[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeleżeli tu do zmierzchu; jak mrok, po cichu wyciągnęły gromady,krajem lasu posuwając się ku północy.Księżyca na niebie nie było i noc okryłaich chmurna.Szli tak długo, zwracając na różne strony, gdy wreszcie zza drzew ujrzeli w daliszeroko porozkładane, dogasające ogniska.Dobek wysunął się naprzód rozpatrzeć, jak ognie leżały, by po nich siłęnieprzyjaciela policzyć.A było ich tyle, że rachować przestał, bo mu siec było194pilno.Nie spodziewali się znać najezdzcy, aby im kto śmiał czoło stawić, iodpoczywali bezpieczni.Gęsty las z jednej strony dozwalał się podkraść niemaldo samego obozowiska w dolinie.Ludzie, na ziemię się pokładłszy, pełznęli cicho na brzuchach.Obóz Pomorcówbył dla nich łakomą zdobyczą, choćby się nie obciążyli lupami.Lud tam się donich kupił z całego wendyjskiego wybrzeża aż do ujścia Aaby, zbóje i łotry zeszerokiego świata.Pomorcy, wojownicy razem i przekupnie, mieli też u siebiedoma, czego dusza zapragnęła.W Winedzie mieniali swoje skóry i bursztyny nażelazo, na miecze, sukna i towary idące z południa, wschodu i zachodu.Choćmowę mieli słowiańską, ale serca już niemieckie; byle łupu dostać, gotowi byliiść na swoich, służyć każdemu, palić i zabijać choć braci rodzonych.Chciwośćich ciągnęła i zwierzęca dzikość.Przebiegłszy kawał kraju, w którym tylko zgliszcza i pustkę zostawili po sobie,zniszczywszy osad kilka, złupiwszy dworów wiele, położyli się właśnie obozemu lasu, w miejscu bezpiecznym.Osłaniała ich puszcza, jezioro i błota dokoła.Spoczywali bez straży.Jadło się warzyło w kociołkach, tarcze i miecze leżałyporozrzucane po ziemi.Pozdejmowali pasy, pociskali żelazne blachy, aby imlżej dychać było.I leżąc śpiewali dziko, a wśród pieśni straszne krzyki a wołania słyszeć siędawały.Pastwili się nad niewiastami i dziećmi pozabieranymi w drodze.Nie opodal odobozu ich widać było skupioną gromadę ludzi łykami i powrozamipokrępowanych; jeńcy to byli, którzy głodni, pokrwawieni, pobici leżeli napiasku, a nikt im chleba nawet nie rzucił.Stado psów ujadało nad nimi.Jęczećnie śmieli, bo słabych zabijano.Niewiasty na rękach trzymały martwe jużdzieci, żywi i trupy razem leżeli.Ludzie Dobkowi podpełznąwszy z przerażeniem poznawali swoich międzyniewolnikami - w sercu się im gotowało.Opodal trochę stali Kaszubowie iNiemcy, a tych mniej było.Dobrze uzbrojeni, dodani przez dziada wnukom Sasitrzymali się na uboczu, straż przy nich odbywając.Sami kneziowie na pagórku,pod szałasem odpoczywali bezpieczni.W obozie śmiechu, rechotania i pieśni pełno było.Czasem tylko dwu zbójówprzemówiwszy się porwało z ziemi i cisnęli się na siebie, chwycili za barypadając, gniotąc i tarzając.Inni z nich stroili śmiechy.Czasem wstał który, abydo jeńców pójść i łuku na nich spróbować.Polanie mieli czas dobrze się rozpatrzyć i rozmyślić.Pomorcy, którzy najbliżejich leżeli, cale się niczego nie spodziewając, tak zawodzili i wrzeszczeli, iżzbliżających się posłyszeć nie mogli.Aamane gałęzie i szmer pochodu wiatruszum głuszył i pieśni.Dobek ze swoimi zbliżył się na sam kraj lasu, kilkakroków go dzieliło od najezdnika.Konie jazdy opodal nieco się pasły na łące.Dobek, który jak bartnik na drzewałazić umiał, z wierzchołka starej sosny obejrzał dobrze, jak był obóz rozłożony, i195kazał swoim wprzód, nimby się na odpoczywających rzucili, starać się ichosaczyć dokoła jak zwierza w ostępie, drogę im zapierający do ucieczki.Stało się tak; z jednej tylko strony od pola zająć ich nie było można, bo byzawczasu popłoszono, na dany dopiero znak zabiec i z tej strony mieli ludzie,aby nikt nie uszedł z życiem.Jedną część oddzielił Dobek, by się natychmiast do jeńców podkradła i pęta ichpoprzerzynała.Oni też mieli na wroga paść i swoim dopomóc do rzezi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Przeleżeli tu do zmierzchu; jak mrok, po cichu wyciągnęły gromady,krajem lasu posuwając się ku północy.Księżyca na niebie nie było i noc okryłaich chmurna.Szli tak długo, zwracając na różne strony, gdy wreszcie zza drzew ujrzeli w daliszeroko porozkładane, dogasające ogniska.Dobek wysunął się naprzód rozpatrzeć, jak ognie leżały, by po nich siłęnieprzyjaciela policzyć.A było ich tyle, że rachować przestał, bo mu siec było194pilno.Nie spodziewali się znać najezdzcy, aby im kto śmiał czoło stawić, iodpoczywali bezpieczni.Gęsty las z jednej strony dozwalał się podkraść niemaldo samego obozowiska w dolinie.Ludzie, na ziemię się pokładłszy, pełznęli cicho na brzuchach.Obóz Pomorcówbył dla nich łakomą zdobyczą, choćby się nie obciążyli lupami.Lud tam się donich kupił z całego wendyjskiego wybrzeża aż do ujścia Aaby, zbóje i łotry zeszerokiego świata.Pomorcy, wojownicy razem i przekupnie, mieli też u siebiedoma, czego dusza zapragnęła.W Winedzie mieniali swoje skóry i bursztyny nażelazo, na miecze, sukna i towary idące z południa, wschodu i zachodu.Choćmowę mieli słowiańską, ale serca już niemieckie; byle łupu dostać, gotowi byliiść na swoich, służyć każdemu, palić i zabijać choć braci rodzonych.Chciwośćich ciągnęła i zwierzęca dzikość.Przebiegłszy kawał kraju, w którym tylko zgliszcza i pustkę zostawili po sobie,zniszczywszy osad kilka, złupiwszy dworów wiele, położyli się właśnie obozemu lasu, w miejscu bezpiecznym.Osłaniała ich puszcza, jezioro i błota dokoła.Spoczywali bez straży.Jadło się warzyło w kociołkach, tarcze i miecze leżałyporozrzucane po ziemi.Pozdejmowali pasy, pociskali żelazne blachy, aby imlżej dychać było.I leżąc śpiewali dziko, a wśród pieśni straszne krzyki a wołania słyszeć siędawały.Pastwili się nad niewiastami i dziećmi pozabieranymi w drodze.Nie opodal odobozu ich widać było skupioną gromadę ludzi łykami i powrozamipokrępowanych; jeńcy to byli, którzy głodni, pokrwawieni, pobici leżeli napiasku, a nikt im chleba nawet nie rzucił.Stado psów ujadało nad nimi.Jęczećnie śmieli, bo słabych zabijano.Niewiasty na rękach trzymały martwe jużdzieci, żywi i trupy razem leżeli.Ludzie Dobkowi podpełznąwszy z przerażeniem poznawali swoich międzyniewolnikami - w sercu się im gotowało.Opodal trochę stali Kaszubowie iNiemcy, a tych mniej było.Dobrze uzbrojeni, dodani przez dziada wnukom Sasitrzymali się na uboczu, straż przy nich odbywając.Sami kneziowie na pagórku,pod szałasem odpoczywali bezpieczni.W obozie śmiechu, rechotania i pieśni pełno było.Czasem tylko dwu zbójówprzemówiwszy się porwało z ziemi i cisnęli się na siebie, chwycili za barypadając, gniotąc i tarzając.Inni z nich stroili śmiechy.Czasem wstał który, abydo jeńców pójść i łuku na nich spróbować.Polanie mieli czas dobrze się rozpatrzyć i rozmyślić.Pomorcy, którzy najbliżejich leżeli, cale się niczego nie spodziewając, tak zawodzili i wrzeszczeli, iżzbliżających się posłyszeć nie mogli.Aamane gałęzie i szmer pochodu wiatruszum głuszył i pieśni.Dobek ze swoimi zbliżył się na sam kraj lasu, kilkakroków go dzieliło od najezdnika.Konie jazdy opodal nieco się pasły na łące.Dobek, który jak bartnik na drzewałazić umiał, z wierzchołka starej sosny obejrzał dobrze, jak był obóz rozłożony, i195kazał swoim wprzód, nimby się na odpoczywających rzucili, starać się ichosaczyć dokoła jak zwierza w ostępie, drogę im zapierający do ucieczki.Stało się tak; z jednej tylko strony od pola zająć ich nie było można, bo byzawczasu popłoszono, na dany dopiero znak zabiec i z tej strony mieli ludzie,aby nikt nie uszedł z życiem.Jedną część oddzielił Dobek, by się natychmiast do jeńców podkradła i pęta ichpoprzerzynała.Oni też mieli na wroga paść i swoim dopomóc do rzezi [ Pobierz całość w formacie PDF ]