[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co wamapo głowie chodzi?- A cóż to? Z cukru jest i rozpuści się w tym łajnie końskim? Ksiądz jest od tego, by gdzie go dochorego proszą, szedł.- Jezus! A miałbym to śmiałość, w ten gnój, do mnie?.- Głupiś jak ten baran! - cisnęła ramionami i poszła.- Sama głupia, ani wie, co powiada.- mruknął oburzony srodze, opadł ciężko na barłóg i długojeszcze rozmyślał.- Zachcialo się babie.hale, dobrodziej kochany po pokojach se chodzi.z książekpoczytuje.z Panem Bogiem rozmawia.i do mnie by go wołać?.Te kobiety to ino aby ozoremmleć.głupia.I tak już pozostał sam, bo jakby o nim zapomnieli.Witek czasami naglądał, aby koniom przysypać obroku, napoić, to i jemu podawał wody, i wnet znikał,leciał na wesele, które znowu zaczęło się zbierać u Dominikowej na przenosiny, a czasami Józkawpadała z krzykiem, wtykała mu kawałek placka, nagadała, natrzepała, nawiała stajnię wrzaskiem, ażkury gdakały z przestrachu na płotach, i uciekała śpieszno.Juści, miała po co, bo tam się już zabawiali niezgorzej, muzyka huczała przez ściany i krzyki szływesołe a śpiewania.A Kuba leżał cicho, bo jakoś z rzadka chwytały go bolenia, więc ino nasłuchiwał i rozeznawał, jak siętam zabawiają, a pogadywał z Aapą, któren nie opuścił go ani na chwilę, i pojadali se społecznie Józinplacek; albo cmokał na konie i przemawiał do nich.Rżały radośnie i odwracały od żłobów łby, a nawetzróbka urwała się z uzdzienicy i przychodziła do wyrka baraszkować i tulić wilgotne a ciepłe chrapy dojego twarzy.- Schudłaś, biedoto, schudłaś! - Głaskał ją czule i całował po rozdętych nozdrzach.- Nie bój się,wyzdrowieję rychło, to wnet ci boki podkrzepię, choćby i czystym owsem.Milknął wnet i patrzył bezmyślnie w poczerniałe sęki, z których sączyły się na ściany żywiczne strugi,niby łzy krwawe i zastygłe.Słoneczny a przybladły dzień zaglądał przez szpary cichymi oczyma, drzwiami zaś wywartymi buchałszeroki potok jasności skrzącej, migotliwej, jako złote pajęczyny po ścierniskach, w których trzepały sięmuchy z sennym, omdlałym brzękiem.Godziny przechodziły za godzinami i wlekły się wolno, jak te dziady ślepe i kulawe, po srogich piaskachidące z utrudzeniem a w cichości, albo jako ten kamień, co pada w topiel i leci, przepada, ginie, anawet go oczy człowiecze nie chycą.Ino czasem wróble rozświergotane wrzaskliwą bandą wpadały do stajni i zuchwale rzucały się nażłoby.- Jakie to zmyślne juchy! - szeptał.- Takiemu ptaszkowi, a Pan Jezus rozum daje,.że wie, gdziepożywienie znalezć.Cicho, Aapa, niech się pożywią i wspomogą biedoty, bo i na nich zima przyjdzie.-Przyciszał, bo pies skoczył wypędzać rabusiów.Zwinie zaczęły kwiczeć w podwórzu i cochać się o węgły, aż stajnia drgała, a potem jęły wtykać w drzwi długie, obłocone ryje i pokwikiwać.- Wypędz, Aapa! Dziadaki jedne, wszystkiego im zawżdy mało!Po nich kury zakrzekorzyły przed progiem, a wielki, czerwony kogut ostrożnie zaglądał, cofał się, biłskrzydłami i krzykał, aż zuchwale wskoczył za próg, do kobiałki pełnej obroku, a za nim reszta, ale niezdążyły się jeszcze najeść, bo wnet nadciągnęły rozgęganą gromadą gęsi, z sykiem migotały w proguczerwone dzioby i chwiały się białe, powyciągane szyje.- Wygoń, piesku, wygoń! Swarzą się juchy kiej te baby !Juści, że wnet się rozległ wrzask, pisk, łomotanie skrzydeł i pióra poleciały kieby z rozprutej pierzyny,bo Aapa nie żałował sobie uciechy; powrócił zziajany, z wywieszonym ozorem i skomlał radośnie.- Cicho no !Od domu rozlatywały się gniewne głosy Jagustynki, bieganina i trzaski sprzętów, przewlekanych z izbydo izby.- Gotują się do przenosin!Drogą ktoś niektoś przejeżdżał, ale z rzadka, a teraz zasie człapał się z piskiem wóz jakiś; Kubarozeznawał pilnie.- Kłębów wóz, w jednego konia i drabinami, pewnie po ściółkę do lasu.Juści, oś w przodku wytarta ibez to się piast przeciera i skrzypi.Po drogach wciąż snuły się odgłosy kroków, rozmowy, głosy leciały i drgały ledwie dosłyszane, ledwieodczute brzmienia, ale je chwytał w lot i rozpoznawał.- Stary Pietras.do karczmy idzie - mruczał.- Walentowa wykrzykuje.pewnie gąski czyje przeszły najej stronę.Piekielnica nie baba! Kozłowa widzi mi się.juści.bieży i krzyczy.juści ona!.PietrekRafałów.rajcuje jucha, jakby miał kluski w gębie.księża kobyła po wodę jedzie, tak.postaje.zawadza kołami.jeszcze se kiedy kulasy połamie.I tak se z wolna rozpoznawał wszystko i myślami, i tym widzeniem czującym po wsi chodził, kłopotałsię, zabiegał, turbował i żył życiem wsi całej, że ledwie spostrzegł, jak dzień przechodził z wolna; ścianyprzygasły, drzwi zbladły i stajnia mroczeć poczęła.Już pod sam wieczór przyszedł Jambroży nie wytrzezwiony do cna, bo się jeszcze potaczał i mówił takprędko, że trudno było rozebrać.- Nogeś pono wykręcił?- A obaczcie i poredzcie.W milczeniu odwijał szmaty przekrwione, zeschłe i tak przywarte do nogi, że Kuba zaczął krzyczećwniebogłosy.- I panna przy rodach tak nie kwiczy! - mruknął urągliwie.- Kiej boli!.A dyć nie szarpcie! Jezus! - wył prawie.- A to cię uszlachtowali! Pies ci łydkę wyżarł czy co? wykrzyknął zdumiony, bo łydka była poszarpana,zaropiała, noga spuchła jak konew.- To.ino nie powiedajcie nikomu.borowy me postrzelił.ino.- Prawda.śruciny siedzą pod skórą kiej mak.z daleka do cię wygarnął? Ho, ho! Kulas widzi mi się nanic już.kosteczki chroboczą ano.Czemuś to zaraz mnie nie wołał? - Bojałem się.jakby się dowiedziały, na zajączka wyszedłem.ustrzeliłem.i już na polu byłem.aten kiej nie rypnie do mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl