[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na miłość boską! Przecież skończyłamprawo na Yale.Poradzę sobie z zaginionym osiemdziesięciolatkiem.Dam radę.- No dobrze.Co powinnyśmy zrobić? Czy mam zacząć szukać na piechotę? Muszę coś zrobić -stwierdzam opanowanym głosem.Brzmi przekonująco.Z dziadkiem Jackiem wszystko będzie dobrze.Wszystko będzie dobrze - myślę.- Szanowna pani, sądzę, że najlepiej byłoby, gdyby zaczekała pani tutaj razem z panią Wasserstein.Otrzymałem od niej aktualne zdjęcie pana Pratta.Pielęgniarki pomagają nam go szukać.Znają jego ulu-bione miejsca.Proszę się nie martwić, damy pani znać, gdy go znajdziemy.Zauważam, że nie powiedział  jeśli", tylko  gdy", co przyjmuję z ulgą.Znajdą go.Na pewno.- Mam komórkę, możecie do mnie dzwonić, gdy będę go szukać - mówię i zbieram się do wyjścia.- Pozwól, że pójdę z tobą - prosi Ruth i kładzie mi dłonie na ramionach.Są takie delikatne, a zara-zem silne.W ciągu sekundy, gdy ociągam się z odpowiedzią, pojmuje, że nie odpowiada mi jej propozycja.- Proszę - mówi z naciskiem.- Oczywiście.Zanim wyjdę i rozpocznę własne poszukiwania, przyglądam się tym dwóm gliniarzom.Wyglądająna kompetentnych, mają broń i siwiejące włosy.- Chodzmy, kochanie - mówi Ruth.W drodze do automatycznych drzwi obejmujemy się.Na ulicy ona prowadzi.- Co się stało? - pytam.Lepiej się ruszać, coś robić, chociaż mój głos nadal wyraża niepokój.Z precyzją wynikającą z pięć-dziesięciu lat praktykowania prawa Ruth przedstawia istotne fakty.- Rano weszłam do jego pokoju.Nie było go tam.Pomyślałam, że poszedł na śniadanie, więc ze-szłam na dół ale tam też go nie było.Pytałam, nikt go nie widział.Poprosiłam pielęgniarki, żeby poszukałygo w budynku, bezskutecznie.Teraz już wszystko wiesz.Pocieszająco, ale nie protekcjonalnie poklepała mnie po ręce.Ten prosty gest uzmysłowił mi, żebardzo tęskni za babcią, mamą, Andrew i dziadkiem Jackiem.Ogarnęła mnie taka żałość, że omal nie wy-buchnęłam płaczem.Pewnie poszedł się powłóczyć i zabłądził.Czasami czuł się zagubiony.- Tak.Przez chwilę myślę o wydarzeniach wczorajszej nocy, a potem znowu o dziadku Jacku.Szukamsposobu, żeby się pocieszyć, ale nie jestem w stanie myśleć o niczym innym.Najlepiej opisała to Ruth: onjest zagubiony i zabłądził, ale to nie łagodzi mojego niepokoju.To znaczy, że wkrótce stracę dziadka Jac-ka, być może stanie się to powoli.Tylko to się liczy, ale nie wiem, czy dam radę.Nie jestem pewna, czyzniosę stratę ich obu: Andrew i dziadka Jacka.RLT Ruth i ja opuszczamy dom opieki.Idziemy tradycyjną trasą dziadka.Towarzyszy nam udawanaswoboda, jakby to była zwyczajna sobotnia przechadzka; udajemy, że cieszy nas raczkujące dziecko iszczeniak, który sika na trawnik.Nasze oczy mierzą okolicę wzdłuż i wszerz, kierujemy spojrzenia w jednąi drugą stronę, rejestrujemy szczegóły.Przyglądamy się wystawom sklepowym, podziwiamy wiszące mię-so, świeżo upieczone chleby, piramidy papieru toaletowego.Nigdzie nie ma dziadka Jacka.Mam kryzys: kręgosłup sztywny, głowa pęka mi od tego skupienia.%7ładen szczegół nie uchodzi mo-jej uwadze.Wyobrażam sobie wszystko, co najgorsze, nic na to ale poradzę.Na przykład: potykamy się ojego nieruchomo, porzucone ciało, portfel jest pusty, obok leży czapka z daszkiem.Albo: znajdujemy gozaniedbanego, przestraszonego, samotnego, tak że początkowo nie rozpoznajemy go.Nigdy nie zobaczędziadka Jacka.Kupuję Ruth gorącą czekoladę w kafejce.Siadamy przy jedynym stoliku i zajmujemy oba krzesła.Poniekąd czuję się rozczarowana, że nie było tam dziadka Jacka.Tym bardziej że właściwie w takim ma-łym pomieszczeniu nie trzeba go było w ogóle szukać.- Emily - zaczyna Ruth, przerywając moje zamyślenie - jak tam praca?Uśmiecham się krzywo.Stara się odwrócić moją uwagę, doceniam to.- Do bani.- Rozumiem.Za dużo pracy, tak?- No.I nieprzyzwoici szefowie.Przyglądając się ulicom, opowiadam Ruth moją historię z Arkansas, o tym, jak znalazłam się poniewłaściwej stronie, i propozycji Carla.Nawet opisuję jego bokserki i to, co zobaczyłam.Nie jestem pew-na, czemu dzielę się z nią tymi sprośnymi szczegółami, pewnie z powodu ciepła, które ma w sobie.Wie,jak się zachować.Oczywiście żadna z tych refleksji nie robi na mnie wrażenia, cieszę się, że na Ruth też.- Sądzę, że sprawy zaszły za daleko - mówi.- Myślałam, że dla nas, kobiet, takie sprawy to prze-szłość.- Też tak myślałam.Zaglądamy do lombardu, sklepu z antykami i apteki.Nigdzie nie ma dziadka Jacka.Gdzie, do dia-bła, jest dziadek Jack?!Ruth pozwala mi się wygadać.Wyjaśniam, dlaczego nie doniosę na Carla w firmie.Jestem zasko-czona, że mnie rozumie.Jess nie rozumiała, że mogłoby mi to zrujnować karierę (nie pojęła mojego upo-korzenia).Uważa, że siedzenie cicho to tchórzostwo.I pewnie tak jest.- Myślę, że sama wiesz, czy ta sprawa jest warta zachodu.W życiu wybierasz wojny, które samachcesz stoczyć - mówi Ruth.- Musisz wiedzieć, czego chcesz.- Nie mam pojęcia, czego chcę.Wiem tylko, że chcę odnalezć dziadka Jacka.To wszystko, czego teraz chcę.- Wiesz, myślę, że nam było łatwiej.Musiałam stoczyć każdą bitwę.Naprawdę nie było wyboru,przynajmniej ja nie miałam.Wy jesteście pokoleniem ludzi żyjących na kacu.RLT - Pokoleniem żyjącym na kacu? - Patrzę w dół na pomarszczoną suknię i filiżankę kawy; znam napamięć mój obecny wygląd.- To znaczy jesteście jak feministki nazajutrz po ostatniej manifie.Nie ma w nich już energii, żebykontynuować walkę.Gdzie teraz jesteśmy? W czasach postfeminizmu?- Nie wiem.- Sprawdzamy w banku.Potem między długimi rzędami regałów ze zdrową żywnościąw błyszczącym nowością markecie.Takie produkty nie są w stylu dziadka, ale kto wie.Zajrzymy wszę-dzie, jeśli będziemy musiały - po prostu myślę, że ja nie mam siły.- Proszę, nie patrz tak na mnie, jakbyśbyła osobą wszystkowiedzącą.Nie chciałabym, żeby Ruth oskarżała pokolenie kobiet w moim wieku tylko dlatego, że ja nie potra-fię się zorganizować.- Nie jestem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl
  • p") ?>