[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Największe szansę miał Wałęsa,jednak nie zdobył wymaganej większości i w rezultacie musiało dojść do drugiej tury, doktórej obok niego dostał się nie Mazowiecki co było szokiem! lecz bliżej nikomunie znany Stanisław Tymiński.Na szczęście w drugiej turze Wałęsa nie dał mu żadnychszans: zyskał siedemdziesiąt pięć procent głosów i został pierwszym w historii Polskiprezydentem wybranym w powszechnych wyborach.W tym burzliwym, ale i radosnym okresie postępujących przemian Marcin rozpocząłostatni rok studiów.Już zresztą trochę pracował i zarabiał, głównie w radiu, gdzieniezależnie od stałych audycji o jazzie w Trójce brał udział w tak zwanym radiowymHyde Parku, czy czymś w tym rodzaju, próbując sił jako sprawozdawca teatralny.Ioczywiście popełniał gafy jak wszyscy początkujący; mianowicie w jednej ze swoichpierwszych recenzji odsądził od czci i wiary inscenizację Wesela opracowaną przezAdama Hanuszkiewicza, wykpiwając spektakl na potęgę.Mając już własnedoświadczenia w tej dziedzinie, przywołałem go do porządku, wytłumaczyłem, że zamało wie i za mało znaczy, aby tak ostro krytykować pracę jednego ze znakomitszychpolskich inscenizatorów.Marcin wziął sobie to do serca, bodaj nawet przeprosiłHanuszkiewicza, szczegółów już nie pamiętam, w każdym razie pózniej zapanowałamiędzy nimi przyjazń.Złożył też na ręce swego dziekana, profesora Jerzego Koeni-ga,propozycję pracy magisterskiej: zamierzał pisać o musicalach, a temat zostałzaakceptowany.I tak te wielkie wydarzenia w kraju, decydujące o przyszłości Polski, wiązały się znaszymi małymi, codziennymi problemami.Wśród tych małych znalazł się równieżjeden większy: Marcin przeprowadził się do swego mieszkania na Powiślu.Byłem wtedyz Teatrem Wielkim w Holandii.Marcin wiedział, że dla Haliny, akurat w tym czasiesamotnej, taka rozłąka z synem, symbol jego dorośnięcia do własnego, niezależnegożycia, będzie przykra, zadzwonił więc do najbliższej przyjaciółki Haliny, HaniSiedleckiej, z prośbą: Pani Haniu, niech pani zaglądnie dziś wieczór do mamy, bo na pewno będziebardzo smutna.I oczywiście była smutna, choć wiedzieliśmy, że takidzień musi prędzej czy pózniej nadejść, Marcin miał jużdwadzieścia dwa lata i dla niego przecież kupowaliśmy tomieszkanie.Rozdział dwudziestyPrezenterów i konferansjerów szybko się zapomina, są przecież tylko mniej lubbardziej udanym dodatkiem do solistów.Zdarzają się jednak wyjątki.Nielicznychpamięta się długo, i to nawet lepiej niż wykonawców, których niegdyś zapowiadali.Wpierwszym półwieczu dwudziestego wieku konferansjerów było zapewne wielu, lecz gdysię o nich mówi, pada tylko jedno nazwisko: Fryderyk Jarossy słynny konferansjer Qui pro Quo"; jako konferansjera drugiego półwiecza starsi ludzie wymieniają głupiomi to napisać mnie.Dlaczego? Sam nie wiem.Wyliczyłbym przecież sporoznakomitych kolegów, niejeden na pewno lepszy ode mnie, lecz może byli mniejcharakterystyczni? Byłem inny, i to się liczyło?Czym charakteryzowały się moje zapowiedzi? Na przykład umiejętnością skrótu choć zazwyczaj dużo więcej wiedziałem o wykonawcy, nie chciałem imponowaćerudycją, mówiłem jedynie to, co najistotniejsze i potrzebne.%7łałowałem tylko, że nieudało mi się nigdy uzyskać takiej zwięzłości, jaką podziwiałem kiedyś na koncercieMaanamu, kiedy ktoś z zespołu, wprowadzając na scenę Korę Jackow-ską, krzyknął poprostu: Kora! Bierz ich!I tyle.No i wzięła, rzeczywiście, jednak nie wszystko da się zapowiedzieć w aż takskrótowy sposób.Starałem się mówić pogodnie, z poczuciem humoru, niemniej nigdy nie opowiadałemna estradzie dowcipów.W Sopocie tłumaczyłem: Gdybym chciał opowiadać dowcipy, które państwu by się podobały, to innemupaństwu bardzo by się to nie podobało. Inne państwo" to oczywiście Związek Radziecki, dodaję to na użytek młodszychczytelników, ponieważ dziś takie aluzje przestają już być czytelne.Miałem też swójcharakterystyczny styl, polegający na zabawnym określaniu zapowiadanych osób; to ja,jak już wspomniałem, wymyśliłem czarnego anioła polskiej piosenki" dla EwyDemarczyk, o pewnej radzieckiej piosenkarce mówiłem, że ma oczy przepastne jakjezioro Aadoga", Greco nazywałem czarną syreną nocy", o niewielkiego wzrostuAznavourze mówiłem per Napoleon piosenki", o czterech oktawach Ymy Sumac, że jejgłos to jednocześnie śpiew ptaków i trzęsienie ziemi", o Harcie Kitt, jak już pisałemwcześniej, że to półdiablę pożerające mężczyzn", o Dunce Birthe Wilke, że to dynamitna estradzie", itd., itd.Publiczność bawiły takie absurdalne charakterystyki, no i tak z tymi moimiosobliwościami udało mi się zaistnieć w ludzkiej pamięci na dłużej.Ale wokół mnie byłoi jest kilkoro naprawdę świetnych konferansjerów, zwłaszcza kaba-retowiczów", jakPiotr Skrzynecki, Jacek Fedorowicz, Stasiek Tym, młodziutki Maciej Stuhr, a z kobiet Irena Dziedzic i jej świetna następczyni Grażyna Torbicka.A w ogóle moda na muzykęrozrywkową i moda na zapowiadających ją młodych ludzi tak się zmienia, że trudno jużsię połapać, kto dobry, a kto zły.Wydaje mi się tylko, że kiepskimi konferansjerami są zazwyczaj aktorzy.Myślę, żewynika to z innej specyfiki ich pracy: nie są przyzwyczajeni do mówienia własnymisłowami, wygłaszają na scenie teksty literackie, a role opracowują tygodniami, podczasgdy konferansjer musi często uczyć się zapowiedzi w pięć minut, a w dodatku byćprzygotowany na improwizację, bo na estradzie zawsze może zdarzyć się cośnieprzewidzianego.Najwięcej kłopotów miałem z zapowiadaniem recitali Haliny, a zapowiadałem ichokoło dwóch tysięcy.Miałem kłopoty, bo dobrze o niej mówić mi nie wypadało, a zlemówić nie miałem powodu, więc tylko bąkałem coś na temat piosenek, które śpiewała.Ponieważ jednak w czasie trasy koncertowej śpiewała na ogół dwa recitale dziennie, aniekiedy nawet trzy, musiałem znalezć sposób, aby dać jej chociaż chwilę wytchnieniamiędzy piosenkami.Dudek Dziewoński wynalazł dla mnie coś odpowiedniego: wierszykMariana Hemara, pisany podobno niegdyś dla Miry Zimińskiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Największe szansę miał Wałęsa,jednak nie zdobył wymaganej większości i w rezultacie musiało dojść do drugiej tury, doktórej obok niego dostał się nie Mazowiecki co było szokiem! lecz bliżej nikomunie znany Stanisław Tymiński.Na szczęście w drugiej turze Wałęsa nie dał mu żadnychszans: zyskał siedemdziesiąt pięć procent głosów i został pierwszym w historii Polskiprezydentem wybranym w powszechnych wyborach.W tym burzliwym, ale i radosnym okresie postępujących przemian Marcin rozpocząłostatni rok studiów.Już zresztą trochę pracował i zarabiał, głównie w radiu, gdzieniezależnie od stałych audycji o jazzie w Trójce brał udział w tak zwanym radiowymHyde Parku, czy czymś w tym rodzaju, próbując sił jako sprawozdawca teatralny.Ioczywiście popełniał gafy jak wszyscy początkujący; mianowicie w jednej ze swoichpierwszych recenzji odsądził od czci i wiary inscenizację Wesela opracowaną przezAdama Hanuszkiewicza, wykpiwając spektakl na potęgę.Mając już własnedoświadczenia w tej dziedzinie, przywołałem go do porządku, wytłumaczyłem, że zamało wie i za mało znaczy, aby tak ostro krytykować pracę jednego ze znakomitszychpolskich inscenizatorów.Marcin wziął sobie to do serca, bodaj nawet przeprosiłHanuszkiewicza, szczegółów już nie pamiętam, w każdym razie pózniej zapanowałamiędzy nimi przyjazń.Złożył też na ręce swego dziekana, profesora Jerzego Koeni-ga,propozycję pracy magisterskiej: zamierzał pisać o musicalach, a temat zostałzaakceptowany.I tak te wielkie wydarzenia w kraju, decydujące o przyszłości Polski, wiązały się znaszymi małymi, codziennymi problemami.Wśród tych małych znalazł się równieżjeden większy: Marcin przeprowadził się do swego mieszkania na Powiślu.Byłem wtedyz Teatrem Wielkim w Holandii.Marcin wiedział, że dla Haliny, akurat w tym czasiesamotnej, taka rozłąka z synem, symbol jego dorośnięcia do własnego, niezależnegożycia, będzie przykra, zadzwonił więc do najbliższej przyjaciółki Haliny, HaniSiedleckiej, z prośbą: Pani Haniu, niech pani zaglądnie dziś wieczór do mamy, bo na pewno będziebardzo smutna.I oczywiście była smutna, choć wiedzieliśmy, że takidzień musi prędzej czy pózniej nadejść, Marcin miał jużdwadzieścia dwa lata i dla niego przecież kupowaliśmy tomieszkanie.Rozdział dwudziestyPrezenterów i konferansjerów szybko się zapomina, są przecież tylko mniej lubbardziej udanym dodatkiem do solistów.Zdarzają się jednak wyjątki.Nielicznychpamięta się długo, i to nawet lepiej niż wykonawców, których niegdyś zapowiadali.Wpierwszym półwieczu dwudziestego wieku konferansjerów było zapewne wielu, lecz gdysię o nich mówi, pada tylko jedno nazwisko: Fryderyk Jarossy słynny konferansjer Qui pro Quo"; jako konferansjera drugiego półwiecza starsi ludzie wymieniają głupiomi to napisać mnie.Dlaczego? Sam nie wiem.Wyliczyłbym przecież sporoznakomitych kolegów, niejeden na pewno lepszy ode mnie, lecz może byli mniejcharakterystyczni? Byłem inny, i to się liczyło?Czym charakteryzowały się moje zapowiedzi? Na przykład umiejętnością skrótu choć zazwyczaj dużo więcej wiedziałem o wykonawcy, nie chciałem imponowaćerudycją, mówiłem jedynie to, co najistotniejsze i potrzebne.%7łałowałem tylko, że nieudało mi się nigdy uzyskać takiej zwięzłości, jaką podziwiałem kiedyś na koncercieMaanamu, kiedy ktoś z zespołu, wprowadzając na scenę Korę Jackow-ską, krzyknął poprostu: Kora! Bierz ich!I tyle.No i wzięła, rzeczywiście, jednak nie wszystko da się zapowiedzieć w aż takskrótowy sposób.Starałem się mówić pogodnie, z poczuciem humoru, niemniej nigdy nie opowiadałemna estradzie dowcipów.W Sopocie tłumaczyłem: Gdybym chciał opowiadać dowcipy, które państwu by się podobały, to innemupaństwu bardzo by się to nie podobało. Inne państwo" to oczywiście Związek Radziecki, dodaję to na użytek młodszychczytelników, ponieważ dziś takie aluzje przestają już być czytelne.Miałem też swójcharakterystyczny styl, polegający na zabawnym określaniu zapowiadanych osób; to ja,jak już wspomniałem, wymyśliłem czarnego anioła polskiej piosenki" dla EwyDemarczyk, o pewnej radzieckiej piosenkarce mówiłem, że ma oczy przepastne jakjezioro Aadoga", Greco nazywałem czarną syreną nocy", o niewielkiego wzrostuAznavourze mówiłem per Napoleon piosenki", o czterech oktawach Ymy Sumac, że jejgłos to jednocześnie śpiew ptaków i trzęsienie ziemi", o Harcie Kitt, jak już pisałemwcześniej, że to półdiablę pożerające mężczyzn", o Dunce Birthe Wilke, że to dynamitna estradzie", itd., itd.Publiczność bawiły takie absurdalne charakterystyki, no i tak z tymi moimiosobliwościami udało mi się zaistnieć w ludzkiej pamięci na dłużej.Ale wokół mnie byłoi jest kilkoro naprawdę świetnych konferansjerów, zwłaszcza kaba-retowiczów", jakPiotr Skrzynecki, Jacek Fedorowicz, Stasiek Tym, młodziutki Maciej Stuhr, a z kobiet Irena Dziedzic i jej świetna następczyni Grażyna Torbicka.A w ogóle moda na muzykęrozrywkową i moda na zapowiadających ją młodych ludzi tak się zmienia, że trudno jużsię połapać, kto dobry, a kto zły.Wydaje mi się tylko, że kiepskimi konferansjerami są zazwyczaj aktorzy.Myślę, żewynika to z innej specyfiki ich pracy: nie są przyzwyczajeni do mówienia własnymisłowami, wygłaszają na scenie teksty literackie, a role opracowują tygodniami, podczasgdy konferansjer musi często uczyć się zapowiedzi w pięć minut, a w dodatku byćprzygotowany na improwizację, bo na estradzie zawsze może zdarzyć się cośnieprzewidzianego.Najwięcej kłopotów miałem z zapowiadaniem recitali Haliny, a zapowiadałem ichokoło dwóch tysięcy.Miałem kłopoty, bo dobrze o niej mówić mi nie wypadało, a zlemówić nie miałem powodu, więc tylko bąkałem coś na temat piosenek, które śpiewała.Ponieważ jednak w czasie trasy koncertowej śpiewała na ogół dwa recitale dziennie, aniekiedy nawet trzy, musiałem znalezć sposób, aby dać jej chociaż chwilę wytchnieniamiędzy piosenkami.Dudek Dziewoński wynalazł dla mnie coś odpowiedniego: wierszykMariana Hemara, pisany podobno niegdyś dla Miry Zimińskiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]