[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwierzęcą pewnie też dość trudno.  Woli pani wracać samochodem?  zdziwił się niepewnietłusty. Wolę! Tysiąc razy wolę!!! Wolę spędzić w samochodzieresztę życia!Przez chwilę jeszcze usiłowali mnie nakłonić do gimnastyki,ale nic im z tego nie przyszło.Miałam przed sobą upragnionypretekst.Jasne, że w razie absolutnej konieczności wlazłabymna drabinkę nawet dziesięć razy, ale też faktem jest, że nieprzepadam za tym.Wybuch histerycznej panikizaprezentowałam efektownie i wiarygodnie. Proszę się przesiąść  powiedział w końcu rozczochrany zrezygnacją. Prowadzić pani nie będzie.Jest pani zmęczona itrochę zdenerwowana&Poprowadził tłusty, pozwolili mi usiąść obok niego, arozczochrany ulokował się z tyłu.Helikopter leciał powoli tużnad nami tam, gdzie mógł, a nieco wyżej tam, gdzie musiał.Widocznie obawiali się, że w jakimś niebezpiecznym miejscuwypchnę tłustego z samochodu i na nowo ucieknę.Nie wiem,jakim sposobem, musiałabym chyba uciekać tyłem, bo ozawróceniu w niebezpiecznych miejscach nie było mowy.Resztę tak pięknie rozpoczętego dnia poświęciłam narozmyślania, jak można zepsuć helikopter&Po dalszych kilku dniach rozkład zajęć ustabilizował sięostatecznie.Schodziłam na śniadanie około jedenastej.Pośniadaniu jakiś czas opalałam się nad basenikiem nie wchodzącdo wody, tylko korzystając z natrysków.Potem udawałam siędo garażu, gdzie już nie zostawiano kluczyków do jaguara,obchodziłam w koło pojazd, jeśli był, jeśli zaś nie, oglądałamsobie pomieszczenie.Następnie szłam podkładać świnięwartownikom.Polegało to na tym, że dzień w dzień co najmniej przezgodzinę pilnie i szczegółowo badałam helikoptery na tarasiku.Dotykałam wszystkiego, usiłowałam odkręcać rozmaite rzeczy,właziłam do kabiny i kontemplowałam tablicę rozdzielczą,nastawiałam sobie radio i w ogóle wykazywałam przerażającąaktywność.Skutek był taki, że zamiast jednego wartownikazaczęło tam stróżować dwóch.Próbowali mi czynić wstręty i wszelkimi siłami dawali do zrozumienia, że to wzbronione i żelepiej będzie, jeśli sobie pójdę do wszystkich diabłów, ale namnie nie robiło to żadnego wrażenia.Dłubałam dalej, a oni zrozpaczą w oczach patrzyli mi na ręce i co jakiś czas łagodnie,ale stanowczo odbierali kolejne narzędzie.Zmaltretowawszy wartowników i obudziwszy możliwie dużąilość rozmaitych podejrzeń udawałam się pod palmę zwidokiem na Europę i wracałam dopiero na obiad.Spod palmyczyniłam wypady nad zatoczkę z jachtem, przy czym pilnieuważałam, żeby nikomu nie wpaść w oko.Stwierdziłam, żejacht ma sterownię z wygodnym fotelem za kierownicą, czy jaktam nazwać to kółko i za pomocą lornety odkryłam miejsce, wktóre bez wątpienia należy wetknąć kluczyk, aby uruchomićsilnik.Innymi słowy stacyjkę.Po obiedzie udawaliśmy się nadal do jaskini gry.Namiętności do hazardu nie kryłam, bo zresztą niczego chybanie byłoby mi trudniej ukryć, ale wszelkimi siłamizachowywałam przytomność umysłu i raqzej nieprzegrywałam.Przyzwyczaiłam ich do tego, że wygrawszy,przestaję grać i albo wznawiam grę dopiero po pewnym czasie,albo wracam do domu.Do dyspozycji miałam helikopter i obiemotorówki, kręcące się ustawicznie tam i z powrotem.Czarnebandziory bez oporu woziły mnie o dowolnej porze.Częściejoczywiście korzystałam z helikoptera, uporczywie trwając wniechęci do wody.Po powrocie do domu szłam spać niepokazując się nikomu na oczy.Miałam pewien plan, nader ryzykowny, ale jedyny, którywedług mojego rozeznania odznaczał się szansami powodzenia.Sensu w nim nie było za grosz i właśnie dlatego byłam zdania,że powinien się udać.Przy pomocy słownika angielskiegoprzeczytałam dokładnie cały podręcznik owego żeglarza-amatora i dowiedziałam się z niego mnóstwa interesującychrzeczy.Podręcznik traktował wprawdzie o małychmotorówkach, ale duże jachty, takie jak ten w zatoczce,również były tam wspomniane.W miarę lektury plankrystalizował mi się coraz lepiej. Postanowiłam mianowicie uciec jachtem.Prawie w miejscumojego pobytu zaczynał się równikowy pas ciszy.Gdybympopłynęła przez ten pas ciszy, mając z głowy wszelkie cyklony itrąby powietrzne, mogłabym się dostać do Afryki, od której,według atlasu, dzieliło mnie zaledwie około pięciu tysięcykilometrów w linii prostej.Linia prosta wprawdzie odpadała,bo płynąc po niej musiałabym przeciąć ląd na północnymwschodzie, ale nawet z okrążeniem tego wystającego kawałaBrazylii nie wychodziło mi więcej niż sześć tysięcy.Siedząc podpalmą dokonałam sobie niezbędnych obliczeń.Podręcznik mimochodem zawiadamiał, że istnieją jachty naprzykład policyjne, które rozwijają maksymalną szybkośćnawet do czterdziestu węzłów.Od tych węzłów od razu zrobiłomi się niedobrze, bo nigdy w życiu nie mogłam dokładniezrozumieć, co to jest.Słownik uprzejmie wyjaśniał, że jest tomila morska na godzinę, kalendarzyk Domu Książki z koleipoinformował mnie, że mila morska równa się tysiącuośmiuset pięćdziesięciu dwóm metrom z groszami iuwierzyłam im na słowo.Tabliczkę mnożenia na ogół umiałam,udało mi się więc wyliczyć, że owe jachty ciągną siedemdziesiątcztery kilometry na godzinę.Bez chwili wahania założyłam, żeto musi być właśnie taki ekstra jacht.Potwierdzały to zresztąpodsłuchane w czasie konferencji słowa rozczochranego.Dalej wydusiłam z podręcznika następną idiotycznąwiadomość, mianowicie, że takie największe silniki zużywająod trzydziestu do pięćdziesięciu litrów paliwa na godzinę.Głupio to było jak dla mnie, bo przywykłam raczej dowyliczania zużycia paliwa na sto kilometrów, ale przystąpiłamdo dalszych działań arytmetycznych.Zakładając tesiedemdziesiąt na godzinę i sześć tysięcy kilometrówodległości, płynęłabym do Afryki przeszło osiemdziesiąt pięćgodzin.Niech będzie dziewięćdziesiąt.Wobec tego powinnammieć cztery tysiące pięćset litrów ropy.Zamyśliłam się i spróbowałam ujrzeć tę ilość oczyma duszy.Normalna wanna zawiera w sobie około trzystu litrów wody,jak jest bardzo pełna, to nawet trzysta pięćdziesiąt.Czyli musiałabym mieć w zapasie około dwunastu wanien ropy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl