[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dosyć miał roboty na dzisiaj, marzył, aby dojechać do domu ispać, spać, aż do wieczora.Wieczorem przecie miał spotkać się z Werą.O Krasawczyku, postanowił, nikomu nie będzie wspominał.Dawne dzieje, lepiej donich nie wracać.Wera, tylko Wera jest ważna.Do wieczora.Wieczorem się z nią zobaczy.26.GROM Z JASNEGO NIEBA Mieliśmy iść na spacer. Nic z tego.Mama wykorzystała okazję i zabrała się do Olsztyna razem z ojcem.Muszę być w pobliżu telefonu.W lasach jest stan ostrego dyżuru, niebezpieczeństwo pożaru.Przypomniał sobie tak bardzo jeszcze niedawny pożar w wiosce.Gdy wreszcie przybyłapomoc z Pisza, ulewa gasiła resztki zgliszcz.Spłonęło jednak osiem domów.Gdyby to była inna dziewczyna, uradowałby się z tak sprzyjającej sytuacji.Sam na samz Werą w jej domu nie zmieniało jednak charakteru ich stosunków.Wiedział o tym dobrze,zresztą i on ją traktował całkiem inaczej.Nawet żałował straconej okazji spaceru.Wieczór byłciepły, w ostatnich dniach pogoda się ustaliła, podmuchy wiatru niosły zapach kwitnącychdrzew i krzewów, ptaki kokosiły się zawzięcie.Przyjemnie było.Wera spojrzała z ukosa, zaśmiała się.Lubił jej dyskretny, szeleszczący śmiech. Herbatę zrobimy pózniej.Teraz zatańczymy, jeśli masz ochotę.Kręciła gałką aparatu szukając odpowiedniej muzyki.Co najmniej o pół głowy wyższy był od niej.Dziwne, ale prowadził ją inaczej, niżzawsze czynił to na zabawach.Delikatniej, łagodniej, bez nadmiernego przytulania do siebie.I wcale mu to nie przeszkadzało.Wera bardzo dobrze tańczyła, lekko, miękko.Podniosła głowę i zaglądała mu w oczy.Uśmiechnął się, a potem ucałował jej włosynad czołem.Pogroziła palcem.Znów się uśmiechnął, energicznie zakręcił dziewczyną. Dobrze mi z tobą, Wera  powiedział prosto.I zaraz dodał: Wczoraj skończyłem zwózkę dłużyc.Niedawno, wtedy, jakeśmy się nie widywali,decydowałem się już na powrót do Olsztyna.Nie miałem tutaj co robić. A teraz?  spytała. Teraz  błysnął oczyma  teraz znów mi się nadarza robota.Przyznano pogorze-lcom specjalny fundusz na odbudowę i przydzielono materiały.Będę je zwoził.Zajmie to dwatygodnie. I potem wyjedziesz?  dworowała zawiedziona, że nie powiedział ani słowa oinnych przyczynach, które skłaniały go wtedy do opuszczenia puszczańskich szlaków.Przytulił ją mocniej.  Nie, bo potem ty będziesz miała urlop.Pamiętasz, mówiliśmy o wspólnych kąpie-lach, włóczędze łodzią, łowieniu ryb.Tańczyła teraz z lekko przymrużonymi oczyma.Głowę poddała ku jego piersi.Widziałna karczku jasny meszek włosów, połyskujących w mocnym blasku żarówki.Nic mógł sięprzyzwyczaić do tego światła po mdłym ogniu naftówki w Sumach.Zaskrzypiał głos spikera.Wera przekręciła gałkę. Siedz teraz grzecznie, ja przygotuję herbatę. Nie warto. Warto  tupnęła.Westchnął przesadnie ciężko.Czuł się tutaj piekielnie dobrze.Nie przypominał u siebietakiej swobody i pełni wewnętrznego spokoju.Była w skromnej kretonowej sukience, szczelnie opinającej drobną, zgrabną figurę.Zsatysfakcją spoglądał na szczupłe i prężne nogi.Został sam w pokoju.Przez otwarte drzwi gabinetu nadleśniczego ciekawie zaglądałyze ścian trofea myśliwskie.Przypomniał zimową nagonkę i tak niespodzianie strzelonegowtedy wilka-basiora.Pan Dziadoń wspominał, że skórę każe wyprawić.Musi zapytać Werę,gdzie jest ta skóra.Boże, jak ona wtedy się przestraszyła.Był głupi, nie domyślając się wielurzeczy, które kryły się w jej okrzyku.Spotykali się ostatnio niemal co dnia.Gdy w któryś z wieczorów Edek zostawał w Su-mach, nie umiał znalezć dla siebie miejsca.Przeważnie wypuszczali się wtedy z Michałem naryby, polując na szczupaki.Nigdy żaden z nich nawet nie wspomniał o węgorzach.Mietekpowoli przygotowywał się do egzaminu, nie brał więc już udziału w rybackich emocjach.Zresztą i one nie wystarczały Edkowi.Wciąż myślał o Werze i nie umiał zapełnić w sobie tejpustki.Z tym większą radością pędził następnego dnia drogą do nadleśnictwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl