[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Chwała Bogu, że nie znalazł.Dzięki temu kruszeje i traci pewność siebie.Jak z nimwczoraj rozmawiałam i mówiłam, że nie będziesz dłużej czekać, to był wyraźnie zestrachany.Sam mnie błagał, żebym przetrzymała cię jeszcze dwa dni.Bo za dwa dni…– Mam! Jest! Znalazłem! Leżała w przedpokoju! – Kamil wpadł do kuchni z szarą teczką.– Położyłem ją tam, żeby nie zapomnieć!– Super! – Anula przesłała mężowi całusa, a potem ponownie zwróciła się do Wiktorii:– Ten facet umoczył ogromne pieniądze w jakiś szemrany biznes.Dał się nabrać lepszemuod siebie cwaniakowi, który go wyrolował i wpędził w niezłe kłopoty.Wiesz, jak to bywa.– Nie wiem, bo pracuję w szkole, ale słyszałam co nieco… – Przypomnieli jej się dziwniludzie, którzy odwiedzali Pawła.Czasami zza drzwi jego gabinetu dochodziły krzyki, czasaminawet płacz.Oczywiście krzyczał zawsze Paweł, a płakali zawsze ludzie, którzy do niegoprzychodzili.– No właśnie.I on ma pojutrze rozprawę w sądzie.W zależności od wyroku albo będziebiegiem sprzedawał mieszkanie za ile popadnie, albo się na nas wypnie.Pojutrze.Rozumiesz?Dwa dni! Nie wytrzymasz dwóch dni?– Wytrzymam.Ale co? Mam potem w cudzym nieszczęściu mieszkać? Bo jak przegrasprawę, to…– Ty to jednak naiwna jesteś! – przerwała jej Anula i wzięła ostatni łyk kawy.– Niemartw się o niego.Nawet jeśli przegra sprawę, to ma jeszcze sporo większych i dużo bardziejwartościowych nieruchomości.Tyle że są zapisane na żonę, matkę, teściową, kochankę i cholerawie kogo jeszcze.Ale w obliczu prawa bidulek jest właścicielem wyłącznie marnej klitkina Swarożyca.Sprzeda ją, odda całą kasę Skarbowi Państwa i zabłyśnie obywatelskimprzykładem: „Oddaję wam wszystko, co posiadam! Zostały mi już tylko idee!”.Ech, Wika,Wika… – Anka pokiwała pobłażliwie głową i podniosła się z krzesła.– To co? Wytrzymasz dwa dni? – zapytała, wstawiając filiżankę do zmywarki.– Nie wiem, co ci się w tym twoim kudłatymłbie uroiło, i nie naciskam, żebyś mi wyjaśniała, ale dwa dni chyba nie stanowią dla ciebieproblemu?– No nie… – przytaknęła Wiktoria, chociaż nie była przekonana, czy dobrze robi.Miałaprzecież działać szybko i natychmiast.Z drugiej strony dwa dni to nie dramat.Za dwa dni, czylipojutrze.A pojutrze to prawie natychmiast… – I wypraszam sobie kudłaty łeb! Wczoraju fryzjera byłam!– Moim zdaniem niepotrzebnie tak krótko ścięłaś włosy.Domyślam się, że to też jakiśelement życiowej rewolucji? Podobnie jak nagła decyzja o wyprowadzce… Nie rozumiem, o coci chodzi, ale robię, co mogę.Obiecuję, że jeśli Swarożyca nie wypali, to za trzy dni jesteśmyu notariusza i kupujemy mieszkanie na Bohaterów Getta.A teraz muszę już lecieć.– Oplatającszyję Wiki ramionami, Anula chcąc nie chcąc, zobaczyła swój zegarek.– Cholera! Znowu jestemw niedoczasie!– Nie widziałaś moich planów?! – Rozgorączkowany Kamil po raz kolejny wpadłdo kuchni, a widząc wychodzącą z niej żonę, zagrodził drzwi własnym ciałem.– Do drugiejw nocy je wczoraj kreśliłem.Nigdzie ich nie ma! Ani na moim biurku, ani w przedpokoju! Gdzieone są?!– Przepraszam, kochanie, zapomniałam ci powiedzieć… – Anka pogłaskała go poramieniu.– Jak już te plany nakreśliłeś i poszedłeś spać, to był telefon z Paryża.Nie chciałam cię budzić, więc sama podjęłam decyzję.Zamówiłam firmę kurierską i jakieś sześć godzin temu jezabrali.– Ucałowała go czule w usta.– Muszę lecieć, pa!– Z Paryża?! Gdzie są moje szkice?!– Jak to gdzie? W Luwrze.– Uśmiechnęła się Anula.– Sam dyrektor dzwonił i o nieprosił.Głupio było odmówić, co nie? No to wysłałam.Pa! – Zniknęła im z oczu.– Dlaczego ja jej jeszcze nie zabiłem?– Pewnie dlatego, że ją kochasz – odpowiedziała Wiktoria, podnosząc się zza stołu.– W czym te swoje plany masz? Gdzie mam ich szukać?– Jak to w czym? W Luwrze!Plany zbrojenia gliniastego terenu znalazły się w szarej teczce.– Faktycznie! – ucieszył się, kiedy Wika położyła przed nim starannie wykreślone szkice.– Teraz sobie przypomniałem! Chciałem mieć wszystko razem.Trzymaj za mnie kciuki, dobra?– Cmoknął ją w policzek.– A ty? Co będziesz dzisiaj robić?– Też zaraz wychodzę.Mam tylko trzy lekcje, więc pewnie wrócę przed tobą.Obiadwystarczy podgrzać… Może wreszcie zabiorę się do kryminału, który mi poleciłeś?– No! Super jest! Tak się pogubisz, że szok.A jak się na koniec dowiesz, kto zabił, tojeszcze większy szok zaliczysz… Dobra! Dzwonię po taksówkę, a ty trzymaj za mnie kciuki– poprosił, stukając w komórkę.– Niby mam rekomendacje Janka, ale to za mało.Muszęprzekonać do siebie dewelopera… Czy ja z tym gipsem wyglądam na wiarygodnegopracownika?– Wyglądasz wyjątkowo wiarygodnie – zapewniła go.Poszła do szkoły, wróciła, wyprowadziła Kolię na spacer, zjadła obiad, a Kamila wciążnie było.Zaczęła się martwić, czy spotkanie z deweloperem wypadło po jego myśli, ale szybkosię uspokoiła, słysząc, jak po wejściu do domu wesoło ruga psa za to, że każdego z radościąwpuści i każdemu da się przelecieć.– Nie dokuczaj jej.– Przytuliła się do płowego, ciężko dyszącego futerka.– Ona jakaśdziwna dzisiaj jest.Taka niespokojna… Wciąż się wierci… Może to już czas?– Za wcześnie.Jeszcze ponad dwa tygodnie zostały.Zatruła się pewnie czymś.Od przedwczoraj żarcia nie tknęła… Co, mała? – Kamil usiadł ciężko w fotelu i cmoknąłna Kolię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl