[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sanie jechały corazszybciej siłą bezwładu, prędzej, niż Deryn zdołałaby pobiecpo śniegu.Znów chwyciła końcówkę pasa, nie chcąc spaść idostać się pod płozy.Pożoga w końcu znów ruszył, wykonując ostrożny krok wprzód.Machina zachwiała się nieco, jak głupiutkie stworzeniezastanawiające się, czy uciekać przed atakującym dra-pieżnikiem.Deryn zmarszczyła brwi; miała nadzieję, że nie ruszą dobitwy bez niej.Jednak Alek nie był typem człowieka, któryzostawia członka załogi na pastwę wroga.Znów wychyliła się doktor Barlow, a silniki cyklopa obu-dziły się.Krzyczała coś do kabiny, najwyrazniej przekazującAlkowi jakąś strategię znaną tylko specjalistom.Ale sanie ich doganiały, nabierając prędkości szybciej niżpożoga na kruchej lodowej powłoce pokrywającej śnieg.Deryn spojrzała na piętrzący się koło niej ładunek.Jeśli tedwa giganty się zderzą, ona znajdzie się między nimi.- Trzeba wiać! - krzyknęła, wspinając się wyżej.Z każdą sekundą zbliżała się do pożogi i Deryn doszła downiosku, że najwyrazniej doktor Barlow zdrowo odbiło.Na-wet nie próbowała usunąć cyklopa z drogi.Maszyna szłamiarowym krokiem, nieco wolniej od sań.Dziewczyna pokazała na migi doktor Barlow, że nie wie, oco chodzi, a specjalistka w odpowiedzi pokazała jej, że ma sięwspiąć.Deryn zmarszczyła brwi, ale zobaczyła drabinkę wypusz-czoną z dolnego włazu pożogi.Falowała na wietrze, zwisającz biegnącego cyklopa, jak jakiś głupi popsuty dziecinny lata-wiec na lince.- No, chyba nie wyobrażasz sobie, że ja mam się tegozłapać - mruknęła.Drabinka składała się z metalowychszczebli i łańcucha - mogła bez problemu wybić komuś zęby!Deryn skrzyżowała ramiona.Mogła przecież wspiąć się podrabince, kiedy sanie się zatrzymają, no nie? Oczywiście imszybciej wejdzie na pokład, tym szybciej będą mogli pomócLewiatanowi.Nad lodową przestrzenią statki powietrzne chrzęstów robi-ły pierwsze podejście.Na gondolach rozbłysły karabinymaszynowe, a chmara nietoperzy strzałkowych zakotłowałasię wokół nich.Widziała teraz, jak niewielkie są te zeppeliny -miałyledwo ze sto osiemdziesiąt metrów długości.Ale Lewiatanpod nimi był niemal bezbronny z głodnymi i przetrzebionymipo ostatnim nocnym starciu stadami zwierząt.- Nie ma, cholera, wyboru - zamruczała.Pożoga zbliżył się tak bardzo, że jego wielkie stopy sypałyjej teraz śniegiem prosto w twarz.Ale nie mogła jeszczedosięgnąć drabinki.Przesunęła się na skraj sań, balansującniepewnie na beczce cukru.Dalej nie sięgała.Będzie musiałaskoczyć.Deryn przygotowała się, rozciągając ramiona i usiłując do-strzec rytm miotającej się drabinki.W końcu skoczyła.Palce zacisnęły się na metalowym szczeblu i zawisłamiotana pędem między nogami cyklopa.Huk silników byłogłuszający.Przekładnie i tłoki szczękały, wokół niejzgrzytało, a dwie rury wydechowe z sykiem wypuszczałyczarny dym prosto w jej twarz.Z każdym wielkim krokiem jejchwyt słabnął, a nogi majtały na wszystkie strony.Drabinkaskręcała się, obracając Deryn jak wrzecionem.Jej nogi odbijały się od drabinki, aż stopa trafiła na niższyszczebel, co ustabilizowało ją nieco - świat przestał wirować.Spojrzała w górę i zobaczyła Bauera i Hoffmanawyglądających z półmroku włazu w brzuchu cyklopa.Bauerwyciągnął dłoń.Wystarczyło tylko podciągnąć się kilkametrów.Jakby to było takie proste.Deryn sięgnęła, by złapać kolejny szczebel.Metal byłchropawy i wpijał się w jej rękawicę miniaturowymizadziorami.Podciągnęła się z zacięciem, próbując nie zwracaćuwagi na sterczące wokół włazu kolce.W końcu była na tyle wysoko, że mogła chwycić dłońBauera.Hoffman też ją złapał i obaj błyskawicznie wciągnęliją do kabiny.- Willkommen an Bord - powiedział Bauer z uśmiechem, cooczywiście miało znaczyć: Witamy na pokładzie".Wciórności, ale ten język chrzęstów był prosty.TRZYDZIEZCI DWA- Jest pan blady jak upiór - skwitowała doktor Barlow.-To tylko od mąki.- Deryn podciągnęła się z jękiem dokabiny pilota.Dłonie bolały ją od wspinaczki po drabince,a mięśnie ramion wprost wyły.Serce wciąż waliło jakmłotem.-Od mąki? - powiedziała doktor Barlow.- Dziwne.-Doskonale, Dylan! - Alek manipulował sterami.- Nigdynie widziałem, żeby ktoś wszedł do cyklopa w ten sposób!-Nie polecam.Opadła na podłogę rozkołysanej kabiny, dysząc ciężko.Tazza podkradł się do niej, włożył pysk w dłoń i kichnął no-sem pełnym mąki.Po kilku chwilach Deryn poczuła zawroty głowywywołane ruchem cyklopa.Już sama wyprawa do zamku byłakoszmarna - zgrzyt metalu o metal, smród oleju i spalin orazniekończący się, morderczy łoskot silników.Ale w pełnymbiegu poczuła się, jakby weszła do malutkiej tabakiery, którąktoś teraz potrząsał.Nic dziwnego, że chrzęsty noszą te swojegłupie hełmy; dziewczyna robiła co mogła, żeby nie walićgłową o ścianę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Sanie jechały corazszybciej siłą bezwładu, prędzej, niż Deryn zdołałaby pobiecpo śniegu.Znów chwyciła końcówkę pasa, nie chcąc spaść idostać się pod płozy.Pożoga w końcu znów ruszył, wykonując ostrożny krok wprzód.Machina zachwiała się nieco, jak głupiutkie stworzeniezastanawiające się, czy uciekać przed atakującym dra-pieżnikiem.Deryn zmarszczyła brwi; miała nadzieję, że nie ruszą dobitwy bez niej.Jednak Alek nie był typem człowieka, któryzostawia członka załogi na pastwę wroga.Znów wychyliła się doktor Barlow, a silniki cyklopa obu-dziły się.Krzyczała coś do kabiny, najwyrazniej przekazującAlkowi jakąś strategię znaną tylko specjalistom.Ale sanie ich doganiały, nabierając prędkości szybciej niżpożoga na kruchej lodowej powłoce pokrywającej śnieg.Deryn spojrzała na piętrzący się koło niej ładunek.Jeśli tedwa giganty się zderzą, ona znajdzie się między nimi.- Trzeba wiać! - krzyknęła, wspinając się wyżej.Z każdą sekundą zbliżała się do pożogi i Deryn doszła downiosku, że najwyrazniej doktor Barlow zdrowo odbiło.Na-wet nie próbowała usunąć cyklopa z drogi.Maszyna szłamiarowym krokiem, nieco wolniej od sań.Dziewczyna pokazała na migi doktor Barlow, że nie wie, oco chodzi, a specjalistka w odpowiedzi pokazała jej, że ma sięwspiąć.Deryn zmarszczyła brwi, ale zobaczyła drabinkę wypusz-czoną z dolnego włazu pożogi.Falowała na wietrze, zwisającz biegnącego cyklopa, jak jakiś głupi popsuty dziecinny lata-wiec na lince.- No, chyba nie wyobrażasz sobie, że ja mam się tegozłapać - mruknęła.Drabinka składała się z metalowychszczebli i łańcucha - mogła bez problemu wybić komuś zęby!Deryn skrzyżowała ramiona.Mogła przecież wspiąć się podrabince, kiedy sanie się zatrzymają, no nie? Oczywiście imszybciej wejdzie na pokład, tym szybciej będą mogli pomócLewiatanowi.Nad lodową przestrzenią statki powietrzne chrzęstów robi-ły pierwsze podejście.Na gondolach rozbłysły karabinymaszynowe, a chmara nietoperzy strzałkowych zakotłowałasię wokół nich.Widziała teraz, jak niewielkie są te zeppeliny -miałyledwo ze sto osiemdziesiąt metrów długości.Ale Lewiatanpod nimi był niemal bezbronny z głodnymi i przetrzebionymipo ostatnim nocnym starciu stadami zwierząt.- Nie ma, cholera, wyboru - zamruczała.Pożoga zbliżył się tak bardzo, że jego wielkie stopy sypałyjej teraz śniegiem prosto w twarz.Ale nie mogła jeszczedosięgnąć drabinki.Przesunęła się na skraj sań, balansującniepewnie na beczce cukru.Dalej nie sięgała.Będzie musiałaskoczyć.Deryn przygotowała się, rozciągając ramiona i usiłując do-strzec rytm miotającej się drabinki.W końcu skoczyła.Palce zacisnęły się na metalowym szczeblu i zawisłamiotana pędem między nogami cyklopa.Huk silników byłogłuszający.Przekładnie i tłoki szczękały, wokół niejzgrzytało, a dwie rury wydechowe z sykiem wypuszczałyczarny dym prosto w jej twarz.Z każdym wielkim krokiem jejchwyt słabnął, a nogi majtały na wszystkie strony.Drabinkaskręcała się, obracając Deryn jak wrzecionem.Jej nogi odbijały się od drabinki, aż stopa trafiła na niższyszczebel, co ustabilizowało ją nieco - świat przestał wirować.Spojrzała w górę i zobaczyła Bauera i Hoffmanawyglądających z półmroku włazu w brzuchu cyklopa.Bauerwyciągnął dłoń.Wystarczyło tylko podciągnąć się kilkametrów.Jakby to było takie proste.Deryn sięgnęła, by złapać kolejny szczebel.Metal byłchropawy i wpijał się w jej rękawicę miniaturowymizadziorami.Podciągnęła się z zacięciem, próbując nie zwracaćuwagi na sterczące wokół włazu kolce.W końcu była na tyle wysoko, że mogła chwycić dłońBauera.Hoffman też ją złapał i obaj błyskawicznie wciągnęliją do kabiny.- Willkommen an Bord - powiedział Bauer z uśmiechem, cooczywiście miało znaczyć: Witamy na pokładzie".Wciórności, ale ten język chrzęstów był prosty.TRZYDZIEZCI DWA- Jest pan blady jak upiór - skwitowała doktor Barlow.-To tylko od mąki.- Deryn podciągnęła się z jękiem dokabiny pilota.Dłonie bolały ją od wspinaczki po drabince,a mięśnie ramion wprost wyły.Serce wciąż waliło jakmłotem.-Od mąki? - powiedziała doktor Barlow.- Dziwne.-Doskonale, Dylan! - Alek manipulował sterami.- Nigdynie widziałem, żeby ktoś wszedł do cyklopa w ten sposób!-Nie polecam.Opadła na podłogę rozkołysanej kabiny, dysząc ciężko.Tazza podkradł się do niej, włożył pysk w dłoń i kichnął no-sem pełnym mąki.Po kilku chwilach Deryn poczuła zawroty głowywywołane ruchem cyklopa.Już sama wyprawa do zamku byłakoszmarna - zgrzyt metalu o metal, smród oleju i spalin orazniekończący się, morderczy łoskot silników.Ale w pełnymbiegu poczuła się, jakby weszła do malutkiej tabakiery, którąktoś teraz potrząsał.Nic dziwnego, że chrzęsty noszą te swojegłupie hełmy; dziewczyna robiła co mogła, żeby nie walićgłową o ścianę [ Pobierz całość w formacie PDF ]