[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu zamknął oczy, oderwał ciało od ściany, postąpił krok i stanął na wprostwejścia, cały czas kurczowo trzymając klamkę.Puścił ją i oparł dłoń na drzwiach.Otworzyłoczy.Teraz wystarczyło, żeby lekko popchnął i wszystko, co rozgrywa się wewnątrz, staniemu przed oczami.Uśmiechnął się.Czy mogę zobaczyć coś gorszego niż to, co już sobie wyobraziłem,pomyślał.Czy będzie tam coś, o czym nie wiem? Coś, z czego nie zdaję sobie sprawy? Teraz,kiedy wszystko już jest jasne?Naprężył mięśnie przedramienia, żeby popchnąć pomalowane na zielono deski, iwówczas ktoś chwycił go za rękę.Kobieta.Wysoka, niewiele niższa od niego, bardzo ładna, z czarnymi włosamispiętymi z tyłu głowy, ubrana w szarą sukienkę, przepasana fartuchem.Za rękę trzymała jąmała dziewczynka, najwyżej pięcioletnia, podobna do swojej mamy tak bardzo, że wyglądałajak pomniejszona kopia.Obie uśmiechały się do niego.Wiktor nie miał wątpliwości, kim są.Od wczoraj zastanawiał się, dlaczego w blokumieszkają tylko oprawcy, tylko samobójcy pochowani w niepoświęconej ziemi.Zastanawiałsię, gdzie jest Marianna i jej mała córeczka.- Nie trzeba - powiedziała do niego kobieta, nie otwierając ust.- Wystarczy, że wiesz. I że chcesz.Uśmiechnęła się jeszcze raz i zniknęła, a razem z nią jej córka, zielone drzwi wraz zdobiegającymi zza nich światłem i dzwiękami, wnętrze schronu na Wilczej.Został Wiktor,stojący w wąskim korytarzu zwykłej piwnicy bródnowskiego bloku, gapiący się na półkipełne przetworów, które przechowywał w swojej komórce lokator mieszkania numer 47.Wyraznie widział napis na jednym ze słoików:  Truskafka 2001.Był wolny.No, może nie do końca, bo w tej samej chwili, kiedy chciał wybuchnąć obłąkańczymśmiechem radości, ktoś rzucił mu się na plecy i zaczął dusić.6.Wiktor był bardziej zaskoczony niż przestraszony.Dopiero kiedy poczuł koszmarnyból miażdżonej krtani i zrozumiał, że nie jest w stanie nabrać powietrza, zaczął działać.Chwycił za palce na swoim gardle i próbował je odgiąć, ale chwyt był zbyt silny.Pochylił sięgwałtownie, żeby zrzucić napastnika, ale ten tylko objął go nogami w pasie.Jeszcze raz złapałza palce - teraz już prawie mordercy - i odniósł ten sam efekt.Czarne plamki pojawiły sięprzed oczami Wiktora.Nie chciało mu się wierzyć, że teraz, po tym, co się tutaj wydarzyło,zostanie po prostu uduszony.Z całej siły rzucił się w tył, uderzając wiszącym nań napastnikiem o ścianę.Tenstęknął, ale nie rozluznił chwytu.Wiktor powtórzył manewr, wkładając weń wszystkie siły,jakie mógł jeszcze znalezć.Tym razem bandyta krzyknął i Wiktorowi udało się zdjąć jegodłonie ze swojego gardła.Nabrał chciwie powietrza, czując, jak przeoruje mu krtańzardzewiałą broną, odwrócił się, wziął duży zamach i precyzyjnie kopnął niedoszłegomordercę prosto w jaja.Poczuł zapach truskawek i przeszło mu przez głowę, że to chybanajdziwniejsza z halucynacji, jakich ostatnio doświadczył.Robert zemdlał, nie wydając z siebie dzwięku.Wiktor patrzył na niego właściwie bezzdumienia.Czuł wcześniej, że coś jest nie tak, kiedy Robert znienacka pojawił się wśród nich.Ta patetyczna poza, papierowe prośby o przebaczenie, żal wyrażany kwestiami z telenoweli.Skrucha autentyczna jak troska akwizytora o stan portfela klienta.Dlaczego Wiktor niezareagował? Był szczęśliwy, że oto pojawił się frajer skłonny zejść na dół.Skup się, Sukiennik, skup się, myślał, ścierając pot z czoła.Po pierwsze: gdzie jestpani Emilia.Po drugie: dlaczego tu jest tak cholernie gorąco.Po trzecie: co to za dzwięki.Rozejrzał się i pierwsze, co zobaczył, to włącznik światła.Zwykły kontakt zaplastikową, pożółkłą osłonką.Pstryknął.Działało.Na końcu korytarza zobaczył otwartą komórkę i pobiegł w tamtą stronę.- Wiktor! Wiktor! Co się tam dzieje?! - dobiegł go głos Agnieszki.- Wszystko w porządku! - odkrzyknął, przypłacając to rozerwaniem gardła na małe,zakrwawione kawałeczki, i biegł dalej.W komórce na niebieskich plastikowych workach leżała Emilia Wierzbicka, jej szyjęznaczyły sine pręgi.Błagam, tylko nie to, pomyślał i pochylił się nad kobietą.Dotknął palcamiolbrzymiego sińca i wyczuł tętno.Słabe i wolne, jakby dobiegające z oddali, ale tętno.%7łyła.Chwycił ją delikatnie pod pachami i wyciągnął na korytarz.Wtedy dostrzegł, żeWierzbicka nie była jedyną lokatorką podziemnego apartamentu.Spod worków wystawałydwie drobne stopy w czarnych rajstopach.Szybko odrzucił worki.Pogrzebana pod nimimłoda kobieta w szarym kostiumie bez wątpienia nie żyła, i to od kilku dni.%7łycie wyciekło zniej razem z krwią przez wąski otwór wycięty w dekolcie, tuż nad sercem.Z trudempowstrzymał torsje.Było gorąco jak w saunie, pachniało rozgrzanym metalem, dziwne szumy iskrzypienie były coraz głośniejsze.Tuż za jego plecami coś syknęło głośno.Odwrócił się i podrugiej stronie korytarza zobaczył drzwi z dwiema tabliczkami: WZEA CIEPLNY iKOTAOWNIA.Otworzył je i niemal przewróciła go fala gorąca.Metalowe kotły, rury i przewodydrżały, w kilku miejscach z zaworów wydobywała się z sykiem para.Wszystko wyglądało,jakby miało za chwilę wylecieć w powietrze.- Wylecieć w powietrze? - Wiktor powtórzył bezmyślnie na glos ostatnią myśl.- Nobez jaj.Syknęło.Jeden ze starych, okrągłych zaworów, zwanych przez młodzież, któraużywała ich zamiast kastetów,  kranikiem , oderwał się od rury, przeleciał centymetry obokgłowy Wiktora i zrobił w ścianie za jego plecami dziurę wielkości jabłka.Dużego jabłka.Wiktor otrząsnął się, zarzucił sobie na plecy Emilię Wierzbicką i ruszył w stronęwyjścia.Słyszał, jak z tyłu strzelają kolejne zawory.Wszedł po schodach, zataczając się zezmęczenia i przewracając płonące znicze.Na parterze wszyscy stali tak jak przedtem, taksamo przerażeni, z tą samą paniką w oczach.- Co się tam dzieje? Co jej jest? O co tutaj chodzi? Gdzie Robert? - Agnieszkapatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.Musiała poczekać na odpowiedz, aż Wiktor uspokoi oddech.- Musimy się stąd wynosić, jak najszybciej - wycharczał.- Niech dwóch facetów zejdzie na dół i przyniesie Roberta, leży w korytarzu.Nikt się nie poruszył.- No dalej, do jasnej cholery! Nic tam już nie ma, klątwa zdjęta, światło się pali, duchysię pochowały.Kamil, wez kogoś i razdwa, nie ma czasu.Zaraz możemy wszyscy wylecieć wpowietrze.Kamil złapał dozorcę za rękę i pociągnął go - nie bez oporów - w dół schodów.Agnieszka pobiegła z nimi.Reszta stała bez ruchu.- Ludzie, czy wy jesteście głusi? Przecież mówię, że wychodzimy - wskazał ruchemgłowy drzwi do holu.- Ale - zająknął się ktoś.- Ale przecież się nie da.To czarne jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl