[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A więc co z tymi krowami?- Na tym ranczu nie było żadnych krów rasy longhorn,przynajmniej od dwudziestu lat - powiedział brygadzista.- A teraz lepiejbędzie, jak wrócisz do domu i zajmiesz się czymś, co zadowoli pannęRachelę.Jestem pewien, że masz jakieś zajęcia w kuchni.Bo my mamytutaj męską robotę.- Na pewno macie - Charlie odsunął się na bok, a oni dosiedli konii szybko odjechali.Po chwili odnalazł wałacha, którego używałpoprzedniego dnia i popędził śladem tamtych trzech.Zwierzę wyraznierozpoznało jezdzca i było zadowolone z rannego galopu.Preria ciągnęła się aż po widnokrąg, czego nie można byłopowiedzieć o ogrodzeniu, które otaczało pastwiska, należące do Racheli.Charlie ściągnął wodze, żeby mu się przyjrzeć.Brakowało okołopięćdziesięciu metrów kolczastego drutu.I bynajmniej nie leżał onzerwany na ziemi, lecz po prostu zniknął.W wysokiej trawie nie możnabyło odszukać śladu kopyt krowich.Natomiast po drugiej stronieogrodzenia Charlie łatwo dostrzegł koleiny wyżłobione w ziemi przezjakiś ciężki samochód, który najwyrazniej wracał w to samo miejsceparę razy.Można było także usłyszeć, nadbiegające z oddali,51RS przytłumione głosy ruchu samochodowego.Przebiegała tam szosanumer 35, jedna z głównych arterii przecinających stan Kansas.- Popatrz, popatrz, koniku - zamamrotał Charlie - zdaje się, żeodkryliśmy coś interesującego.Czas na kolejne spotkanie z Rachelą.Zawrócił więc konia i skierował się do domu.Gdy dojeżdżał namiejsce, rozlegał się właśnie dzwonek na lunch.Charlie przemył twarz w kuble stojącym przy drzwiach stajni iwbiegł do domu.Wchodząc do jadalni, spotkał się z Rachelą.- Tym razem jesteś mniej więcej na czas - powiedziała sucho.-Zrozum wreszcie, że cenimy tu punktualność.Parę minut spóznienia, aodszedłbyś od stołu głodny.- Przynajmniej nie musiałbym jeść mrożonej owsianki - odparł iusiadł na krześle tuż obok niej, a nie na drugim końcu stołu, gdzieczekało wyznaczone dla niego nakrycie.Te kilka słów wprawiło ją wzłość od nowa, ale opanowała się i powiedziała:- Starasz się być przykry, nieznośny.Nie mam pewności.- Czy jestem takim mężczyzną, jakiego potrzebujesz - wpadł jej wsłowo.- Może więc zaproponuję ci coś, co będę w stanie uczynić dlaciebie.W tym momencie do pokoju weszła pani Colchester, niosąc tacę idwa talerze.Znowu nie zapowiadało się na ucztę.Na talerzupostawionym przed nim znalazł skromną kanapkę, przybraną kiszonymogórkiem.Rachela wzięła do ręki widelec i odezwała się:- Chciałeś, zdaje się, coś powiedzieć?- Myślę, że mogę ci podpowiedzieć, jak to ranczo uczynićopłacalnym.Będziesz wtedy mogła mniej przejmować się magazynem.52RS - Dlaczego sądzisz, że tygodnik zanadto mnie absorbuje? - Co, naBoga, miałabym robić z wolnym czasem, pomyślała.Bawić się wwyszywanki? Przecież nienawidzę tego.A poza tym, czy ten mężczyznamyśli, że będzie kierować moim życiem?- Masz tutaj, jak mi się wydaje, brygadzistę do sprawhodowlanych.- Owszem, mam takiego.Nazywa się Hendrix.Przybył tu jeszczeza życia mego ojca.- A jak często udaje ci się oderwać od tygodnika i przyjechać naranczo? Kiedy, na przykład, byłaś tu poprzednio?- Chcesz powiedzieć, że zaniedbuję to gospodarstwo?- Nie, nic podobnego.Ale powiedz, proszę, jak często tu bywasz?- No więc, ustaliłam taką zasadę, że powinnam być na ranczucztery razy w roku - powiedziała wyraznie rozdrażniona.- Ale to jestoczywiście teoretyczne założenie.Miniony rok był bardzo ciężki dlatygodnika i nie mogłam się tu zjawić ani jesienią, pod koniec sezonu, aninawet w okresie Zwiąt Bożego Narodzenia.- Oczywiście, jeśli masz zaufanego brygadzistę na ranczu, niepowinno to wywoływać żadnych problemów.Jak mówiłem ci wczoraj,panno Rachelo, mając czternaście lat zajmowałem się ranczemwiększym od twojego i jeśli zechcesz skorzystać z mego doświadczenia,w czasie gdy tu będziemy, poczuję się zaszczycony.Miesiąc to za dużoczasu dla takiego mężczyzny jak ja, aby mieć tylko jeden cel przed sobą.W chwili, gdy wypowiedział to ostatnie zdanie, zrozumiał, żepalnął głupstwo. Mieć tylko jeden cel przed sobą".To musiałozabrzmieć dwuznacznie.Ale Rachela widocznie nie dostrzegła aluzji,53RS bowiem ku zaskoczeniu Charliego zastanawiała się wciąż nad jegoprzeszłością.- Chcesz powiedzieć, że prowadziłeś ranczo w Teksasie całkowiciesamodzielnie?- Jasne, że nie.Tata pracował na miejscu, mama mu pomagała.Apoza tym znajdowało się tam dużo innych osób.Byłem jednaknajstarszym dzieckiem w rodzinie.miałem czterech braci i trzysiostry.- Aż tyle rodzeństwa? - zapytała wyraznie zaszokowana.Trafiłem ją w czuły punkt, pomyślał Charlie i zauważył, że oczyjej się rozświetliły.- Tak, szanowna pani.To była bardzo liczna rodzina i dlatego wgospodarstwie radziliśmy sobie naprawdę doskonale.Aż do chwili,kiedy wszyscy się pożenili i powychodzili za mąż.- Wszyscy się pożenili?- Tak, wszyscy z wyjątkiem mnie.Po ukończeniu naukipostanowiłem przewietrzyć się trochę po świecie.Mój brat, Albert,przejął po mnie kierowanie rodzinnym ranczem, a wszyscy pozostaliznalezli pracę w naszej spółce.Moja matka często cytowała starąirlandzką zasadę:  Jeśli nie jesteś w stanie pokonać wroga, to zatłamś gowłasnymi dziećmi".Widelec wypadł z ręki Racheli z głuchym łoskotem.- I wszyscy twoi bracia i siostry mają duże rodziny?- Tak właśnie jest.Nasze zjazdy familijne przypominają dozłudzenia zloty klanowe w starym kraju.Nie pamiętam dokładnieliczby, ale w pewnej chwili musiałem sporządzić sobie specjalny wykaz54RS urodzin moich krewniaków i wypadło, że średnio na miesiąc mieliśmycztery okazje do składania urodzinowych życzeń i związanej z tymzabawy.Ale wróćmy do mojego pytania.Czy chcesz, żebym ci pomógłw prowadzeniu rancza?Po raz pierwszy tego dnia Rachela wydawała się wniebowzięta.Odpowiedziała mu z ożywieniem:- Oczywiście możesz mi pomóc w wielu wypadkach.Skończyłeśjuż swój lunch? A może chciałbyś zjeść coś jeszcze?Charlie Mathers popatrzył na panią Colchester, która właśniepojawiła się w drzwiach.- Rzecz jasna przegryzłbym jeszcze coś niecoś.Na przykład dwahamburgery i popił je kubkiem prawdziwej kawy.Póznym popołudniem spokój panujący dotąd na ranczu zostałcałkowicie zakłócony.Charlie usadowił się w saloniku tuż przy telefoniei przeprowadził już pół tuzina rozmów, gdy nagle usłyszał galop konia,zbliżającego się do domu.Po paru minutach podniesione głosy zaczęłydochodzić z biura Racheli.Wtrącanie się w cudze sprawy czy nawetpodsłuchiwanie nigdy nie budziło odrazy w Charliem.Uważał, żegromadzenie możliwie dużej liczby informacji wszelkimi sposobami jestsłuszne, jeśli tylko pomoże osiągnąć sukces.Tak w miłości, jak i wbiznesie.Gdy głosy podniosły się jeszcze bardziej, wstał od telefonu iprzeszedł do holu.Henrietta skamlała na werandzie, równieżzaniepokojona awanturą.Drzwi do pokoju biurowego były na wpółotwarte.Charlie bez zdawkowego pytania  czy można?" wszedł dośrodka.Rachela siedziała za biurkiem, wyraznie doprowadzona do55RS ostateczności.Brygadzista polowy, Hendrix, stał nachylony nadbiurkiem, uderzając rytmicznie pięścią w jego blat.- Posłuchaj - mówił schrypniętym od wściekłości głosem.- Ja tujestem brygadzistą, ja prowadzę ranczo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl