[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ostatni Mohikanin - stwierdził.- Na każdego wypadnie jeden dobry łyk.- Zaczekaj.- Siostra wyjęła z plecaka folię z piwem Olympia.- To będzie lepsze pod gulasz.Oczy zebranych zabłysły jak wigilijne świece.- Mój Boże! - westchnął Paul.- Droga dobrodziejko, od tej chwili duszą i ciałem należę dopani.- Wyciągniętym palcem dotknął jednej z puszek, jak gdyby chciał sprawdzić, czy to niezłudzenie.Ujął ją delikatnie, otworzył i przytknął do ust, zamykając z rozkoszą oczy.Było ich siedmioro, Siostra więc podzieliła się z Artiem, zapijając piwo wodą Perrier.Gotujący się gulasz wypełnił całą chatę smrodem rzezni.Z zewnątrz dobiegł odległy, niskiskowyt.- Czują.- Paul zerknął za okno.- Za kilka minut będą ich tutaj stada.Wycie narastało, włączały się do niego kolejne wilcze głosy.Steve wyjął łyżkę z garnka.- Gotowe.Lepsze już nie będzie.- Fajnie - wykrztusił Artie przez zaciśnięte zęby Paul zaczął napełniać brązowe glinianeczarki.Gulasz był gęsty i śmierdział okropnie, choć wcale nie tak bardzo, jak niektóre odpadkiznajdowane przez Siostrę w śmietnikach na Manhattanie.Przy odrobinie dobrej woli możnasobie było wmówić, że to wołowe podroby.Wilki zawodziły unisono coraz bliżej chaty, jak gdyby wiedziały, że jeden z nich znikawłaśnie w żołądkach odwiecznych wrogów.- No to siup - powiedział Paul i przełknął pierwszy łyk.Siostra podniosła miseczkę do ust.Wywar był gorzkawy i chrzęścił w zębach, ale mięsowcale nie było takie złe.Rzuciła się na nie żarłocznie, nie dbając o maniery.Artie po dwóchpierwszych łykach zaczął blednąc.- Ej! - ostrzegł go gospodarz.- Jeśli masz zamiar wymiotować, rób to za drzwiami.Jednaplamka na mojej czystej podłodze, a będziesz spał na zewnątrz, w towarzystwie tych miłychśpiewaków.Artie zamknął oczy i jadł dalej.Pozostali wybierali palcami kawałki mięsa i wyciągali czarkipo dokładkę jak sieroty z Olivera Twista.Wilki przepychały się tuż za ścianą.Jeden obił się o drzwi z takim hukiem, że Siostrapodskoczyła, rozlewając gulasz na sweter.- Spokojnie - zwrócił się do niej Steve.- Są po prostu ciekawe, co jemy.Niech pani niepęka.Z zapałem wzięła się do następnej porcji.Artie zerknął na nią ze zgrozą i odpełzł na bok,ściskając ręką bolące żebra.Paul powiódł za nim uważnym spojrzeniem.Gdy garnek został wreszcie opróżniony do czysta, starszy pan odezwał się poirytowanymtonem:- Teraz już na pewno jest czas!Paul odstawił swoją pustą miskę i ponownie zerknął na zegarek. - Jeszcze nie minęły dwadzieścia cztery godziny - powiedział.- Proszę.- Starszy pan był bliski łez.- Czy nie moglibyśmy zacząć trochę wcześniej?- Nie! - zaprotestowała gwałtownie Mona Ramsey.- Zna pan zasady.Raz dziennie.- Cholera, co ci tak zależy? - skrzywił się Steve.- Miejmy to już za sobą.- Co tu się dzieje? - spytała zdumiona Siostra.- Dobra - zdecydował się nagle Paul.- To tylko godzina i dwadzieścia minut.Nie zaszkodzi,jeśli raz zrobimy wyjątek.- Właśnie, że zaszkodzi! - rozpłakała się Mona.Jej mąż uspokajająco objął ją ramieniem.-Teraz na pewno się nie uda! - chlipnęła.- Pozwólcie na chwilę.- Paul skinął na nowo przybyłych i przeszedł do drugiego pokoju.Znajdowało się w nim zwykłe łóżko okryte pikowaną narzutą, kilka półek z książkami,krzesło oraz biurko.Na biurku stała odrapana maszyna do pisania marki Royal, a obokpopielniczka pełna wypalonych zapałek i popiołu z wygasłej fajki.Po podłodze poniewierały sięzmięte kartki papieru, a na nocnej szafce tłoczyły przylepione do spodeczków świece.Z oknarozciągał się widok na zamarznięte jezioro.Ale Siostra daleka była od podziwiania widoków.Pod domem parkował stary dostawczy ford, którego stalowoszary lakier ustąpił w wielumiejscach plamom rdzy.- Furgonetka! - zawołała z podnieceniem.- A zatem możemy się stąd wydostać.Paul zerknął za okno, nachmurzył się i wzruszył ramionami.- Nic z tego, droga pani.- Jak to  nic z tego"? Przecież ma pan samochód! Będziemy mogli dotrzeć do cywilizacji!- Tak? - Thorson wyjął fajkę i zaczął ją czyścić palcem.- To znaczy gdzie?- Tam dalej!- Jak daleko? Dwie mile? Pięć? A może pięćdziesiąt?- Odłożył fajkę i spojrzał na nią ze złością.Potem podniósł się i zaciągnął zieloną zasłonę,dzielącą oba pokoje.- Powtarzam, nic z tego.W baku jest mniej więcej filiżanka benzyny, hamulcenie działają i wątpię, czy rozrusznik choćby drgnie przy tym mrozie.Akumulator nawalał nawet wnajlepszych czasach.- Ale.- Siostra spojrzała na forda, Artiego i znów na Paula - ma pan samochód.-powtórzyła bezradnie.- A wilki mają zęby - odparował.- I to ostre.Każe pani tym ludziom testować je na własnejskórze? Zapakuje ich pani do wozu i zabierze na uroczą wycieczkę przez stan Pensylwania?Jasne.W razie czego wezwiemy pomoc drogową, a ta już nas doholuje do najbliższej stacji,gdzie wyjmiemy z portfela karty kredytowe i każemy zatankować do pełna.- Zamilkł na chwilę, po czym potrząsnął głową.- Niech się pani sama nie dręczy.Musimytu zostać.Siostra wsłuchiwała się w płynące przez las wycie wilków.Niestety, Paul chyba miał rację.- Zresztą, nie prosiłem was tutaj, żeby roztrząsać kwestię tego trupa.- Gospodarz nachyliłsię i wyciągnął spod łóżka stary drewniany kufer, zabezpieczony kłódką wielkości męskiejpięści.- Wy dwoje robicie jeszcze wrażenie w miarę normalnych, ale tamci ledwie trzymają siękupy.Mamy tu taką grę - dodał, otwierając wieko.- Może nie jest zbyt elegancka, ale przynajmniej nie pozwala im się poddać.W kufrze, wymoszczonym szmatami i gazetami, spoczywały cztery butelki czerwonegoJohnnyego Walkera, rewolwer Magnum 357, dwa pudełka nabojów, spięty gumkązawilgocony rękopis i jeszcze jeden przedmiot, owinięty w grubą plastykową folię.- Można się sfajdać ze śmiechu - ciągnął Paul, wyjmując go z kufra.- Wyniosłem się ażtutaj, żeby być daleko od ludzi.Nigdy nie lubiłem tłoku, a już na pewno nie urodziłem się nadobrego Samarytanina.A tu nagle na drodze zaroiło się od uciekinierów w różnych stadiachagonii, no i zrobił się tłok jak na Broadwayu.Właściwie powinienem był to olać.Zasłużyliśmy na wszystko, co nas spotkało.Z plastyku wyłoniło się najeżone licznymi pokrętłami radio.Paul wyjął z szuflady biurkaosiem baterii i zaczął je wkładać do środka.- Krótkofalówka - wyjaśnił.- Swego czasu lubiłem nocą słuchać Wiedeńskiej Filharmonii.- Nic nie rozumiem - wtrąciła się Siostra.- Zaraz pani zrozumie.Proszę się tylko zbytnio nie unosić, cokolwiek by się działo wciągu najbliższych kilku minut [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl