[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zakończywszy rozmowę poszłam prosto do lustra, żeby przygotować moją obolałą, nieokreśloną twarz na jejwielki dzień.Rozmasowałam ją delikatnie, wyobrażając sobie, że wyczuwam pod skórą ostre łby śrub.Natarłam sięolejkiem z witaminą E, cofnęłam się nieco i spojrzałam na resztę ciała.Wzrost: 178.Waga: +/- 57.Wymiary: 89-63-91.Włosy: krótkie (zawsze), cienkie i proste, ale zyskujące nieco na naturalnym, ciemnobrązowym połysku.Oczy: zielone.Twarz: delikatna, nieco pociągła, na pierwszy rzut oka młoda.Szyja: długa.Piersi: nijakie, niespecjalnie duże, ale wmiarę sprężyste w porównaniu z tymi, które widziałam u kobiet w moim wieku mających za sobą karmienie dzieci (naprzykład u mojej siostry).Talia: wąska i kształtna, płynnie przechodząca w krągłość pośladków i bioder.Dłonie: wąskie,o długich palcach, ze skłonnością do zaczerwienień.Nogi: proste, odrobinę za szczupłe w łydkach, w ostatnich latach tro-chę zbyt żylaste (czyżby nadmiar tenisa w dzieciństwie?) Stopy: niegdyś ładne, z wiekiem coraz bardziej wysuszone itwarde.Co mogły oznaczać te dane i w jaki sposób poszczególne części współgrały ze sobą, tworząc ludzką istotę,poruszającą się i wyglądającą w określony sposób, nie miałam pojęcia.Jako nastolatka po raz pierwszy zauważyłamspojrzenia ludzi, których mijałam, spacerując z matką i Grace po Michigan Avenue w Chicago, podczas wypraw nazakupy.Zerkali, a potem spoglądali uważniej i za każdym razem czułam gdzieś w środku przyjemny dreszcz.Wiedziałam, jak działa tranzystor: ojciec pokazał mi kiedyś zdjęcie pierwszego, wykonanego w Laboratoriach Bella.Wyglądało to jak niepozorny kamień, a jednak potrafiło wykonać genialną, rewolucyjną sztuczkę wzmocnić impulselektryczny.Przejawy zainteresowania obcych ludzi moją osobą były dla mnie właśnie strumieniem energii, który jakimścudem potrafiłam zmienić w potężną moc.Jako dzieci lubiłyśmy z Grace udawać, że nasze życie jest filmem wyświetlanym na gigantycznym ekranie przedspragnioną sztuki widownią, która z zapartym tchem przygląda się, jak zjadamy kotlety schabowe, odrabiamy zadania do-mowe i kładziemy się do równolegle ustawionych łóżek, po czym Grace wstaje, żeby zamknąć drzwi szafy, które jakzwykle zostawiłam otwarte.Z biegiem lat to, co było jedynie fantazją, przekształciło się w powołanie zaczęłam roz-myślać o własnej przyszłości nie przez pryzmat tego, co mogłabym robić i osiągnąć, ale przez pryzmat sławy, którą za-mierzałam zdobyć.Studiując w University of Illinois w Urbana-Champaign, wyprawiałam się często do Chicago, bypopatrzeć na szklane wieże, których okna jarzyły się długo w noc.Gdzieś tam, za rzędami połyskliwych paneli ze szkła,znajdował się pokój luster, miejsce, którego nigdy nie widziałam i o którym niewiele wiedziałam.Sławni ludzie, którzyRLTtam mieszkali, nie należeli do tych, których się widuje i z którymi się rozmawia.Interesowała mnie wtedy poezja, azwłaszcza Pope i Keats, którym moim zdaniem udało się zgłębić całe spektrum zmysłowości i cynizmu, jakie znane byłyrodzajowi ludzkiemu.Zdołałam nawet nauczyć się na pamięć połowy Wigilii świętej Agnieszki i często pomrukiwałam sobiedyskretnie te strofy, kiedy było mi nudno, gdy czułam się samotna lub podczas aerobiku.Przyjemność, którą czerpałam zobcowania z moimi" poetami, wiązała się z aurą ponurego przeznaczenia: ci dwaj nigdy nie zaprowadziliby mnie dopokoju luster jeden szpetny, drugi wyniszczony suchotami, obaj martwi zatem wiedziałam, że pewnego dniaporzucę ich dla mniej szlachetnego partnera.Odkryto mnie pewnej niedzieli, gdzieś między drugim a trzecim rokiem studiów, kiedy spędzałam wakacje wChicago z dwiema kumpelkami z uczelni, Sashą i Vicky.Wszystkie pracowałyśmy sezonowo w kancelarii prawniczejDana, wujka Vicky.Siedziałyśmy akurat na trawce w parku Lincolna, dzieląc się skrętem i racząc cukierkami ślazowymi,kiedy podeszła do nas przerażająco poważna kobieta. Dziewczęta, czy mogę przez chwilę z wami porozmawiać? spytała.Vicky, która miała hopla na punkcie prawa i przyzwoitości, zdusiła zapalonego skręta gołymi palcami i wrzuciłago za dekolt sukienki. Eee.jasne odpowiedziałyśmy.Miałyśmy dość mętny wzrok i podejrzanie swobodne ruchy.Kobieta zwróciła się do mnie. Pracuję w agencji modelek powiedziała. Myślałaś kiedyś o karierze w tej branży? Trochę odparłam. Ile masz lat? Osiemnaście.Vicky, chorobliwie uczciwa i prawdomówna, wybałuszyła oczy ze zdumienia do dwudziestych urodzin brako-wało mi tylko dwóch tygodni.Na moje szczęście, tlący się jeszcze skręt przypomniał o sobie za paskiem jej sukienki.Wrzasnęła nagle i zaczęła tłuc się dłonią po brzuchu.Sasha odciągnęła ją na bok. Tylko osiemnaście? spytała kobieta. A może bliżej dziewiętnastu? Hmm.Prawie osiemnaście.Miałam wrodzony talent.Kobieta dała mi wizytówkę.Dołączyłam do Sashy i Vicky, które znowu leżały na trawie, tym razem rozpaczającnad dziurą wypaloną w letniej sukience [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Zakończywszy rozmowę poszłam prosto do lustra, żeby przygotować moją obolałą, nieokreśloną twarz na jejwielki dzień.Rozmasowałam ją delikatnie, wyobrażając sobie, że wyczuwam pod skórą ostre łby śrub.Natarłam sięolejkiem z witaminą E, cofnęłam się nieco i spojrzałam na resztę ciała.Wzrost: 178.Waga: +/- 57.Wymiary: 89-63-91.Włosy: krótkie (zawsze), cienkie i proste, ale zyskujące nieco na naturalnym, ciemnobrązowym połysku.Oczy: zielone.Twarz: delikatna, nieco pociągła, na pierwszy rzut oka młoda.Szyja: długa.Piersi: nijakie, niespecjalnie duże, ale wmiarę sprężyste w porównaniu z tymi, które widziałam u kobiet w moim wieku mających za sobą karmienie dzieci (naprzykład u mojej siostry).Talia: wąska i kształtna, płynnie przechodząca w krągłość pośladków i bioder.Dłonie: wąskie,o długich palcach, ze skłonnością do zaczerwienień.Nogi: proste, odrobinę za szczupłe w łydkach, w ostatnich latach tro-chę zbyt żylaste (czyżby nadmiar tenisa w dzieciństwie?) Stopy: niegdyś ładne, z wiekiem coraz bardziej wysuszone itwarde.Co mogły oznaczać te dane i w jaki sposób poszczególne części współgrały ze sobą, tworząc ludzką istotę,poruszającą się i wyglądającą w określony sposób, nie miałam pojęcia.Jako nastolatka po raz pierwszy zauważyłamspojrzenia ludzi, których mijałam, spacerując z matką i Grace po Michigan Avenue w Chicago, podczas wypraw nazakupy.Zerkali, a potem spoglądali uważniej i za każdym razem czułam gdzieś w środku przyjemny dreszcz.Wiedziałam, jak działa tranzystor: ojciec pokazał mi kiedyś zdjęcie pierwszego, wykonanego w Laboratoriach Bella.Wyglądało to jak niepozorny kamień, a jednak potrafiło wykonać genialną, rewolucyjną sztuczkę wzmocnić impulselektryczny.Przejawy zainteresowania obcych ludzi moją osobą były dla mnie właśnie strumieniem energii, który jakimścudem potrafiłam zmienić w potężną moc.Jako dzieci lubiłyśmy z Grace udawać, że nasze życie jest filmem wyświetlanym na gigantycznym ekranie przedspragnioną sztuki widownią, która z zapartym tchem przygląda się, jak zjadamy kotlety schabowe, odrabiamy zadania do-mowe i kładziemy się do równolegle ustawionych łóżek, po czym Grace wstaje, żeby zamknąć drzwi szafy, które jakzwykle zostawiłam otwarte.Z biegiem lat to, co było jedynie fantazją, przekształciło się w powołanie zaczęłam roz-myślać o własnej przyszłości nie przez pryzmat tego, co mogłabym robić i osiągnąć, ale przez pryzmat sławy, którą za-mierzałam zdobyć.Studiując w University of Illinois w Urbana-Champaign, wyprawiałam się często do Chicago, bypopatrzeć na szklane wieże, których okna jarzyły się długo w noc.Gdzieś tam, za rzędami połyskliwych paneli ze szkła,znajdował się pokój luster, miejsce, którego nigdy nie widziałam i o którym niewiele wiedziałam.Sławni ludzie, którzyRLTtam mieszkali, nie należeli do tych, których się widuje i z którymi się rozmawia.Interesowała mnie wtedy poezja, azwłaszcza Pope i Keats, którym moim zdaniem udało się zgłębić całe spektrum zmysłowości i cynizmu, jakie znane byłyrodzajowi ludzkiemu.Zdołałam nawet nauczyć się na pamięć połowy Wigilii świętej Agnieszki i często pomrukiwałam sobiedyskretnie te strofy, kiedy było mi nudno, gdy czułam się samotna lub podczas aerobiku.Przyjemność, którą czerpałam zobcowania z moimi" poetami, wiązała się z aurą ponurego przeznaczenia: ci dwaj nigdy nie zaprowadziliby mnie dopokoju luster jeden szpetny, drugi wyniszczony suchotami, obaj martwi zatem wiedziałam, że pewnego dniaporzucę ich dla mniej szlachetnego partnera.Odkryto mnie pewnej niedzieli, gdzieś między drugim a trzecim rokiem studiów, kiedy spędzałam wakacje wChicago z dwiema kumpelkami z uczelni, Sashą i Vicky.Wszystkie pracowałyśmy sezonowo w kancelarii prawniczejDana, wujka Vicky.Siedziałyśmy akurat na trawce w parku Lincolna, dzieląc się skrętem i racząc cukierkami ślazowymi,kiedy podeszła do nas przerażająco poważna kobieta. Dziewczęta, czy mogę przez chwilę z wami porozmawiać? spytała.Vicky, która miała hopla na punkcie prawa i przyzwoitości, zdusiła zapalonego skręta gołymi palcami i wrzuciłago za dekolt sukienki. Eee.jasne odpowiedziałyśmy.Miałyśmy dość mętny wzrok i podejrzanie swobodne ruchy.Kobieta zwróciła się do mnie. Pracuję w agencji modelek powiedziała. Myślałaś kiedyś o karierze w tej branży? Trochę odparłam. Ile masz lat? Osiemnaście.Vicky, chorobliwie uczciwa i prawdomówna, wybałuszyła oczy ze zdumienia do dwudziestych urodzin brako-wało mi tylko dwóch tygodni.Na moje szczęście, tlący się jeszcze skręt przypomniał o sobie za paskiem jej sukienki.Wrzasnęła nagle i zaczęła tłuc się dłonią po brzuchu.Sasha odciągnęła ją na bok. Tylko osiemnaście? spytała kobieta. A może bliżej dziewiętnastu? Hmm.Prawie osiemnaście.Miałam wrodzony talent.Kobieta dała mi wizytówkę.Dołączyłam do Sashy i Vicky, które znowu leżały na trawie, tym razem rozpaczającnad dziurą wypaloną w letniej sukience [ Pobierz całość w formacie PDF ]