[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wokół bramy wznosiła się czerwona kopuła, sięgała głęboko w las.Tylkopod samym łukiem droga była czysta.Towarzyszący nam wartownicy niecierpliwie spoglądali przed siebie.Kilka metrów od bramy zwolniłem, zatrzymałem się, ale nie wyłączyłemsilnika.Pomrukiwał delikatnie.Siedzieliśmy w kabinie i czekaliśmy.Z boku budowli otwarła się drewniana furtka i wyszedł z niej mę\czyzna.Chłopiec lekko zadr\ał.Spojrzałem na niego.Dzieciak, ju\ blady, zrobił sięjeszcze bledszy.Oczy miał okrągłe jak spodki.- Kto to jest? - syknąłem.- To on.ten, którego widziałem w zwierciadle, ten, który przyniósłLovelace'owi amulet.Nie było czasu na odpowiedz, nie było czasu, by w ogóle coś zrobić.Morderca, jakby od niechcenia, lekko się uśmiechnął i podszedł do wozu.* Wszystkie budowano po to, by uczcić zwycięstwo jednego plemienia nad drugim.OdRzymu do Pekinu, od Timbuktu a\ po Londyn łuki triumfalne pojawiały się wszędzie tam, gdziemiasta.Emanowały \ywiołem ziemi i śmierci; jeszcze nigdy \aden mi się nie spodobał.288 36atem to był on - człowiek, który ukradł Amulet z Samarkandy i zniknąłbez śladu, człowiek, który podciął gardło poprzedniemu właścicielowiZartefaktu i zostawił go w kału\y krwi.Najemnik Lovelace'a.Jak na człowieka, był mocnej postury, wysoki i dobrze zbudowany.Miał nasobie długą, zapinaną na guziki kurtę z ciemnego sukna oraz szerokie spodnie,niby szarawary, które wetknął w cholewy skórzanych botków.Uwagęzwracały kruczoczarna broda, szeroki nos i przenikliwie niebieskie oczy podkrzaczastymi brwiami.Jak na tak potę\nego mę\czyznę, poruszał się lekko izwinnie.Teraz jedną rękę trzymał swobodnie przy boku, drugą zatknął za pas.Obszedł wóz, zaczynając od okna z mojej strony, nie spuszczał nas z oka.Potem spojrzał za siebie i machnął dłonią.Kątem oka zauwa\yłem, \eeskortujące nas ghule wracają na pola.Wysunąłem głowę przez okno.- Dzień dobry - powiedziałem wesoło z właściwym - oby! - londyńskimakcentem.- Firma Ernest Squalls i Syn z dostawą wiktuałów do dworu.Mę\czyzna przystanął i chwilę przyglądał się nam w milczeniu.- Squalls i Syn.- mówił powoli, niskim głosem, a jego niebieskieoczy niemal przewiercały mnie na wylot.Budził niepokój.Chłopiec nieświadomie głośno przełknął ślinę.Miałem nadzieję, \e nie wprzypływie paniki.- Squalls i Syn.Owszem, czekamy na was.- Tak, psze pana.- Co przywozicie?- Wiktuały, psze pana.- A dokładnie?- Hm.- Nie miałem pojęcia.- Wszelkich rodzajów, psze pana.Chciałby jepan obejrzeć?- Starczy lista.Niech to.- Dobrze, psze pana.Hm, wszystko jest w skrzyniach.mamy puszki,mnóstwo puszek, panie, paczki, butelki.289 Zmru\ył oczy.- Bardzo to ogólna informacja.Z boku usłyszałem wysoki głos.Nathaniel przechylił się nade mną.- On nie przygotował listy, panie.Ja ją zrobiłem.Mamy bałtycki kawior,przepiórcze jaja, świe\e szparagi, wędzone bolońskie salami, syryjskie oliwki,laski wanilii z Ameryki Zrodkowej, świe\y makaron, języki skowronków wauszpiku, ślimaki winniczki marynowane w skorupkach, tubki ze świe\ym,czarnym pierzem i solą, ostrygi, strusie mięso.Dryblas uniósł dłoń.- Wystarczy.Teraz chcę to obejrzeć.- Tak, psze pana.- Czułem się niepewnie, ale wyszedłem z kabiny ipoprowadziłem go do tyłu, modląc się \arliwie, by nie okazało się, \e chłopcaponiosła fantazja.Dr\ałem na samą myśl o tym, co by się stało, gdyby wfurgonetce znajdowały się inne wiktuały.Ale teraz i tak nie mogłem nic na toporadzić.Zwalisty facet spokojnie stał obok mnie.Otworzyłem tylnedrzwiczki i lekko je uchyliłem.Przez kilka minut oglądał wnętrze auta.- W porządku.Mo\ecie wjechać na teren posiadłości.Prawie nie wierząc w to, co słyszę, zerknąłem na ładunek furgonetki.Odrazu zauwa\yłem skrzynkę z butelkami w rogu, syryjskie oliwki, i wciśniętypojemnik ze skowrończymi językami.Obok le\ały opakowania makaronu.Zamknąłem drzwi i wróciłem do kabiny.- Jakieś wskazówki dla nas, psze pana?Mę\czyzna poło\ył dłoń na krawędzi otwartego okna.Jej grzbiet przecinałycienkie, białe blizny.- Jedzcie drogą a\ do rozwidlenia, potem skręcicie w prawo i dojedziecie natyły dworu.Ktoś odbierze towar, a wy ruszycie z powrotem.A przedtem jednoostrze\enie: wje\d\acie na prywatny teren znamienitego maga.Jeśli wam\ycie miłe, to się po nim nie wałęsajcie.Spotkałaby was surowa, mro\ącakrew w \yłach kara.- Tak, psze pana.Kiwnął głową, zrobił krok do tylu i dal nam znak, \e mo\emy jechać.Nacisnąłem pedał gazu i wolno przejechaliśmy przez bramę.Wkrótcewydostaliśmy się poza ochronne kopuły: sprawiły, \e moją esencję a\przebiegły ciarki.Potem był ju\ teren posiadłości.Ruszyliśmy piaszczystą,wijącą się drogą między drzewami.290 Spojrzałem na chłopca.Twarz miał spokojną, tylko na skroni lśniłapojedyncza kropla potu.- Skąd ty wiedziałeś o tych wszystkich rzeczach? - spytałem.- Patrzyłeś naładunek tylko kilka sekund.Uśmiechnął się słabo.- Wyćwiczyłem to w sobie.Czytam szybko i dokładnie zapamiętuję.No ico o nim myślisz?- O tym zabójcy od Lovelace'a? Intrygujący.Nie jest d\innem i nie sądzę,\eby był te\ magiem.Nie ma tego twojego przykrego zapachu*.Ale wiemy,\e zdołał zrabować amulet, musi więc mieć jakąś moc.i a\ emanujepewnością siebie.Zauwa\yłeś, jak ghule się go słuchały?Chłopiec otarł czoło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl