[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mama mówi: Musimy je zabrać do wujka Billa.Nie wolno nam opuszczać doliny bez uzbrojonej eskorty,bo na drodze do Umtali są miny oraz zasadzki terrorystów.W dodatku tata jest na patrolu, więc w domu znajdują się samekobiety, czyli osłabiona ekipa.Jednak sytuacja jest wyjątkowa.81Wsadzamy więc psy do samochodu i tak szybko, jak się da,wyjeżdżamy z doliny, ze wzgórz na pokryte kurzem ziemieplemienne, po wijącej się jak wąż drodze przyklejonej do góryi kończącej się przy fabryce papieru, roztaczającej intensywny,ciepły zapach zgnilizny.Gdy ją mijamy, Vanessa łapie się zanos i woła: Bobo pierdnęła! Wcale nie. Bo-bo pier-dzi.Ja zaczynam płakać, a mama mówi: Zamknijcie się obie, bo sprawię wam lanie.Pędem mijamy stację benzynową oznaczającą rogatkimiasta i jedziemy dalej, obok krzykliwych hinduskich skle-pów w Drugiej Dzielnicy, gdzie nie robimy zakupów.Autopodskakuje na wybojach pod wiaduktem z reklamą papiero-sów ( Ludzie kupują Players ) i coraz szybciej podąża przezcentrum miasta, Pierwszą Dzielnicę, w której robimy za-kupy.Gabinet weterynaryjny wujka Billa znajduje się podrugiej stronie miasta, za liceum.Psy skamlą do siebie cicho.Shea leży na kolanach mamy, a Jacko ze mną na siedzeniupasażera.Wujek Bill pyta: Przyjechałyście same? Wydaje się zły. A co miałam zrobić?Wuj zerka na mnie, zaciska usta i mówi: No dobrze, zobaczmy.Wtrąca się ciocia Sheila: Bobo, może pójdziesz ze mną?Nie chcę nigdzie iść z ciocią Sheilą.Ma twarde jak kamieńpiersi odziane zawsze w rozpinany sweterek.Ma też włosywyglądające jak szare gniazdo os.Mama mówi ostrzegawczym tonem: Odpowiedz, Bobo.Odpowiadam więc:82 Oczywiście, ciociu. I ciotka zabiera mnie do swojej ideal-nej bawialni, która przylega do poczekalni gabinetu.Każe miusiąść, czekać, niczego nie dotykać, a sama idzie do kuch-ni.Wraca z tacą, na której stoją herbata i talerz z jedzeniem za niego jestem wdzięczna, bo nie zdążyłam zjeść lunchu.Nie wolno mi jeść, siedząc na fotelu, gdyż siedziska zdobionekoronkowymi serwetami muszą być utrzymane w czystości.Mam usiąść na lśniącej podłodze i trzymać porcelanowy ta-lerz w ręku.Ciocia Sheila mówi: Nie mam dzieci.Mam psy.Ma gromadkę rozpuszczonych małych piesków, którymwolno siadać na pięknych fotelach (mnie nie), i kilka większych,przebywających na dworze.Dopijam herbatę, zjadam herbatniki i znacząco gapię sięw talerz, aż ciocia Sheila pyta: Chciałabyś& ?Odpowiadam twierdząco, zanim zdąży zmienić zdanie. Ależ masz apetyt oznajmia ciotka, nie kryjąc niesmaku. To dlatego, że mam w brzuchu robaki wyjaśniam, czę-stując się kolejnym różowym waniliowym wafelkiem.Tego wieczoru nie możemy jeszcze zabrać psów.Zostająz wujem Billem.Kiedy przyjeżdżamy po nie kilka dni póz-niej (tym razem w konwoju), tylko Jacko niedowidzi jeszczetrochę na jedno oko.Gdy tata wraca z patrolu, mama pokazuje mu spiżarkęi opowiada o wężu.Tata marszczy czoło na widok bałaganu i zwraca się domnie: Mój Boże, twoja matka jest fatalnym strzelcem.Jednak taty tu nie było, nie widział, jak wąż kołysał szyjąi jak rzucił się na nasze psy. Uważam, że jest diabelnie dobrym strzelcem oznaj-miam lojalnie.VanessaTak czy owak, jeśli kiedyś zostaniemy zaatakowani, Vanessa napewno nas ocali.To ona w rodzinie jest oszałamiającą pięknoś-cią.Niektórzy starsi mężczyzni próbują ją całować, pytają o jejpiersi, a jeden chciał jej zrobić to, co mnie zrobił Fanie Vorster,tylko gorzej.Jednak Vanessa potrafi o siebie zadbać.Tamtenmężczyzna nazywał się Roly Swift i mieszkał z żoną w Umtali.Nasi rodzice zostawili nas któregoś ranka z Rolym Swiftem,gdy musieli coś załatwić.Pani Swift wychodziła z mamą i tatą,który zakomunikował: Bądzcie miłe dla pana Swifta, gdy nas nie będzie.Roly upił się jeszcze przed lunchem i zaczął chodzić zanami po domu.Pocałował mnie i chciał przycisnąć do ściany,ale Vanessa powiedziała: Zostaw moją siostrę w spokoju.Roly tylko się zaśmiał, a potem próbował pocałować jąi włożyć ręce pod jej spódnicę.Vanessa odepchnęła go, aleRoly od razu złapał ją mocniej.Zmiał się, choć nie miał zado-wolonej miny, i robił coś pod spódnicą Vanessy, aż jej twarzpoczerwieniała. Zostaw mnie! zawołała płaczliwym głosem.Roly zaciągnął siostrę do sypialni, z której dobiegły mniestłumione odgłosy walki, a potem wyszła Vanessa z rozczo-chranymi włosami, w wymiętych ubraniach.Złapała mnie zarękę i powiedziała:84 Szybko, uciekajmy.Wybiegłyśmy na zewnątrz. Chodz poleciła mi Van. Ale co z panem Swiftem? Jak to co z panem Swiftem? Nic.Przeprowadziła mnie przez drogę i zapukała do drzwi nie-wielkiego białego domu obok. Musimy tu zostać oznajmiła zdziwionej kobiecie, któraotworzyła drzwi.Gospodyni niechętnie wpuściła nas do środka.TrzymałamVanessę za rękę.Van odchrząknęła i głośno, odważnie powiedziała: Jeszcze nie jadłyśmy lunchu.Dostałyśmy lunch i pozwolono nam zostać w białym domu,dopóki nie wrócili rodzice.Wtedy prześlizgnęłyśmy się do ichsamochodu zaparkowanego na podjezdzie Swiftów szłyśmy,schylając głowy, jakby chroniąc się przed kulami, żeby Rolynas nie zobaczył.Mama i tata rozmawiali z nim wesoło, jakbyWszystko Było Normalnie, choć Roly musiał przyznać, żeuciekłyśmy do sąsiadów i Wszystko Nie Było Normalnie.Niepowiedział tylko, dlaczego uciekłyśmy. Och odezwał się tato, widząc nas nagle w samocho-dzie. Tu jesteście.No byłyśmy.Był też gorzki smak w moich ustach i ból w żo-łądku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Mama mówi: Musimy je zabrać do wujka Billa.Nie wolno nam opuszczać doliny bez uzbrojonej eskorty,bo na drodze do Umtali są miny oraz zasadzki terrorystów.W dodatku tata jest na patrolu, więc w domu znajdują się samekobiety, czyli osłabiona ekipa.Jednak sytuacja jest wyjątkowa.81Wsadzamy więc psy do samochodu i tak szybko, jak się da,wyjeżdżamy z doliny, ze wzgórz na pokryte kurzem ziemieplemienne, po wijącej się jak wąż drodze przyklejonej do góryi kończącej się przy fabryce papieru, roztaczającej intensywny,ciepły zapach zgnilizny.Gdy ją mijamy, Vanessa łapie się zanos i woła: Bobo pierdnęła! Wcale nie. Bo-bo pier-dzi.Ja zaczynam płakać, a mama mówi: Zamknijcie się obie, bo sprawię wam lanie.Pędem mijamy stację benzynową oznaczającą rogatkimiasta i jedziemy dalej, obok krzykliwych hinduskich skle-pów w Drugiej Dzielnicy, gdzie nie robimy zakupów.Autopodskakuje na wybojach pod wiaduktem z reklamą papiero-sów ( Ludzie kupują Players ) i coraz szybciej podąża przezcentrum miasta, Pierwszą Dzielnicę, w której robimy za-kupy.Gabinet weterynaryjny wujka Billa znajduje się podrugiej stronie miasta, za liceum.Psy skamlą do siebie cicho.Shea leży na kolanach mamy, a Jacko ze mną na siedzeniupasażera.Wujek Bill pyta: Przyjechałyście same? Wydaje się zły. A co miałam zrobić?Wuj zerka na mnie, zaciska usta i mówi: No dobrze, zobaczmy.Wtrąca się ciocia Sheila: Bobo, może pójdziesz ze mną?Nie chcę nigdzie iść z ciocią Sheilą.Ma twarde jak kamieńpiersi odziane zawsze w rozpinany sweterek.Ma też włosywyglądające jak szare gniazdo os.Mama mówi ostrzegawczym tonem: Odpowiedz, Bobo.Odpowiadam więc:82 Oczywiście, ciociu. I ciotka zabiera mnie do swojej ideal-nej bawialni, która przylega do poczekalni gabinetu.Każe miusiąść, czekać, niczego nie dotykać, a sama idzie do kuch-ni.Wraca z tacą, na której stoją herbata i talerz z jedzeniem za niego jestem wdzięczna, bo nie zdążyłam zjeść lunchu.Nie wolno mi jeść, siedząc na fotelu, gdyż siedziska zdobionekoronkowymi serwetami muszą być utrzymane w czystości.Mam usiąść na lśniącej podłodze i trzymać porcelanowy ta-lerz w ręku.Ciocia Sheila mówi: Nie mam dzieci.Mam psy.Ma gromadkę rozpuszczonych małych piesków, którymwolno siadać na pięknych fotelach (mnie nie), i kilka większych,przebywających na dworze.Dopijam herbatę, zjadam herbatniki i znacząco gapię sięw talerz, aż ciocia Sheila pyta: Chciałabyś& ?Odpowiadam twierdząco, zanim zdąży zmienić zdanie. Ależ masz apetyt oznajmia ciotka, nie kryjąc niesmaku. To dlatego, że mam w brzuchu robaki wyjaśniam, czę-stując się kolejnym różowym waniliowym wafelkiem.Tego wieczoru nie możemy jeszcze zabrać psów.Zostająz wujem Billem.Kiedy przyjeżdżamy po nie kilka dni póz-niej (tym razem w konwoju), tylko Jacko niedowidzi jeszczetrochę na jedno oko.Gdy tata wraca z patrolu, mama pokazuje mu spiżarkęi opowiada o wężu.Tata marszczy czoło na widok bałaganu i zwraca się domnie: Mój Boże, twoja matka jest fatalnym strzelcem.Jednak taty tu nie było, nie widział, jak wąż kołysał szyjąi jak rzucił się na nasze psy. Uważam, że jest diabelnie dobrym strzelcem oznaj-miam lojalnie.VanessaTak czy owak, jeśli kiedyś zostaniemy zaatakowani, Vanessa napewno nas ocali.To ona w rodzinie jest oszałamiającą pięknoś-cią.Niektórzy starsi mężczyzni próbują ją całować, pytają o jejpiersi, a jeden chciał jej zrobić to, co mnie zrobił Fanie Vorster,tylko gorzej.Jednak Vanessa potrafi o siebie zadbać.Tamtenmężczyzna nazywał się Roly Swift i mieszkał z żoną w Umtali.Nasi rodzice zostawili nas któregoś ranka z Rolym Swiftem,gdy musieli coś załatwić.Pani Swift wychodziła z mamą i tatą,który zakomunikował: Bądzcie miłe dla pana Swifta, gdy nas nie będzie.Roly upił się jeszcze przed lunchem i zaczął chodzić zanami po domu.Pocałował mnie i chciał przycisnąć do ściany,ale Vanessa powiedziała: Zostaw moją siostrę w spokoju.Roly tylko się zaśmiał, a potem próbował pocałować jąi włożyć ręce pod jej spódnicę.Vanessa odepchnęła go, aleRoly od razu złapał ją mocniej.Zmiał się, choć nie miał zado-wolonej miny, i robił coś pod spódnicą Vanessy, aż jej twarzpoczerwieniała. Zostaw mnie! zawołała płaczliwym głosem.Roly zaciągnął siostrę do sypialni, z której dobiegły mniestłumione odgłosy walki, a potem wyszła Vanessa z rozczo-chranymi włosami, w wymiętych ubraniach.Złapała mnie zarękę i powiedziała:84 Szybko, uciekajmy.Wybiegłyśmy na zewnątrz. Chodz poleciła mi Van. Ale co z panem Swiftem? Jak to co z panem Swiftem? Nic.Przeprowadziła mnie przez drogę i zapukała do drzwi nie-wielkiego białego domu obok. Musimy tu zostać oznajmiła zdziwionej kobiecie, któraotworzyła drzwi.Gospodyni niechętnie wpuściła nas do środka.TrzymałamVanessę za rękę.Van odchrząknęła i głośno, odważnie powiedziała: Jeszcze nie jadłyśmy lunchu.Dostałyśmy lunch i pozwolono nam zostać w białym domu,dopóki nie wrócili rodzice.Wtedy prześlizgnęłyśmy się do ichsamochodu zaparkowanego na podjezdzie Swiftów szłyśmy,schylając głowy, jakby chroniąc się przed kulami, żeby Rolynas nie zobaczył.Mama i tata rozmawiali z nim wesoło, jakbyWszystko Było Normalnie, choć Roly musiał przyznać, żeuciekłyśmy do sąsiadów i Wszystko Nie Było Normalnie.Niepowiedział tylko, dlaczego uciekłyśmy. Och odezwał się tato, widząc nas nagle w samocho-dzie. Tu jesteście.No byłyśmy.Był też gorzki smak w moich ustach i ból w żo-łądku [ Pobierz całość w formacie PDF ]