[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znalazłem go tam półprzytomnego, jęczał, bełkotałcoś, aż zrozumiałem, że dostał w głowę od kogoś przyczajonego w tymmiejscu.Obok znalazłem latarkę.Zabrałem ją i pobiegłem w dół rzekizostawiwszy podinspektora samego sobie.Nic mu bowiem nie groziło, aza wszelką cenę pragnąłem mieć swój udział w schwytaniu Kanclerza.Na brzegu wydarzyło się coś złego.Usłyszałem czyjś krzyk, pluskwody, ale ja biegłem w kierunku zacumowanej za laskiem przy rzecełódki, o której wspominał podinspektor.Wskoczyłem do niej szybko,zapaliłem silnik i zacząłem płynąć pod prąd za uciekającymi łódkami.Minąłem posesję Leo i dopiero potem odważyłem się zapalić latarkępodinspektora.W łódce ścigającej złodzieja siedział Batura.To on przy-czaił się w trawie przed chatką i  podobnie jak policja  polował naKanclerza.Udało mu się obezwładnić podinspektora, a następnie napadłna inspektor Ossowską na brzegu.A to znaczyło, że w tym pościgu niebrała już udziału policja.Był tylko Kanclerz, Batura i ja.Na całe szczę-ście w Burzynie  bo tam chyba zmierzał Kanclerz  czuwał sierżantLenarczyk oraz Paweł z panną Tatalkiewicz.Tylko skąd, u licha, Baturawiedział o naszej pułapce zastawionej na Kanclerza?Warkot silników zagłuszał noc, niósł się po bagnie monotonnie, bu-rząc świętość tej okolicy.Aódka Batury znajdowała się dwadzieścia me-trów przede mną, a trzydzieści metrów przed Jerzym rozpruwała leniwewody Biebrzy łódka złodzieja, który z pewnością miał przy sobie wierszGoethego, bo po cóż innego przychodziłby do chatki Leo?.Płynęliśmy i płynęliśmy.I nic z tego nie wynikało.Nikt nikogo niewyprzedził, nie dopadł i nie wyrzucił za burtę.Płynęliśmy na najwyż-szych obrotach silników utrzymując w miarę stały dystans między sobą.Po półgodzinie ukazały się po lewej stronie światła wśród zabudowań.Poznałem oświetloną wieżę kościoła w Burzynie na szczycie wyniosłejskarpy.Aódki złodzieja i Batura minęły wypożyczalnię łódek i kajaków izaraz pierwsza z nich przybiła do brzegu.Złodziej wyskoczył nerwowo nabrzeg, aż z głowy spadła mu czapka ukazując blond włosy opadające doramion.Znikł w krzakach.Kiedy to samo uczynił Batura, dziób mojejłupiny wcisnął się głuchym uderzeniem w kadłuby pozostawionych łódek.Już po chwili gnałem pod górę wąską alejką, ale zatrzymał mnie nieco-dzienny widok.Ujrzałem bowiem w krzakach po prawej stronie alejkiobute i poruszające się niemrawo nogi.To był sierżant Lenarczyk.Dostał solidnie w głowę, ale na szczęście żył.  Kanclerz  mamrotał. To on mnie tak załatwił.Pobiegłem dalej w górę i choć brakowało mi tchu, a nogi zrobiły sięjak z waty, to nie przestawałem biec.Wydostałem się na szczyt skarpy i opuściłem porastające chaszczamizbocze.Widziałem biegnącego wzdłuż kościelnego muru Baturę, gdynagle stanęła przed nim Dominika Tatalkiewicz! Wyskoczyła zza rogu izagrodziła mu drogę.Batura zwolnił i chwycił ją w ramiona. Gdzie masz samochód?  krzyczał do niej, potrząsając energicznie. Co tu robisz, dziewczyno? Kazałem ci czekać w samochodzie.Nie dokończył.Dominika przystawiła do jego ciała jakiś wydłużonyprzedmiot, z którego posypały się niebieskie iskry.To musiał być tak zwanyparalizator elektryczny, gdyż Jerzy jęknął i padł na ziemię rażony prądem. To za mojego tatę  wrzasnęła z furią na Baturę.Zamachnęła sięjeszcze ręką na niego:  A to za mnie!Już zamierzała zadać Baturze cios, gdy złapałem ją za rękaw skórza-nego płaszcza. Zostaw!  upomniałem ją. Nie bije się bezbronnych.Zresztą nie było czasu na porachunki.Złodziej z rozwianymi blondwłosami zbliżał się bowiem biegiem do parkujących na rozległym placusamochodów.Pobiegliśmy za nim.Z rzędu innych samochodów wyjechał niespodziewanie biały peuge-ot.Stanął zaraz i otworzyły się drzwiczki od strony pasażera.Wydawało misię, że rozpoznaję kierowcę.Ale oto złodziej w ciemnym ubraniu wskoczyłjuż do środka i peugeot ruszył z impetem w kierunku Radziłowa.Izaraz zatrzymał się z piskiem opon na kawałku asfaltowej szosy.Otobowiem przed jego maską wyrósł bok naszego Rosynanta tarasując ucie-kinierowi drogę.Jednak kierowca peugeota nie uniknął błędu i odruchowoskręcił kierownicę w bok.Uderzył maskąw mur opasujący teren plebanii, anieprzyjemny, metaliczny dzwięk i sypiące się szkło wyprzedziły trwającąkrótko ciszę.Zgasły też reflektory.Widzieliśmy jeszcze, jak z białego autawyskakuje Hans i ubrany na ciemno osobnik.I kiedy chcieli dać drapaka,spokój wioski zmącił wystrzał z pistoletu dochodzący zza naszych pleców.Drgnąłem przerażony.Ale wnet się okazało, że to sierżant Lenar-czyk użyłbroni, czym skutecznie podciął uciekinierom skrzydła. Stać, policja!  krzyknął drżącym głosem. Stać, bo strzelam!Hans w pierwszej chwili chciał uciekać, ale gdy zorientował się, żezostał rozpoznany, a całe zajście było przez nas przygotowane, skapitu- lował.Popatrzył na mnie ze wstydem, a potem wściekle przekrzywił gło-wę, gdy sierżant zakładał mu kajdanki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl