[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatrzymałem się blisko drzwi i nie wypuszczając z dłoni pistoletu, rozejrzałem się.Bożeny nie było.Natomiast pod przeciwległą ścianą siedział na niskim stołku jakiśmężczyzna, którego twarz zasłaniał nasunięty na czoło kapelusz.- Gdzie moja żona? - spytałem zmienionym głosem.- Zaraz zobaczy pan swoją żonę - powiedział Narbert.- Proszę o chwilę cierpliwości.Najpierw chciałbym otrzymać te odlewy i ogryzki.Czekam.Z trudem opanowałem zdenerwowanie.Wiedziałem jednak, że od mojej zimnej krwizależy w tej chwili wszystko.Zdołałem się nawet uśmiechnąć. - Zdaje, mi się że nasz gentlemen s agreement zaczyna poważnie szwankować.Niedam się nabrać.Dopóki nie zobaczę mojej żony, nic nie dam.Narbert szybkim ruchem wyjął pistolet.- A teraz?Strzeliłem przez kieszeń.Było to duże ryzyko, ale nie miałem innego wyjścia.Szczęście mi sprzyjało.Trafiłem go w uzbrojoną rękę.Rozległ się krzyk bólu i zdumienia.Człowiek siedzący pod ścianą zerwał się, ale ja już trzymałem ich pod lufą pistoletu.- Stać! Nie ruszać się! Ręce do góry.- Podniosłem pistolet Narberta i tak uzbrojonypatrzyłem na nich uważnie, zastanawiając się nad tym, jak mam postąpić.- No więc? Chcieliście mnie wykiwać co? No to posiedzimy tu sobie tak do rana, apózniej zwiążę was i odwiozę na posterunek milicji.- I nigdy pan już nie zobaczy swojej żony - powiedział Narbert.- I tak i tak jej nie zobaczę.Cóż więc ryzykuję?- Możemy chyba dojść do porozumienia.- Sądziłem, że doszliśmy już.Niestety, fatalnie się pomyliłem.Pan, co prawda, takżetrochę się przeliczył.Nie przypuszczał pan, że jestem uzbrojony.Mężczyzna w kapeluszu zrobił krok naprzód.- Stać! - rozkazałem energicznie.- Jestem absolutnie zdecydowany powystrzelać wastutaj.Narbert zwrócił się do swojego towarzysza.- Bierz wóz i jedz po tę babkę.Pośpiesz się.Widzisz, że krwawię.- Może pan przedtem opatrzy koledze ranę? - zaproponowałem.- Służę moją chustką.- Dobrze.Po nałożeniu Nabertowi prowizorycznego opatrunku, facet w kapeluszu ruszył kudrzwiom.Zostaliśmy we dwóch z Narbertem.Miał bardzo rzadką minę.Widziałem, żeprzestrzelona ręka boli go solidnie.Nie rozmawialiśmy, bo właściwie nie mieliśmy o czym.Kiedy tamten długo nie wracał, zacząłem się, trochę niepokoić, czy nie zrobił czegośzłego Bożenie.Poza tym nie miałem pewności, czy nie sprowadzi mi na kark jakichśbandziorów.Wiedziałem wprawdzie, że Henio czuwa nade mną jak anioł stróż, ale trudnobyło przewidzieć jak potoczą się wypadki.W takich sytuacjach różne rzeczy mogą sięzdarzyć.Wreszcie rozległ się przed domem warkot motoru.Odetchnąłem z ulgą.- Słabo mi - jęknął Narbert i osunął się z krzesła na podłogę. Chciał skupić moją uwagę na swojej osobie.Ale dopiero potem zorientowałem się, żeto był z jego strony manewr.W pierwszej chwili podbiegłem do niego, zapominając ośrodkach ostrożności.Skrzypnęły drzwi.Odwróciłem się błyskawicznie.Byłbym się dał zaskoczyć.Dobrze,że nie wygarnąłem z pistoletu.W progu stał uśmiechnięty Henio.Tuż za nim zobaczyłemmundury milicjantów.- Cześć pracy - powiedział tubalnym głosem Henio.- Widzę, że się tu nie nudzisz.Poderwałem się z klęczek.- Gdzie Bożena? - spytałem.Henio wskazał palcem podłogę.- Tutaj.- Nie żyje?- %7łyje i mam nadzieję, że cieszy się dobrym zdrowiem.Zeszliśmy do piwnicy.Bożenasiedziała z podwiniętymi nogami na zgniłej słomie.- Zygmunt! Zygmunt! Kochany!Padliśmy sobie w objęcia.Wzruszenie odebrało mi mowę.Dopiero po dłuższej chwilimogłem wydobyć głos z gardła.- Jak się czujesz? Zdrowa jesteś?- Zdrowa.Tylko tak się bałam, tak bardzo się bałam.Spojrzałem na Henia.- Kto ci powiedział, że ona tu jest.Przecież ten człowiek pojechał.Henio miał trochę zakłopotaną minę.- Spotkaliśmy się z tym człowiekiem.No cóż.Jakby ci to wytłumaczyć.? Trąciłemgo przypadkowo i powiedział, że twoja żona siedzi tu w piwnicy.- A on pewnie miał sprowadzić na mnie jakichś bandziorów.Henio pokiwał głową.- Myślę, Zygmuś, że zupełnie trafnie oceniasz sytuację.Nie ulega wątpliwości, żeszykowano tu dla was grobowiec rodzinny.No chodzcie, pojedziemy gdzieś na grzane piwo.Cholernie zmarzłem.ROZDZIAA XVMusieliśmy przecież to wszystko jeszcze dokładnie obgadać.Niektóre punkty tejsprawy były dla mnie niezupełnie jasne, a ponieważ miałem zamiar napisać powieść podtytułem  Zpiewający żółw , przeto zależało mi na zgromadzeniu całego konkretnegomateriału.Lubię, żeby moi czytelnicy, zamykając książkę, nie mieli żadnych wątpliwości. Usadowiliśmy się, jak zwykle, w gabinecie Downara.Henio proponował  Rycerską.Ale Stefan sprzeciwił się temu stanowczo.Sprawa wtedy jeszcze nie była definitywniezakończona i ktoś niepowołany mógł przypadkowo podsłuchać naszą rozmowę.Wypiliśmy więc tylko po winiaku, a sympatyczna blondynka przyniosła nam kawy.- No - powiedział Downar.- Wszystko dobre, co się dobrze kończy.- Wyobrażamsobie, Zygmuś, jaki jesteś uszczęśliwiony.Uśmiechnąłem się.- Jeszcze nie mogę sobie uświadomić, że skończyło się to wszystko.To był koszmar.Downar klepnął mnie po kolanie.- Trzeba przyznać, stary, że dzielnie włączyłeś się do śledztwa.Dużo nam pomogłeś.Początkowo wprawdzie narobiłeś trochę głupstw, ale w rezultacie.- Każde głupstwo ma swoją dobrą stronę - zaśmiał się Henio i siorbnął spory łykkawy.- Bo gdyby Zygmuś nie włamał się do tej willi i nie siedział w areszcie, to nie poznałbyEmanuela, który.Byłem szczerze ubawiony.Okazało się, że rzeczywiście wszystkie moje pozorniebezsensowne posunięcia pomogły w rozszyfrowaniu sprawy.Przecież to przez Emanueladoszliśmy do Borczaka.- Jakżeś do tego doszedł, że babka symulowała złamanie nogi? - spytał Downar.- Zwyczajnie.Pies ściągnął z niej pled i wtedy zobaczyłem, że obie nogi niczym się odsiebie nie różnią, a przecież po tylu tygodniach gipsu noga powinna być spuchnięta,pozbawiona włosów.Potem skojarzyłem sobie koksy leżące w koszyku z koksamiznalezionymi w szałasie na Hali Olczyskiej.Zawiozłem Heniowi ogryzki i okazało się, żetrafiłem, moje podejrzenia były uzasadnione.Nie wiem tylko, jak dostała się na HalęOlczyską.- Ja już wiem - powiedział Downar.- Narbert zostawił jej wóz w jakimś garażu, a samwrócił do Warszawy pociągiem.Chciał mieć oczywiście alibi.Babka wyszła w nocy z pokojuprzez taras, wzięła wóz i pojechała na Halę, gdzie wykończyła tego biedaka.Zapewneobiecali, że przyprowadzą mu Annę Darecką, która już wtedy nie żyłaSięgnąłem po kieliszek i umoczyłem wargi w winiaku.Na myśl, że to samo mogłospotkać Bożenę, zaschło mi w gardle.- Nie rozumiem dlaczego ten człowiek spotkał się ze mną w taksówce? Czegowłaściwie chciał? Dlaczego nic nie powiedział?- To chyba proste - uśmiechnął się Downar.- Facet uważał cię za mędrca w sprawachkryminalnych i wierzył, że wymyślisz coś genialnego.Zapewne miał zamiar wtajemniczyć cię w swoje kłopoty.W ostatniej chwili zabrakło mu jednak odwagi.Bał się, że dasz znaćmilicji i że wtedy Anna Darecka zostanie zamordowana.Wolał zrezygnować.Pokiwałem smutnie głową.- Szkoda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl