[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludziom tym zaśchodziło o ochronę sponiewieranej dumy, o obronę przed frajerstwem i przemocą, o prawo do własnegoświata na dole.Grzesiuk w piosence, niczym Marek Nowakowski w prozie, podchodził do tego świata zwielką delikatnością, nikomu siebie nie narzucał ani niczego nie narzucał sobie.Nie starał się byd katem,bandytą ani Czarną Maoką: Bezbłędnie referował.Aazuka nadał ludowemu tangu elegancję i dowcip.Poczynił pewne skróty i przywrócił mu argentyoskązmysłowośd.Niestety: wszyscy ci wspaniali artyści zostali ustrzeleni z jednej grubej rury, która zwie się: walka oczystośd folkloru.O matko! Walkę tę uważam za jeden z naszych najstraszliwszych bzików.Daj nam, Boże, po pierwsze,dbad tak o czystośd sumienia, jak o czystośd folkloru.Po drugie, dbanie o czystośd folkloru miejskiego wogóle nie ma sensu, ponieważ folklor ten z natury swojej jest wymieszany.Po trzecie, dbanie o czystośdfolkloru estradowego podwójnie nie ma sensu, ponieważ nikt nie wie, co to jest.Dlaczego na przykładStępowski ma byd szmirusem, a jakiś wygolony goguś wyjący Powrócisz tu albo elegantka o urodzierecydywistki - mają szmirusami nie byd?? Gdzie to jest napisane? - jak mawiał mój tata.Po czwarte,wszelkie dbanie o czystośd wykraczające poza mycie zębów itp.- wydaje mi się podejrzane.Tak więc wielki wybuch tanga ludowego w koocu lat pięddziesiątych - skooczył się marnie.Grzesiuk podłuższej chorobie zmarł, a pozostali artyści zostali zepchnięci na margines.Trochę też sami się zepchnęli.Ludowe tango zleksykalizowało się, strywializowało, i trwa u nas tylko w zwrocie: Pójśd w tango.Czy tonie smutne?Teren.Trasa.Artyści estrady, muzycy, a nawet dziennikarze i literaci sporo czasu spędzają w drodze.Zapoznają się zżyciem lub uprawiają tak zwaną chałturę.To już zależy kto, co i gdzie.Słowo chałtura , wedługpewnego bardzo starego słownika, pochodzi z rosyjskiego i oznacza spełnienie powinnościduszpasterskiej w cudzej parafii.Jednak, jak na moje ucho, słowo teren i trasa brzmią barwniej iniosą ze sobą więcej znaczeo.Słowo trasa lub jechad w teren , byd w terenie , pochodzi z lat grubo jeszcze przedodwilżowych iwywodzi się z archipelagu wyrazów urzędowych, jak klub-kawiarnia, czy podomka.Artyści z pokoleniamojego ojca - Stefcia Górska, Mira Grelichowska, Marysia Chmurkowska, Lopek Krukowski - przed wojnąpowiedzieliby: jadę na koncerty , w latach pięddziesiątych: jadę w teren , zaś w latach pózniejszych -znów - jadę na koncerty albo mam występ.Na temat tych koncertów w terenie napisano niejedno.Jest na przykład prawdziwa perełka - książka Stefanii Grodzieoskiej Wspomnienia chałturzystki , nadktórą swego czasu ryczałam ze śmiechu i płakałam ze wzruszenia.Ale nie o to chodzi.Grodzieoskaopisuje koncerty pełne blasku i rozmachu, a ja mam na myśli zgrzebne i rzewne występy w małychdziurach.Pisząc te słowa, patrzę na zdarty i wysłużony akordeon mojego ojca.Ten opowiedziałbyniejedno, i barwniej niż ja! Jest przede wszystkim tak poobijany, jakby spędził te lata w czołgu, a nie wwytwornej ciężarówce.Tak, od ciężarówki zacznijmy:Artyści, wcześnie rano zbierali się pod gmachem Artosu (ówczesna Estrada ) i gramolili się dociężarówki.Tam zajmowali miejsca na solidnie przymocowanych ławeczkach.Było ich pięcioro sześcioro,siedmioro.Przeważnie śpiewaczka i śpiewak, żartowniś jakiś, pan z Artosu , no i oczywiścieakompaniator, powiedzmy mój tata.Ciężarówka grzechotała i terkotała, wiał wiatr, śpiewaczka traciła głos, łykała świeże jajka, żartowniśrobił dowcipne komentarze, pod Płockiem łapało się gumę - śmiesznie było.Pod wieczór dojeżdżało siędo jakiejś remizy czy szkoły, malowało się oczy w pokoju nauczycielskim bądz na podwórzu, i voila -gong, światło, frenet! Oczywiście sala nie ogrzana, szyby wybite, instrumentu brak.Ten to właśnie(przeważnie) brak fortepianu, lub chodby lichego pianinka, spowodował, że ojciec jezdził ogromnieczęsto z akordeonem.Zresztą potrafił grad na harmonii nawet jazzowe kawałki, a do tego bardzozabawnie wyglądał z akordeonem: szpakowaty, trochę nawet dostojny pan, z, bądz co bądz, harmoszką.Pisząc te słowa, wystawiłam akordeon mojego ojca na środek pokoju, bo chciałam spojrzed, jak mocnojest poobijany.Teraz leży tam jak starawy, czarny pies i słucha, jak piszę.Występy w terenie miały przeważnie okolicznościowy charakter: a to rocznica jakaś polityczna, a tourodziny dostojnika, a to znowu pierwszy maja.Nie sposób było przygotowad się do każdego występu oddzielnie.Przypominam więc sobie, że ojciecwynalazł jakąś starą mało oklepaną suitę, Noskowa bodajże, i grywał ją pod najrozmaitszymi tytułami.Ato Suita rewolucyjna , a to Oda na cześd , a to Pieśo pochwalna - i tak dalej.Kiedy w modę weszły tematy ludowe, ojciec długo nie mógł wymyślid wystrzałowego jakiegoś tytułu.Kręcił się z kąta w kąt i zaglądał do książek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Ludziom tym zaśchodziło o ochronę sponiewieranej dumy, o obronę przed frajerstwem i przemocą, o prawo do własnegoświata na dole.Grzesiuk w piosence, niczym Marek Nowakowski w prozie, podchodził do tego świata zwielką delikatnością, nikomu siebie nie narzucał ani niczego nie narzucał sobie.Nie starał się byd katem,bandytą ani Czarną Maoką: Bezbłędnie referował.Aazuka nadał ludowemu tangu elegancję i dowcip.Poczynił pewne skróty i przywrócił mu argentyoskązmysłowośd.Niestety: wszyscy ci wspaniali artyści zostali ustrzeleni z jednej grubej rury, która zwie się: walka oczystośd folkloru.O matko! Walkę tę uważam za jeden z naszych najstraszliwszych bzików.Daj nam, Boże, po pierwsze,dbad tak o czystośd sumienia, jak o czystośd folkloru.Po drugie, dbanie o czystośd folkloru miejskiego wogóle nie ma sensu, ponieważ folklor ten z natury swojej jest wymieszany.Po trzecie, dbanie o czystośdfolkloru estradowego podwójnie nie ma sensu, ponieważ nikt nie wie, co to jest.Dlaczego na przykładStępowski ma byd szmirusem, a jakiś wygolony goguś wyjący Powrócisz tu albo elegantka o urodzierecydywistki - mają szmirusami nie byd?? Gdzie to jest napisane? - jak mawiał mój tata.Po czwarte,wszelkie dbanie o czystośd wykraczające poza mycie zębów itp.- wydaje mi się podejrzane.Tak więc wielki wybuch tanga ludowego w koocu lat pięddziesiątych - skooczył się marnie.Grzesiuk podłuższej chorobie zmarł, a pozostali artyści zostali zepchnięci na margines.Trochę też sami się zepchnęli.Ludowe tango zleksykalizowało się, strywializowało, i trwa u nas tylko w zwrocie: Pójśd w tango.Czy tonie smutne?Teren.Trasa.Artyści estrady, muzycy, a nawet dziennikarze i literaci sporo czasu spędzają w drodze.Zapoznają się zżyciem lub uprawiają tak zwaną chałturę.To już zależy kto, co i gdzie.Słowo chałtura , wedługpewnego bardzo starego słownika, pochodzi z rosyjskiego i oznacza spełnienie powinnościduszpasterskiej w cudzej parafii.Jednak, jak na moje ucho, słowo teren i trasa brzmią barwniej iniosą ze sobą więcej znaczeo.Słowo trasa lub jechad w teren , byd w terenie , pochodzi z lat grubo jeszcze przedodwilżowych iwywodzi się z archipelagu wyrazów urzędowych, jak klub-kawiarnia, czy podomka.Artyści z pokoleniamojego ojca - Stefcia Górska, Mira Grelichowska, Marysia Chmurkowska, Lopek Krukowski - przed wojnąpowiedzieliby: jadę na koncerty , w latach pięddziesiątych: jadę w teren , zaś w latach pózniejszych -znów - jadę na koncerty albo mam występ.Na temat tych koncertów w terenie napisano niejedno.Jest na przykład prawdziwa perełka - książka Stefanii Grodzieoskiej Wspomnienia chałturzystki , nadktórą swego czasu ryczałam ze śmiechu i płakałam ze wzruszenia.Ale nie o to chodzi.Grodzieoskaopisuje koncerty pełne blasku i rozmachu, a ja mam na myśli zgrzebne i rzewne występy w małychdziurach.Pisząc te słowa, patrzę na zdarty i wysłużony akordeon mojego ojca.Ten opowiedziałbyniejedno, i barwniej niż ja! Jest przede wszystkim tak poobijany, jakby spędził te lata w czołgu, a nie wwytwornej ciężarówce.Tak, od ciężarówki zacznijmy:Artyści, wcześnie rano zbierali się pod gmachem Artosu (ówczesna Estrada ) i gramolili się dociężarówki.Tam zajmowali miejsca na solidnie przymocowanych ławeczkach.Było ich pięcioro sześcioro,siedmioro.Przeważnie śpiewaczka i śpiewak, żartowniś jakiś, pan z Artosu , no i oczywiścieakompaniator, powiedzmy mój tata.Ciężarówka grzechotała i terkotała, wiał wiatr, śpiewaczka traciła głos, łykała świeże jajka, żartowniśrobił dowcipne komentarze, pod Płockiem łapało się gumę - śmiesznie było.Pod wieczór dojeżdżało siędo jakiejś remizy czy szkoły, malowało się oczy w pokoju nauczycielskim bądz na podwórzu, i voila -gong, światło, frenet! Oczywiście sala nie ogrzana, szyby wybite, instrumentu brak.Ten to właśnie(przeważnie) brak fortepianu, lub chodby lichego pianinka, spowodował, że ojciec jezdził ogromnieczęsto z akordeonem.Zresztą potrafił grad na harmonii nawet jazzowe kawałki, a do tego bardzozabawnie wyglądał z akordeonem: szpakowaty, trochę nawet dostojny pan, z, bądz co bądz, harmoszką.Pisząc te słowa, wystawiłam akordeon mojego ojca na środek pokoju, bo chciałam spojrzed, jak mocnojest poobijany.Teraz leży tam jak starawy, czarny pies i słucha, jak piszę.Występy w terenie miały przeważnie okolicznościowy charakter: a to rocznica jakaś polityczna, a tourodziny dostojnika, a to znowu pierwszy maja.Nie sposób było przygotowad się do każdego występu oddzielnie.Przypominam więc sobie, że ojciecwynalazł jakąś starą mało oklepaną suitę, Noskowa bodajże, i grywał ją pod najrozmaitszymi tytułami.Ato Suita rewolucyjna , a to Oda na cześd , a to Pieśo pochwalna - i tak dalej.Kiedy w modę weszły tematy ludowe, ojciec długo nie mógł wymyślid wystrzałowego jakiegoś tytułu.Kręcił się z kąta w kąt i zaglądał do książek [ Pobierz całość w formacie PDF ]