wmurowany.Helen Lake, kuzynka Juliana Bodescu, skończona piękność, była zupełnie naga.Stała bokiem do niego, a jej ciało lśniło w strugach wody.Skierowała głowę w je-go stronę i wpatrywała się oczami wytrzeszczonymi z trwogi.Kolana ugięły siępod nią, powieki trzepotały. Ależ to po prostu przestraszona dziewczyna! powiedział do siebie, za-nim jej myśli naznaczyły się w jego telepatycznym umyśle. Podejdz, kochany myślała. Ach, dotknij mnie chociaż, obejmij.Jeszczetroszkę bliżej, kochany.Wtedy, odskakując od niej, spostrzegł nóż w jej dłoni i szaleńczy błysk w de-monicznych oczach.Bez żadnego widocznego wysiłku wabiła go do siebie.Niepozostawało mu nic innego, jak pociągnąć za cyngiel.Zareagował odruchowo jej życie albo jego.Grot przygwozdził ją do ściany wyłożonej kafelkami.Krzyknęła jak przeklętadusza.Gwałtownym ruchem uwolniła się od popękanych kafelków i gipsu, mio-tając się w wąskiej studni kabiny kąpielowej.Wciąż jeszcze trzymała nóż.Jordanmógł jedynie stać z wybałuszonymi oczami i mamrotać oderwane słowa modli-twy, patrząc, jak ona zbliża się do niego znowu, aż.Ken Layard zaszedł z tyłu Layard z miotaczem płomieni.Dyszę skierowałprosto w stronę prysznica, by zamienić wszystko w parzącą, parującą kuchenkęciśnieniową. Boże, poratuj! wydyszał ciężko Jordan, tak samo jak wtedy.Z najwyż-szym trudem odepchnął od siebie te przekraczające miarę ludzkiej wytrzyma-łości wspomnienia i niepewnie wrócił do terazniejszości.U zarania mentalnegokonfliktu, kryzysu, jego kac wydawał się podwójnie dokuczliwy.Oddychał głę-boko, masował opuszkami palców czubek głowy, gdzie odczuwał jakby rozszcze-pienie. Chryste, skąd to się wzięło? głośno zastanawiał się.Oczy Layarda były szeroko rozwarte, pochylił się nad stołem i pochwyciłprzedramię Jordana. Ty także? zapytał.Jordan złamał niepisane prawo obowiązujące agentów INTESP zajrzał domózgu Layarda.Wycofując się, czuł jeszcze echo podobnych wspomnień i odrazu przerwał połączenie. Tak, ja także odparł. Wyczytałem to z twojej twarzy powiedział Layard. Nie widziałemcię takim ani razu od.od tego czasu.Może to dlatego, że znowu pracujemyrazem?67 Pracowaliśmy razem mnóstwo razy. Jordan opadł z powrotem na krze-sło, nagle owładnięty uczuciem wyczerpania. Myślę, że to jest coś, co wtedyzostało zduszone i musiało wydobyć się na zewnątrz.Tak, to zabrało trochę czasu,ale teraz, mam nadzieję, pozbyłem się tego na dobre. Ja też zgodził się Layard. Obydwaj w tym samym czasie?I dlaczego teraz? Czy może być miejsce bardziej odmienne od Harkley Houseniż to, w którym się teraz znajdujemy?Jordan westchnął i sięgnął po kawę.Jego ręka troszeczkę drżała. Może każdy z nas pochwycił to od drugiego i wzmocnił? Wiesz, co mówiąo wielkich umysłach myślących podobnie?Layard rozluznił się i skinął głową. Szczególnie umysły jak nasze, co?Powtórnie skinął głową z odrobiną niepewności. No, może i masz rację. odrzekł.Przed dziesiątą przybyli na przystań.Siedzieli na drewnianej ławce, z którejrozciągał się wspaniały widok na mielizny i przystań Mandraki aż do Fortu Zwię-tego Mikołaja.Po ich lewej stronie, na podwyższonym cyplu, stał Bank Grecki,którego białe ściany i błękitne okna odbijały się w stojącej wodzie.Po prawejstrome i dalej w tył rozciągało się Nowe Miasto Rodos.Mandraki, będąc przedewszystkim płytkim cumowiskiem, nie służyło za port handlowy, który znajdo-wał się o ćwierć mili na południe, w zatoce historycznego, malowniczego, ufor-tyfikowanego jeszcze przez uczestników wypraw krzyżowych Starego Miasta, zawielkim falochronem zakończonym warownią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Jego twarz odzwierciedlała to nastawienie:świeża, owalna, otwarta, niemal chłopięca.Misja, którą wypełniał, nie wyróżniała się niczym szczególnym, choć z pew-nością sprawa była poważna.Wiedział, iż poprzedniej nocy zachował się nie cał-kiem prawidłowo.Założył szkła słoneczne, zmarszczył brwi i wyprostował się naswym bambusowym krześle. Ale nie ściągnąłem na nas uwagi ani nic równie głupiego?65 O Boże, nie odparł tamten. Zresztą, nie pozwoliłbym na to.Byliśmypo prostu turystami, dobrze się bawiliśmy, to wszystko.Za dużo słońca za dnia,za dużo napitków w nocy.Tam, do licha, kręciło się wystarczająco dużo Brytyj-czyków, przy których wyglądałeś trzezwy jak niemowlak! A Manolis Papastamos Jordan odezwał się ze skruchą ten musiałmnie wziąć za durnia!Papastamos był ich miejscowym łącznikiem, drugim człowiekiem w dowódz-twie brygady antynarkotykowej w Atenach.Chciał osobiście poznać obydwuprzyjaciół i zorientować się, czy może cokolwiek zrobić, aby ułatwić im zada-nie.Ale dowiódł jednocześnie, że można z nim konie kraść. Nie. Layard pokręcił głową. W rzeczy samej, uległ wpływom jeszczebardziej niż ty! Powiedział, że dołączył do nas na ścianie przybrzeżnej o dziesiątejtrzydzieści, żeby obejrzeć miejsce postoju Samotraki ale wątpię w to.Kie-dy wyrzuciliśmy go w hotelu, wyglądał fatalnie.Z drugiej strony, oni naprawdęmają wspaniałe organizmy, ci Grecy.W każdym razie, lepiej, jak będziemy bezniego.On wie, kim jesteśmy, ale nie wie, jacy jesteśmy.Dla niego jesteśmy odceł i podatków, lub może z Nowego Scotland Yardu.Byłoby trudne skupiać się narozmowie z Manolisem i jednocześnie tworzyć mentalną rakietę.Na Boga, lepiej,żeby pozostał w łóżku.Jordan wyglądał i czuł się odrobinę lepiej.Okulary słoneczne okazały się jed-nak pomocne.Przyniesiono świeżą kawę, którą Layard nalał do filiżanek.Jordanprzyglądał się jego swobodnym ruchom. Tak, jak starszy brat.Opiekuje się mną,jakbym był zasmarkanym dzieciakiem.Zawsze tak było, dzięki Bogu! pomy-ślał.Layard zajmował się wróżeniem.Nie potrzebował jednak szklanej kuli.Wy-starczyła mapa lub przeczucie, co do położenia jego zwierzyny łownej.Był rokstarszy od Jordana, wysoki, o kwadratowej twarzy, ciemnych włosach i cerze.Poniżej czoła, pooranego latami koncentracji, jego ciemnobrązowe oczy patrzyłybystro i sięgały daleko.Obserwując Layarda z dyskrecją, jaką zapewniały mu ciemne szkła, Jordancofnął się myślą o dwanaście lat, do Harkley House w Devon w Anglii, gdzie zo-stali partnerami i po raz pierwszy pracowali jako zespół.Wtedy, jak i teraz, byliczłonkami INTESP, najtajniejszej ze wszystkich tajnych służb, której działalnośćznała tylko garstka ludzi ze szczytów władzy.Inaczej niż teraz jednak, ich ów-czesne zadanie trudno byłoby nazwać rutynowym.Zaprawdę, nic rutynowego niedotyczyło sprawy Juliana Bodescu.Wspomnienia, świadomie wyparte na ponad dekadę, teraz gwałtownie powró-ciły, w fantastycznej pełni barw wyprysły w ESP obdarzonym umyśle Jordana.Raz jeszcze dzierżył kuszę na wysokości piersi i celował przed siebie,w kierunku drzwi, zza których dochodziło syczenie strumienia spadającej wo-66dy i dziewczęcy głos mruczący pozbawioną wyraznej linii melodię, i zastanawiałsię, czy to jest pułapka.Otworzył kopnięciem drzwi od kabiny z prysznicem i stanął jak wmurowany.Helen Lake, kuzynka Juliana Bodescu, skończona piękność, była zupełnie naga.Stała bokiem do niego, a jej ciało lśniło w strugach wody.Skierowała głowę w je-go stronę i wpatrywała się oczami wytrzeszczonymi z trwogi.Kolana ugięły siępod nią, powieki trzepotały. Ależ to po prostu przestraszona dziewczyna! powiedział do siebie, za-nim jej myśli naznaczyły się w jego telepatycznym umyśle. Podejdz, kochany myślała. Ach, dotknij mnie chociaż, obejmij.Jeszczetroszkę bliżej, kochany.Wtedy, odskakując od niej, spostrzegł nóż w jej dłoni i szaleńczy błysk w de-monicznych oczach.Bez żadnego widocznego wysiłku wabiła go do siebie.Niepozostawało mu nic innego, jak pociągnąć za cyngiel.Zareagował odruchowo jej życie albo jego.Grot przygwozdził ją do ściany wyłożonej kafelkami.Krzyknęła jak przeklętadusza.Gwałtownym ruchem uwolniła się od popękanych kafelków i gipsu, mio-tając się w wąskiej studni kabiny kąpielowej.Wciąż jeszcze trzymała nóż.Jordanmógł jedynie stać z wybałuszonymi oczami i mamrotać oderwane słowa modli-twy, patrząc, jak ona zbliża się do niego znowu, aż.Ken Layard zaszedł z tyłu Layard z miotaczem płomieni.Dyszę skierowałprosto w stronę prysznica, by zamienić wszystko w parzącą, parującą kuchenkęciśnieniową. Boże, poratuj! wydyszał ciężko Jordan, tak samo jak wtedy.Z najwyż-szym trudem odepchnął od siebie te przekraczające miarę ludzkiej wytrzyma-łości wspomnienia i niepewnie wrócił do terazniejszości.U zarania mentalnegokonfliktu, kryzysu, jego kac wydawał się podwójnie dokuczliwy.Oddychał głę-boko, masował opuszkami palców czubek głowy, gdzie odczuwał jakby rozszcze-pienie. Chryste, skąd to się wzięło? głośno zastanawiał się.Oczy Layarda były szeroko rozwarte, pochylił się nad stołem i pochwyciłprzedramię Jordana. Ty także? zapytał.Jordan złamał niepisane prawo obowiązujące agentów INTESP zajrzał domózgu Layarda.Wycofując się, czuł jeszcze echo podobnych wspomnień i odrazu przerwał połączenie. Tak, ja także odparł. Wyczytałem to z twojej twarzy powiedział Layard. Nie widziałemcię takim ani razu od.od tego czasu.Może to dlatego, że znowu pracujemyrazem?67 Pracowaliśmy razem mnóstwo razy. Jordan opadł z powrotem na krze-sło, nagle owładnięty uczuciem wyczerpania. Myślę, że to jest coś, co wtedyzostało zduszone i musiało wydobyć się na zewnątrz.Tak, to zabrało trochę czasu,ale teraz, mam nadzieję, pozbyłem się tego na dobre. Ja też zgodził się Layard. Obydwaj w tym samym czasie?I dlaczego teraz? Czy może być miejsce bardziej odmienne od Harkley Houseniż to, w którym się teraz znajdujemy?Jordan westchnął i sięgnął po kawę.Jego ręka troszeczkę drżała. Może każdy z nas pochwycił to od drugiego i wzmocnił? Wiesz, co mówiąo wielkich umysłach myślących podobnie?Layard rozluznił się i skinął głową. Szczególnie umysły jak nasze, co?Powtórnie skinął głową z odrobiną niepewności. No, może i masz rację. odrzekł.Przed dziesiątą przybyli na przystań.Siedzieli na drewnianej ławce, z którejrozciągał się wspaniały widok na mielizny i przystań Mandraki aż do Fortu Zwię-tego Mikołaja.Po ich lewej stronie, na podwyższonym cyplu, stał Bank Grecki,którego białe ściany i błękitne okna odbijały się w stojącej wodzie.Po prawejstrome i dalej w tył rozciągało się Nowe Miasto Rodos.Mandraki, będąc przedewszystkim płytkim cumowiskiem, nie służyło za port handlowy, który znajdo-wał się o ćwierć mili na południe, w zatoce historycznego, malowniczego, ufor-tyfikowanego jeszcze przez uczestników wypraw krzyżowych Starego Miasta, zawielkim falochronem zakończonym warownią [ Pobierz całość w formacie PDF ]