[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Założę się, że nie strzelisz mi gola, tato! O co chcesz się założyć?Pognał naprzód, uderzył piłkę bokiem buta.Usłyszał charakterystyczny odgłos uderzenia gumy o mokrąskórę.Piłka wzbiła się w powietrze i huknęła o ogrodzenie.- Drużyna Cassidych jeden, Gouldingów zero! - krzyknął Nick.Chris wybuchnął śmiechem i pobiegł ku niemu z szeroko rozłożonymi ramionami.Rozdział piętnastySusan stała przy oknie i obserwowała ich uważnie.Słyszała ich śmiech, słyszała głuche uderzenia piłki.Widziała ich lekkie, płynne ruchy, kiedy atakowali piłkę, gonili ją i kopali.Z tej odległości trudno byłobyzgadnąć, że Nick jest dużo starszy od Chrisa, a ściślej byłoby trudno, gdyby była przypadkową obserwatorką -wtedy nie widziałaby pewnej sztywności jego kolan i krótkich przerw między kolejnymi haustami powietrza,które chwytał w biegu.Ona wiedziała, że pot spływa mu po plecach i po skroniach.Wiedziała o tym wszystkimi nie tylko o tym.Patrzyła na nich, kiedy opuszczali zabłocony trawnik na środku placu i przechodzili przez ulicę, wciążkopiąc przed sobą piłkę.Gdy zniknęli z jej pola widzenia i weszli do mieszkania na dole, stanęła przy drzwiachw holu, które kiedyś łączyły obie części domu.Od lat były zamknięte, lecz kiedy przyłożyła do nich ucho, wy-raznie słyszała ich głosy.Słyszała śmiech, muzykę.Przeszła do kuchni i nalała sobie wina z do połowy opróżnionej butelki.Zaczęła sprzątać po kolacji,którą przygotował Paul.Befsztyki z polędwicy z ziemniakami i sałatą.Paul zjadł wszystko, lecz ona prawie nietknęła mięsa.Postanowiła wynieść je lisowi, oczywiście pózniej, kiedy wzejdzie księżyc i w okolicy zrobi sięcicho i spokojnie.Włożyła talerze i sztućce do zmywarki, a potem usiadła i utkwiła wzrok w oszklonych drzwiach doogrodu.Dom oddychał dookoła niej.Wychodząc, Paul trzasnął drzwiami tak mocno, aż zabrzęczały szyby,wciąż słyszała echo jego słów.Krzyknął, że więcej nie wróci, żeby nawet o tym nie myślała.Jeszcze terazmdliło ją ze zdenerwowania, czuła, że wewnątrz jest dziwnie pusta, jakby wydrążona.Powijana zadzwonić doniego, przeprosić go, przyznać mu rację, ale jakoś nie mogła się zmusić, żeby wstać i podejść do telefonu.Miał słuszność, oczywiście.Rozsądek kazał uznać jego argumenty, lecz serce nie potrafiło tego zrobić.Uniosła kieliszek, a kobieta w szklanej tafli powtórzyła jej gest.Pozdrowiły się nawzajem.RLT - Jesteś wszystkim, co mam - powiedziała głośno.- Tylko na tobie mogę polegać.Napiła się jeszcze.Była zmęczona, gdyby oparła głowę na stole, na pewno zaraz by zasnęła.Wróciła zeszpitala z bólem głowy, znużona długim dyżurem.Z dzieckiem w izolatce nie było dobrze, Susan nie umiałapowiedzieć, czy mała przeżyje.Zwlekała z wyjściem z pracy, więc wróciła pózno i w pośpiechu wpadła do ho-lu po świeczkę i zapalniczkę.Właśnie wychodziła z kuchni, gdy w głębi rozległ się głos Paula.- Sue, jesteś tam? Mam coś dla ciebie.Stanął w drzwiach z dużym bukietem lilii w ramionach, z butelką wina w ozdobnej bibułce i z foliowątorba z supermarketu.- Jak to dobrze, że jesteś! Siadaj, zrobię ci drinka i przygotuję kolację, co ty na to?Uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy ujrzał ją, stojącą przy tylnych drzwiach ze świecą w ręku.- Nie, tylko nie to.- powiedział.- Nie możesz ciągle tam chodzić, to szaleństwo! Jaki to ma sens, namiłość boską? Zadręczasz się tylko, musisz przestać.Cofnęła się bez słowa i położyła dłoń na klamce.- Posłuchaj mnie, Susan.Straciłaś dziecko, wiem, ale opłakiwanie tej dziewczyny, której przecież na-wet nie znałaś, jest bezsensowne! W ten sposób rozbudzasz uczucia, które już dawno powinnaś zostawić zasobą.Po co ten śmieszny rytuał, który odprawiasz co roku w pazdzierniku? Posłuchaj mnie, proszę.Wiem, comówię, wiem, że mam rację.Ale ona odwróciła się, zamknęła za sobą drzwi i zeszła po schodach do ogrodu.Wybiegła na dróżkę inawet się nie obejrzała, nie chciała się obejrzeć ani zastanowić nad jego słowami.Biegła ciemnymi ulicami,dopóki nie dotarła na miejsce.Uklękła, żeby zapalić świecę i zobaczyła kwiaty i kartkę, które zostawił ktośinny.Poznała charakter pisma.Podniosła się i zamknęła oczy.Przypomniała sobie tamten wieczór, kiedy przedpięciu laty poszła na spotkanie do sali parafialnej miejscowego kościoła.Pewien duchowny, który przyszedł jąodwiedzić, zasugerował, że powinna to zrobić.Potraktowała go nieuprzejmie, wręcz opryskliwie, ale on okazałjej wielką cierpliwość.Powiedział, że znał jej ojca, pamiętał nawet jego kazanie o wybaczaniu, wygłoszonedawno temu, w pewną Niedzielę Wielkanocną.- Twój ojciec był wspaniałym, dobrym człowiekiem, prawdziwym sługą Boga i wierzył w przebaczenie.- Ja nie wierzę - odparła ostro.- I nie wierzę w Boga, straciłam wiarę, kiedy miałam dwanaście lat.Pośmierci jest tylko ciemność, nic więcej.Pulchne policzki młodego człowieka pokrył rumieniec.- Wolno ci tak myśleć, naturalnie.- powiedział.- Ale jak poradzisz sobie z życiem? Potrzebna ci po-moc, powinnaś podzielić się z kimś swoim smutkiem.Nie jesteś sama, nie ty jedna doświadczyłaś straty dziec-ka.Zajrzyj do nas któregoś wieczoru, poznaj innych, którzy też mają za sobą takie przeżycia, niewykluczone,że trochę ci to pomoże.Więc poszła tam.Usiadła na twardym krześle i potoczyła wzrokiem po twarzach, na których malowałosię cierpienie, zuchwale nagie w ostrym świetle jarzeniówek.Właśnie tam spotkała Catherine Matthews.- Jestem tutaj z powodu śmierci mojej przyjaciółki - powiedziała.- Była najlepszą przyjaciółką, taką odserca.Aadna, zabawna i utalentowana.Ufałam jej całkowicie, ale nie znałam jej.Zdradziła moje zaufanie.Za-kochała się w moim ojcu, a on zawiódł mnie, moją matkę i całą rodzinę.Kiedy Lizzie była ze mną, tak napraw-RLT dę chciała być z moim ojcem.Kiedy przyjechała do nas na wakacje, on pragnął być z nią, tylko z nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl