[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, on jest dobry.Głos Heleny brzmiał niezwykle krucho, Bendik wychwycił w nim echoswej własnej tęsknoty.Wolno odwrócił się w jej stronę.Głowę zakryłarobioną na drutach chustą jak stara kobieta, ale twarz miała bladą, wyrazną, zkilkoma piegami na nosie.Siedziała skulona, rękami objęła zgięte kolano.Sama była prawie jeszcze dzieckiem!Westchnął.- Ile masz lat, Heleno? Zaśmiała się krótko, cierpko.- Tysiąc - odpowiedziała.Bendik udał, że się uśmiecha.- Możesz mieć jeszcze tyle dzieci, ile zechcesz, jesteś młoda i zdrowa.Helena spoważniała.- Przysięgłam sobie kiedyś, że nigdy nie będę miała dzieci.Złamałam tęprzysięgę, muszę teraz pogodzić się z ceną, jaką przyszło mi za to zapłacić.- Dlaczego sobie to poprzysięgłaś?Helena wzięła do ręki kamień, okrągły jak jajo mewy i tak samonakrapiany.Nieoczekiwanie uderzyła nim w granit, na którym przysiadła, ażposypały się iskry.Zadarła brodę i popatrzyła na niego.Zielone oczy ciskały błyskawice.- Rozmawiałam o tym z tobą.Ze wszystkich ludzi ty właśnie powinieneświedzieć.Bendik dobrodusznie pokiwał głową, lecz go to niezadowoliło.Drobneurywki jej historii pozwalały jedynie domyślać się prawdy.- Nawet jeśli uważasz, że życie zle się z tobą obeszło, to rozejrzyj siędokoła.Masz przyjaciół, ludzi, którzy się o ciebie troszczą, masz pracę, niebrak ci jedzenia, a któregoś dnia zjawi się ktoś i wtedy zrozumiesz, że nic ztego, co było dawniej, nie jest już ważne.- Ingalill jest ważna.Ale nawet ją mi zabrali.Bendik ciężko pokiwałgłową.Lepiej nie dało się tego wyrazić.Helena wstała, a on dalej siedział zatopiony w myślach.Odeszła bezjednego słowa.Pożałował, że nie objął jej, nie przekonał, że tęsknota jest takkrucha.- Wyjeżdżam na Vildegard, nikt mnie przed tym nie powstrzyma! Chcę zpowrotem swoje dziecko, słyszysz?RS73Lato wybuchło już w pełni i po twarzy Heleny, motyką wyrywającejchwasty i zbierającej larwy na polu kapusty, spływał pot.Bendik wyszukiwał drobne kamienie i okopywał soczyste roślinki.Wiadrami nosił wodę ze strumienia, tworząc niewielkie sztuczne rzeki wredlinach.Nieco niżej dzieci przerywały groszek, Ranveig zbierała wyrwane łodygido koszyka.Były smaczne i kruche, można zawinąć je w placki i jeść doryby albo z kilkoma kawałeczkami sera.Bendikowi słońce zaświeciło prosto w oczy, gdy odwrócił głowę w stronęgniewnego głosu.Bardziej kłuł go w serce niż w uszy.- Heleno, zaczekaj!Odrzuciła motykę z taką siłą, że aż zadzwoniła o kamień.Patrzył, jak szaraspódnica furkocze, gdy biegła po mokrej ziemi.Skoczył za nią.- Heleno, nie odchodz! Porozmawiajmy, nie wolno nic robić w zbytnimpośpiechu!Ona szła dalej zdecydowana na wszystko, mówiła prędko, twarzązwrócona w stronę wody.- Tak być nie powinno.Jestem tylko ubogim bękartem, niewolnicą, ale tonie dało jej prawa do odbierania mi dziecka.Ona mnie oszukała.Nigdy nieustąpiła.Chciała Raviego i kupiła sobie jedyne, co, jak jej się wydawało, ponim pozostało.- Zaczekaj - powtórzył Bendik bezradnie i dogonił Helenę kilkomadługimi skokami.Pchnęła go w pierś, odrzuciła włosy w tył.- Nie próbuj mi nic zrobić.Johanna nie ma żadnego prawa i ty także nie.- Heleno!Teraz w jego glosie również zadzwięczał gniew, szarpnął ją przy tym takmocno za ramię, że straciła równowagę i osunęła się na kolana.Bendik jejnie puszczał, zmusił do zachowania spokoju.Niczym drobne chłodne igłyczuł na sobie wzrok dzieci i dwojga dorosłych pracujących na polu zgrochem.Bez dalszych słów pociągnął Helenę za sobą wyżej, aż przesłoniły ichkamienie i zarośla.O dziwo, walczyła z nim jedynie symbolicznie, niczymuparte dziecko, które pojęło, że na szczęście przegrało.Bendik zdyszał się po tym krótkim marszu, pot zalewał mu czoło, w cieniujednak było chłodno i mógł przetrzeć piekące oczy.RS74- Posłuchaj.ja cię rozumiem.Wiem, że cierpisz, ale nie możesz wyruszaćw takim gniewie.Ty.my.musimy porozmawiać.- Jesteś jej ojcem, to oczywiste, że musisz próbować mnie powstrzymać.Bendik wolno pokręcił głową.- Nie wszystko rozumiesz, Heleno.Wcale nie uważam, że to takie proste.Owszem, Johanna jest moją córką, ale.nie jestem przekonany, że tymrazem postępuje słusznie.- Bo tak wcale nie jest.Bendik złapał ją za rękę, drobną i twardą.Na wewnętrznej powierzchnidłoni pojawiły się wielkie pęcherze, które teraz po wielu dniach pracy wpolu stwardniały i wyschły.- Heleno, nic nie mogę zrobić, nawet gdybym sądził, że ubiłyście złyinteres.Chociaż uważam cię za matkę tego dziecka.- Naprawdę?Zmęczony pokręcił głową.- Zgodziłaś się oddać dziecko Johannie.Podpisałaś na to papiery, dostałaśswoje pieniądze, byłyście co do tego zgodne przez cały czas.Nawet kiedydziecko przyszło na świat, wciąż byłaś zdecydowana, by dotrzymać tejumowy.- A co ty o tym wiesz? - syknęła Helena.Bendik potarł twarz, ale niepuszczał jej dłoni.- Moja droga.Wiem, że cierpisz.Ale Ingalill ma przecież również ojca ijest teraz przy nim.Wydaje mi się, że żaden sąd nie przyznałby ci prawa docórki.- Mam do niej prawo.Przyciągnęła rękę do siebie, lecz Bendik spostrzegł, że ów gorący gniewjuż jej minął.O wiele bardziej bolała prawda.- Muszę przyznać.Rozmawiałem już o tym z Johanna, próbowałem jąprzekonać, by zrozumiała, że to, co robi, jest złe.Mówiłem, że powinnaoddać ci malutką i że raczej powinniśmy się postarać, byś mogła porządniemieszkać.Na pewno pozwoliłabyś jej od czasu do czasu spędzać z Ravim iJohanna kilka tygodni, latem.- Nie!Bendik westchnął, teraz ujął obie dłonie dziewczyny.- Ja też strasznie za nimi tęsknię, ale ja mogę pojechać na Vildegard, kiedytylko zechcę.Z tobą gorzej.- Wyjadę jeszcze dzisiaj.Nawet gdybym musiała iść pieszo albo popłynąć.RS75- Wypędzą cię stamtąd.Johanna jest uparta.A jeśli dolejesz jeszcze oliwydo tego ognia, to obawiam się, że będziesz skazana na przegraną.Zastanówsię dobrze, Heleno, bądz cierpliwa.- Nie mam czasu! Bendik westchnął.- Owszem, masz czas.Jeśli obiecasz mi, że zachowasz teraz spokój, topomogę ci, ile tylko będę w stanie.Bo wiem, że.Amelia tego właśnie bypragnęła.Helena podniosła oczy, przyjrzała mu się bacznie.- Strasznie za nią tęsknisz.- Tak, oczywiście, ale.wiem, że ona na mnie czeka.Ja też muszę być cierpliwy, Heleno, choć wiele razy miałem po prostuochotę uciec stąd.Jej oczy otworzyły się odrobinę szerzej, Bendik widział, że zrozumiała.Teraz nawet lekko się uśmiechnęła.- Jesteś dobrym człowiekiem, gospodarzu Bendiku.Przekrzywił głowę,słysząc te niespodziewanie życzliwe słowa.A więc już była spokojniejsza.- Nie wolno nam tracić nadziei, Heleno.Musimy poczekać, aż Johannatrochę ochłonie.Ona się boi, na pewno dobrze o tym wiesz.Boi się ciebie.- Ha! Ma przecież i srebro, i cześć, i Raviego.Bendik pokręcił głową.- Sama musi to zrozumieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.- Tak, on jest dobry.Głos Heleny brzmiał niezwykle krucho, Bendik wychwycił w nim echoswej własnej tęsknoty.Wolno odwrócił się w jej stronę.Głowę zakryłarobioną na drutach chustą jak stara kobieta, ale twarz miała bladą, wyrazną, zkilkoma piegami na nosie.Siedziała skulona, rękami objęła zgięte kolano.Sama była prawie jeszcze dzieckiem!Westchnął.- Ile masz lat, Heleno? Zaśmiała się krótko, cierpko.- Tysiąc - odpowiedziała.Bendik udał, że się uśmiecha.- Możesz mieć jeszcze tyle dzieci, ile zechcesz, jesteś młoda i zdrowa.Helena spoważniała.- Przysięgłam sobie kiedyś, że nigdy nie będę miała dzieci.Złamałam tęprzysięgę, muszę teraz pogodzić się z ceną, jaką przyszło mi za to zapłacić.- Dlaczego sobie to poprzysięgłaś?Helena wzięła do ręki kamień, okrągły jak jajo mewy i tak samonakrapiany.Nieoczekiwanie uderzyła nim w granit, na którym przysiadła, ażposypały się iskry.Zadarła brodę i popatrzyła na niego.Zielone oczy ciskały błyskawice.- Rozmawiałam o tym z tobą.Ze wszystkich ludzi ty właśnie powinieneświedzieć.Bendik dobrodusznie pokiwał głową, lecz go to niezadowoliło.Drobneurywki jej historii pozwalały jedynie domyślać się prawdy.- Nawet jeśli uważasz, że życie zle się z tobą obeszło, to rozejrzyj siędokoła.Masz przyjaciół, ludzi, którzy się o ciebie troszczą, masz pracę, niebrak ci jedzenia, a któregoś dnia zjawi się ktoś i wtedy zrozumiesz, że nic ztego, co było dawniej, nie jest już ważne.- Ingalill jest ważna.Ale nawet ją mi zabrali.Bendik ciężko pokiwałgłową.Lepiej nie dało się tego wyrazić.Helena wstała, a on dalej siedział zatopiony w myślach.Odeszła bezjednego słowa.Pożałował, że nie objął jej, nie przekonał, że tęsknota jest takkrucha.- Wyjeżdżam na Vildegard, nikt mnie przed tym nie powstrzyma! Chcę zpowrotem swoje dziecko, słyszysz?RS73Lato wybuchło już w pełni i po twarzy Heleny, motyką wyrywającejchwasty i zbierającej larwy na polu kapusty, spływał pot.Bendik wyszukiwał drobne kamienie i okopywał soczyste roślinki.Wiadrami nosił wodę ze strumienia, tworząc niewielkie sztuczne rzeki wredlinach.Nieco niżej dzieci przerywały groszek, Ranveig zbierała wyrwane łodygido koszyka.Były smaczne i kruche, można zawinąć je w placki i jeść doryby albo z kilkoma kawałeczkami sera.Bendikowi słońce zaświeciło prosto w oczy, gdy odwrócił głowę w stronęgniewnego głosu.Bardziej kłuł go w serce niż w uszy.- Heleno, zaczekaj!Odrzuciła motykę z taką siłą, że aż zadzwoniła o kamień.Patrzył, jak szaraspódnica furkocze, gdy biegła po mokrej ziemi.Skoczył za nią.- Heleno, nie odchodz! Porozmawiajmy, nie wolno nic robić w zbytnimpośpiechu!Ona szła dalej zdecydowana na wszystko, mówiła prędko, twarzązwrócona w stronę wody.- Tak być nie powinno.Jestem tylko ubogim bękartem, niewolnicą, ale tonie dało jej prawa do odbierania mi dziecka.Ona mnie oszukała.Nigdy nieustąpiła.Chciała Raviego i kupiła sobie jedyne, co, jak jej się wydawało, ponim pozostało.- Zaczekaj - powtórzył Bendik bezradnie i dogonił Helenę kilkomadługimi skokami.Pchnęła go w pierś, odrzuciła włosy w tył.- Nie próbuj mi nic zrobić.Johanna nie ma żadnego prawa i ty także nie.- Heleno!Teraz w jego glosie również zadzwięczał gniew, szarpnął ją przy tym takmocno za ramię, że straciła równowagę i osunęła się na kolana.Bendik jejnie puszczał, zmusił do zachowania spokoju.Niczym drobne chłodne igłyczuł na sobie wzrok dzieci i dwojga dorosłych pracujących na polu zgrochem.Bez dalszych słów pociągnął Helenę za sobą wyżej, aż przesłoniły ichkamienie i zarośla.O dziwo, walczyła z nim jedynie symbolicznie, niczymuparte dziecko, które pojęło, że na szczęście przegrało.Bendik zdyszał się po tym krótkim marszu, pot zalewał mu czoło, w cieniujednak było chłodno i mógł przetrzeć piekące oczy.RS74- Posłuchaj.ja cię rozumiem.Wiem, że cierpisz, ale nie możesz wyruszaćw takim gniewie.Ty.my.musimy porozmawiać.- Jesteś jej ojcem, to oczywiste, że musisz próbować mnie powstrzymać.Bendik wolno pokręcił głową.- Nie wszystko rozumiesz, Heleno.Wcale nie uważam, że to takie proste.Owszem, Johanna jest moją córką, ale.nie jestem przekonany, że tymrazem postępuje słusznie.- Bo tak wcale nie jest.Bendik złapał ją za rękę, drobną i twardą.Na wewnętrznej powierzchnidłoni pojawiły się wielkie pęcherze, które teraz po wielu dniach pracy wpolu stwardniały i wyschły.- Heleno, nic nie mogę zrobić, nawet gdybym sądził, że ubiłyście złyinteres.Chociaż uważam cię za matkę tego dziecka.- Naprawdę?Zmęczony pokręcił głową.- Zgodziłaś się oddać dziecko Johannie.Podpisałaś na to papiery, dostałaśswoje pieniądze, byłyście co do tego zgodne przez cały czas.Nawet kiedydziecko przyszło na świat, wciąż byłaś zdecydowana, by dotrzymać tejumowy.- A co ty o tym wiesz? - syknęła Helena.Bendik potarł twarz, ale niepuszczał jej dłoni.- Moja droga.Wiem, że cierpisz.Ale Ingalill ma przecież również ojca ijest teraz przy nim.Wydaje mi się, że żaden sąd nie przyznałby ci prawa docórki.- Mam do niej prawo.Przyciągnęła rękę do siebie, lecz Bendik spostrzegł, że ów gorący gniewjuż jej minął.O wiele bardziej bolała prawda.- Muszę przyznać.Rozmawiałem już o tym z Johanna, próbowałem jąprzekonać, by zrozumiała, że to, co robi, jest złe.Mówiłem, że powinnaoddać ci malutką i że raczej powinniśmy się postarać, byś mogła porządniemieszkać.Na pewno pozwoliłabyś jej od czasu do czasu spędzać z Ravim iJohanna kilka tygodni, latem.- Nie!Bendik westchnął, teraz ujął obie dłonie dziewczyny.- Ja też strasznie za nimi tęsknię, ale ja mogę pojechać na Vildegard, kiedytylko zechcę.Z tobą gorzej.- Wyjadę jeszcze dzisiaj.Nawet gdybym musiała iść pieszo albo popłynąć.RS75- Wypędzą cię stamtąd.Johanna jest uparta.A jeśli dolejesz jeszcze oliwydo tego ognia, to obawiam się, że będziesz skazana na przegraną.Zastanówsię dobrze, Heleno, bądz cierpliwa.- Nie mam czasu! Bendik westchnął.- Owszem, masz czas.Jeśli obiecasz mi, że zachowasz teraz spokój, topomogę ci, ile tylko będę w stanie.Bo wiem, że.Amelia tego właśnie bypragnęła.Helena podniosła oczy, przyjrzała mu się bacznie.- Strasznie za nią tęsknisz.- Tak, oczywiście, ale.wiem, że ona na mnie czeka.Ja też muszę być cierpliwy, Heleno, choć wiele razy miałem po prostuochotę uciec stąd.Jej oczy otworzyły się odrobinę szerzej, Bendik widział, że zrozumiała.Teraz nawet lekko się uśmiechnęła.- Jesteś dobrym człowiekiem, gospodarzu Bendiku.Przekrzywił głowę,słysząc te niespodziewanie życzliwe słowa.A więc już była spokojniejsza.- Nie wolno nam tracić nadziei, Heleno.Musimy poczekać, aż Johannatrochę ochłonie.Ona się boi, na pewno dobrze o tym wiesz.Boi się ciebie.- Ha! Ma przecież i srebro, i cześć, i Raviego.Bendik pokręcił głową.- Sama musi to zrozumieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]