[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie może być, bo to byłoby, jakobym przyjaciela przedawał.Mało sto razy mnie ten koń z największego ukropu wyniósł, gdyżi tę ma cnotę, że w bitwie kąsa nieprzyjaciół okrutnie.- Takiż to zacny koń? - pytał z żywym zajęciem książęBogusław.- Czy zacny? Gdybym był pewien, że się wasza książęca mośćnie rozgniewa, tedybym sto czerwonych złotych stawił, że nieprzymierzając i wasza książęca mość nie posiada takiego w swoichstajniach.- Może i ja bym stawił, gdyby nie to, że nie pora dziś koniew zawód puszczać.Chętnie go przechowam, chociaż jeśli mi się uda,wolałbym kupić.Ale gdzież się owo dziwo znajduje?451 Henryk Sienkiewicz- A ot, przed kołowrotem ludzie go trzymają! Ale że dziwo, todziwo, bo nie koloryzując sułtan może takiego konia pozazdrościć.Nietutejszy on - natolski, jeno myślę, że i w Natolii jeden się takiutrafił.- To pójdzmy obaczyć.- Służę waszej książęcej mości.Książę wziął kapelusz i wyszli.Przed kołowrotem ludzie Kmicicowi trzymali dwa zapasowe,całkiem osiodłane konie, z których jeden, istotnie bardzo rasowy,czarny jak kruk, ze strzałką na czole i białą pęciną u nogi włócznej,zarżał lekko na widok swego pana.- To ten! zgaduję! - rzekł książę Bogusław.- Nie wiem, czy takiedziwo, jakeś mówił, ale istotnie zacny koń.- A przeprowadzić no go! - krzyknął Kmicic.- Albo nie! czekaj,ja sam siądę!%7łołnierze podali konia i pan Andrzej siadłszy począł go objeż-dżać wedle kołowrotu.Pod biegłym jezdzcem koń wydał się jeszczedwakroć piękniejszy.Zledziona grała w nim, gdy szedł rysią, oczywypukłe nabrały blasku, i zdawało się, że chrapami wyrzuca ogieńwewnętrzny, a grzywę wiatr mu rozwiał.Pan Kmicic zataczał koła,zmieniał chody, na koniec najechał tuż na księcia, tak że chrapykonia nie były dalej jak o krok od jego twarzy, i krzyknął:- Alt!Koń wsparł się czterema nogami i stanął jak wryty.- A co? - rzekł Kmicic.- Jak to powiadają: oczy i nogi jelenia, chód wilka, chrapy łosia,a pierś niewiasty! - rzekł książę Bogusław.- Jest wszystko, co po-trzeba.I komendę rozumie niemiecką?- Bo go objeżdżał mój kawalkator, Zend, który był Kurlandczyk.- A ścigła szkapa?- Wiatr waszej książęcej mości na nim nie dogoni! Tatarzynprzed nim nie ujdzie!452 Potop t.1- Grzeczny musiał być kawalkator, bo widzę, że i wyjeżdżonykoń bardzo.- Czy wyjeżdżony? Wasza książęca mość nie uwierzy! Takon chodzi w szeregu, że gdy szereg idzie skokiem, możesz waszaksiążęca mość cugle puścić, a on się o pół chrapów z szeregu niewysunie.Jeśli wasza książęca mość raczy spróbować i jeśli się nadwóch stajach choć o pół łba wysunie, to go darmo oddam.- To byłoby największe dziwo, żeby się z puszczonymi cuglaminie wysunął.- I dziwo, i wygoda, bo obie ręce wolne.Nieraz tak było, żemw jednej miał szablę, w drugiej pistolet, a koń szedł wolno.- Ba, a jeśli szereg zawraca?- Tedy zawróci i on, nie popsowawszy linii.- Nie może być! - rzekł książę - tego żaden koń nie uczyni.Widziałem we Francji konie muszkieterów królewskich, bardzoćwiczone, umyślnie, aby ceremonij dworskich nie psowały, aleprzecie trzeba je cuglami prowadzić.- W tym koniu człowieczy dowcip.Niechże wasza książęcamość sam popróbuje.- Dawaj! - rzekł po chwili namysłu książę.Sam Kmicic potrzymał konia do wsiadania, a książę skoczyłlekko na kulbakę i począł klepać rumaka po lśniącym karku.- Dziwna rzecz! - rzekł- najlepsze szkapy na jesień szerszenieją,ten zaś jakoby z wody wyszedł.A w którą stronę ruszymy?- Ruszymy naprzód szeregiem, i jeśli wasza książęca mość po-zwoli, to w drugą stronę, ku lasowi.Droga tam równa i szeroka,a ku miastu mogłyby nam jakowe wozy przeszkadzać.- Niechże będzie ku lasowi!- Ze dwie staje równo! Puść wasza książęca mość cuglez miejsca i skokiem.Dwóch ludzi z każdej strony, ja trochęz tyłu pojadę.- Stawać! - rzekł książę.453 Henryk SienkiewiczSzereg stanął i zwrócił się głowami końskimi ku drodze od mia-sta.Książę stał w środku.- Ruszaj! - rzekł.- Z miejsca w skok!.Marsz!Szereg pomknął i po pewnej chwili szedł jak wicher.Tumankurzu zasłonił ich przed oczyma dworzan i masztalerzy, którzyzebrawszy się gromadką przed kołowrotem, przyglądali się z cieka-wością biegowi.wiczone konie, w największym pędzie, chrapiącz wysilenia, przebiegły już staję lub więcej, i rumak książęcy, lubonie trzymany cuglami, nie wysunął się istotnie ani na cal.Przebieglii drugą staję, nagle Kmicic zwrócił się, a widząc za sobą jeno tumanykurzu, przez które zaledwie było widać dwór starościński, a wcalestojących przed nim ludzi, krzyknął straszliwym głosem:- Bierz go!W tej chwili Biłous i olbrzymi Zawratyński chwycili księciaza oba ramiona, aż kości zatrzeszczały mu w stawach, i trzymającw żelaznych pięściach, poczęli bóść ostrogami własne konie.Książęcy w środku trzymał się ciągle w szeregu, nie zostającani wysuwając się na cal naprzód.Zdumienie, przerażenie, wicherbijący w twarz księcia Bogusława odebrały mu w pierwszej chwilimowę.Szarpnął się jeno raz i drugi, lecz bez skutku, bo tylko ból odwykręconych ramion przeszył go na wylot.- Co to jest? łotry!.Nie wiecie, ktom jest!.- krzyknąłwreszcie.Wtem Kmicic trącił go lufą od krócicy między łopatki.- Na nic opór, bo kula w krzyż! - zakrzyknął.- Zdrajco! - rzekł książę.- A ty kto? - odparł Kmicic.I mknęli dalej.454 Potop t.1ROZDZIAA 26Biegli długo borem, pędząc tak, że sosny przydrożne zdawałysię uciekać w tył w popłochu; mijali karczmy, chaty pobereżników,smolarnie, a czasem wozy ciągnące pojedynczo lub po kilka kuPilwiszkom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl