[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pałacu czas stanął w dniu tragedii przed dwudziestoma laty.Trudno się było oprzećwrażeniu, że żałoba mieszkańców Elms of Goram nigdy się nie skończy. ROZDZIAA VIBył to wyjątkowo pracowity dzień.Na obiad zaproszono wielu gości, więc Sandramusiała pomóc w przygotowaniach.Moira krążyła naburmuszona, nie szczędząc jejuszczypliwych uwag.Radość malująca się na twarzy dziewczyny wytrącała ją z równowagi.Wiedziała, że Colin wybrał się z Sandrą na przejażdżkę konną, a potem odwiedził ją w jejsalonie.Przy byle okazji więc przygadywała dziewczynie złośliwie.Kucharka rządziła niepodzielnie w kuchni, a Mary, pokojówka, biegała to tu, to tam,wysyłana równocześnie w kilka miejsc.Kiedy Sandra składała serwetki, do przygotowalni wszedł niedbałym krokiemEmerson.Obrzucił dziewczynę badawczym spojrzeniem, ale nie odezwał się ani słowem.Sandra usiłowała sobie wyobrazić go z nożem w ręku, zadającego cios Duncanowi, ibynajmniej nie wydało jej się to całkiem niemożliwe.Colina tego przedpołudnia nie widziała, gdyż wyjechał do miasteczka do swego biura.Póznym popołudniem Moira złożyła Sandrze zaskakującą propozycję.- Winter! - zawołała, kiedy dziewczyna wychodziła właśnie z przyozdobionej naprzyjęcie jadalni.Sandra zadrżała.Nienawidziła, gdy Moira się w ten sposób do niej zwracała, a jeszczebardziej denerwował ją jej ton.Odwróciła głowę i zdumiała się, dostrzegłszy przepraszającyuśmiech na wąskich ustach Moiry.- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe mojego podenerwowania.Zbyt wieleobowiązków spoczywa na mych barkach z powodu ciągłych kłopotów ze służbą.Czasamibardzo mi to ciąży.Sama jesteś sobie winna, pomyślała Sandra.W innych majątkach nie brakuje służby,ale tego pałacu ludzie unikają jak zarazy.Zresztą doskonale ich rozumiem.- Byłaś mi dziś wielką pomocą - nie przestawała mówić Moira, nie zrażonamilczeniem Sandry.- Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć.Przyjmij, proszę, zaproszenie naprzyjęcie! Przecież wiem, że przywykłaś do towarzystwa ludzi z wyższych sfer.Sandra słuchała Moiry z mieszanymi uczuciami.- Dziękuję za uprzejmość - odrzekła w końcu.- Nie jestem jednak pewna, czypowinnam.Co powie lady Cynthia? Jak przyjmie to lord Hall?- Na pewno nie pożałują ci tej odrobiny przyjemności - zapewniła pośpiesznie Moira.Ponieważ Moira tak rzadko bywała miła, Sandra, uśmiechając się z rezerwą, przyjęłazaproszenie, po czym niespokojna poszła do siebie. Okazało się, że przeczucie jej nie myliło, choć nie od razu przejrzała zamiary Moiry.Podczas obiadu przeżyła prawdziwy koszmar.Nie przypuszczała, że spotka swychdawnych przyjaciół, którzy teraz albo całkowicie ją ignorowali, albo udawali fałszywezdumienie na wiadomość, że jest w pałacu damą do towarzystwa.Colin także posłał jejkilkakrotnie chłodne spojrzenie, po czym oddał się eleganckiej konwersacji z młodziutkimiarystokratkami.Sandra domyśliła się, że Moira nie uprzedziła go o zaproszeniu.Siedzący obok niej kawaler poklepał ją poufale po plecach i ze złośliwym uśmiechemzagadnął:- A więc, pani, jesteś tu teraz damą do towarzystwa? Doskonale wiem, co się za tymkryje, bo przed kilkoma laty przyjęła tę posadę w Elms of Goram moja kuzynka.Teraz wyszłauczciwie za mąż i udaje świętą.Proszę popatrzeć, jak wszystkich poucza! Nikt by się niedomyślił, że kiedyś baraszkowała pod pierzyną z lordem Hallem.Sandra poczuła mdłości.Podążywszy za spojrzeniem swego sąsiada, z niesmakiemzatrzymała wzrok na przysadzistej blondynie obwieszonej klejnotami.Kiedy obiad wreszcie dobiegł końca i wszyscy podnieśli się z krzeseł, by przejść dosalonu, Sandra wycofała się dyskretnie na bok, nerwowo szukając w myślach wymówki, jakąmogłaby się posłużyć, opuszczając gości.Kiedy tak stała, z trudem hamując złość, zauważyła nagle, że przy oknie na półpiętrzektoś do niej kiwa.Mignął jej szeroki rękaw mnisiego habitu.Rozejrzała się wokół przerażona, ale na szczęście nikogo nie było w pobliżu.Co za głupiec, przecież zabroniłam mu przychodzić dziś wieczorem! pomyślała.Odnalazła lady Cynthię i skarżąc się na ból głowy, zapytała, czy może wyjść, na costarsza pani łaskawie przyzwoliła.Sandra pośpiesznie wbiegła po schodach i pociągnęła Duncana w bezpieczny kąt zabalustradą.- Oszalałeś? - wyszeptała wzburzona.- Emerson węszy tu wszędzie.Może.Ale Duncan, nie zważając na jej wyrzuty, uśmiechał się, wprost promieniejącszczęściem.- Musiałem cię zobaczyć, Sandro.Daremnie usiłowała stłumić radość ze spotkania.Nie pojmowała, dlaczego tenwysoki, nieporadny młodzieniec czyni ją taką szczęśliwą.- Nie możemy tutaj zostać - wyszeptała nerwowo.- Boję się też wprowadzić cię namoje pokoje, bo Emerson mnie podejrzewa.Wczoraj wieczorem widział, jak zniknąłeś mu wkorytarzu na piętrze. - Chodz! - Duncan wziął ją za rękę i poprowadził na górę tą samą drogą, którą jużkiedyś sama szła.Zachowywał się tak swobodnie, jakby nie był mu obcy żaden zakamarek wtym pałacu.Szybko stanęli przed podwójnymi drzwiami prowadzącymi do wschodniegoskrzydła.Sandra bez słowa podążała za Duncanem.Nie zdziwiła się nawet, kiedy ze szpary zadeskami wyjął klucz, po czym najzwyczajniej na świecie włożył go do dziurki i przekręcił.Naciśnięta klamka zazgrzytała.Weszli do środka i zamknęli za sobą starannie drzwi.KluczDuncan ukrył pod habitem.Powoli spacerowali wzdłuż korytarza, zaglądając do kolejnych pomieszczeń.Sandrawytężała wzrok, pragnąc dostrzec w mroku wszystkie szczegóły, zaś Duncan nie odrywał odniej oczu.W osmalonych pokojach stały przykryte białymi pokrowcami meble.W powietrzuunosił się zaduch charakterystyczny dla starych zamkniętych pomieszczeń.Weszli do salonu,który przylegał do głównej części pałacu.Sandra pogładziła ścianę i wyczuła, że ułożono naniej nowe deski.Z remontu całego zniszczonego przez pożar skrzydła jednak najwyrazniejzrezygnowano.Duncan i Sandra usiedli na podłodze i oparli się plecami o ścianę, na której byłyumieszczone okna.Młodzieniec popatrzył na dziewczynę, po czym ujął ją za rękę.- Potrafię mówić - rzekł z dumą.- Dziś długo rozmawiałem z ojcem Andrzejem.Dziękuję ci za to, Sandro.- Naprawdę ci pomogłam? - zapytała z radością w głosie.- Cieszę się, ale wiedz, że ity mi bardzo pomogłeś.- Jak to?- Poczułam się przy tobie wolna, a teraz nawet w obecności innych tak się czuję.Todla mnie coś całkiem nowego.Przez całe życie bowiem tłumiłam w sobie emocje, ukrywałamwłasne myśli i sądy.Duncan milczał, Sandra zaś nie przestawała mówić drżącym głosem:- Och, Duncanie, nawet sobie nie wyobrażasz, co ja przeżyłam na tym przyjęciu! Jakstrasznie zostałam upokorzona.Och, przytul mnie, przyjacielu! Tak bardzo pragnę poczuć, żejest ktoś, kto mną nie gardzi.W jego objęciach było ciepło i bezpiecznie.- Teraz mi dobrze - mruknęła uspokojona Sandra.- Czy to tak wiele dla ciebie znaczy.być jedną z nich? - zapytał nieoczekiwanieDuncan. Zdumiona uniosła głowę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl