[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozpoczęliśmy poszukiwania i znalezliśmy uzbrojonego Beduina,a właściwie jego trupa, kula Omara roztrzaskała mu czaszkę.Przyświetle zapałek, ku naszemu zdumieniu rozpoznaliśmyw nimjednego z morderców.- Czy przyznajesz teraz, że miałem rację, rozstawiając warty? -zapytałem szejka.- Czekali i podkradli się pod obóz, by na nasnapaść. I~raz musimy wystawi~ podwójne straże! Nic nowegonie zaszło do rana.Gdy się rozwidniło, spostrzegliśmy napiasku liczne odciski stóp.Było jasne, że tylko strzał Omarapokrzyżował szyki mordercom, którzy zamierzali pod osłonąnocy, napaść na obóz.Nowy ich ślad zbaczał na lewo.- Chcą nas zwieść z drogi - rzekł szejk, - ale się im nie uda.Niepojedziemy za nimi, lecz udamy się tak jak postanowiliśmy dowadi Baszam.Zgodziłem się i ruszyliśmy w obranym kierunku.Przez cały dzieńjechaliśmy przez tak dziką pustynię, że odniosłem wrażeniejakbym był na Saharze.Wieczorem znalezliśmy się na drodzekarawanowej, wiodącej z Wasit do Dsul Oszar.Rozłożyliśmyobóz przy studni 251 obfitującej w niezbyt odpowiednią do piciawodę.Rano ruszyliśmy dalej, chcieliśmy dojechać do wadiBaszam, by tam zaskoczyć morder-ców.Stało się jednak inaczej.Przed samym południem napotkaliśmy jezdzców, którzy zbliżalisię do nas z lewej strony.Było ich czterech i być może należeli dotych, których tropiliśmy.Oddział nasz ż bronią w ręku, czekał, ażsię zbliżą.Podjechali z wolna i wówczas spostrzegłem, że to nieoni: Muntefiko-wie jednak, którzy nie znali zbrodniarzy, zawołali: - To oni, emirze, to oni!  Il;n jadący na czele to Humam benDżihal, szejk szczepu Hadesz.- Czy znasz go osobiście? - zapytałem.- Pak.- W takim razie szech el Beled z Magaszanii oszukał nas, gdyż nieci napadli na nas w Kubbet el Islam.- Co? To nie ci sami?- Nie!- Niech Allach potępi tego kłamcę! Niech ukarze go bez litości! Ij~mczasem Arabowie Hadesz zbliżyli się i powitali nas.Przywódca zapytał jaki jest powód i cel naszej podróży.Uważałem za najwłaści-wsze powiedzieć mu całą prawdę.Wyglądałjak prawdziwy zbójca, lecz wszyscy tutejsi Arabowie sąpo trosze zbójcami.-Allnh, I Allah! - zaśmiał się, wysłuchawszy.- Nie biorę wam zazłe, że mieliście mnie za rabusia, ale powiadam, że zrobiłbym tolepiej niż tamten.W każdym razie chciałbym wiedzieć kim onjest? Czy nie zechciałbyś go opisać?Spełniłem prośbę.Gdy wspomniałem o bliznach zawołał nagle:-Maszallah! Czy szły przez czoło od lewej skroni ku prawej?- Idk.- Czy tylko ten jeden człowiek był nimi naznaczony?- Nie, każdy z nich miał te same blizny.-Bismillah! Wiem już, kto to był.- Kto? - krzyknąłem z niecierpliwością.252- Był to.nie, - przerwał, a twarz jego wykrzywił grymas podstę-pu - czy będziecie ścigali tego człowieka?-1 ak.Nawet do jego obozu?- Oczywiście.- Przyrzeknij mi więc jedno. - O co ci chodzi?- Przyrzeknij, że pojedziesz drogą, którą wam wskażę.- Nie mogę złożyć takiego przyrzeczenia, gdyż nieprzewidzianeokoliczności mogą nas zmusić do obrania innej drogi.Wtem ozwał się Abd el Kahir:- Odmawiając Humamowi przyrzeczenia, tym samym zamykaszmu usta.Chcę wiedzieć kim był wódz morderców i zgadzam sięna żądanie szejka Hadesz!- Dobrze, trzymam cię za słowo, - odparł Humam - zresztą niemusicie wciąż iść za nimi; jeśli pojedziecie w moimtowarzystwie do wadi Baszam, to i tak morderca wpadnie wwasze ręce.Bowiem i ja poprzesiągłem mu zemstę krwi!Szczepy nasze są na wojennej stopie.Byłem w tamtej okolicy iwszystko tak zgotowałem, że musi wpaść w moje ręce.Dowiedziałem się, że pojechał do Bassory i pociągnąłem dojego duaru, by mu spłatać grubego figla.Jaki to był kawał, tegonie powinniście wiedzieć.Zepsujecie wszystko, jeśli nie udaciesię drogą, którą wam wskazałem.Wiem na pewno, że ten łotr popowrocie z Bassory wyruszy na walkę z moim szczepem.Nazywa się Abd el Birr, jest szejkiem szczepu Malik benHandhala w wadi es Szagina.- Allah lAllah! Tb możliwe, - rzekł szejk Abd el Kahir.-Rozumiem również, dlaczego szech el Beled w Mangaszaniaokłamał nas.Jest przecież członkiem tego szczepu.Mangaszanię zamieszkują Beni Mazin, należący do wielkiegoszczepu  Pamim, a Malki ben Handhala również się do niegozaliczają.Abd el Birr wciągnął swego współplemiefica dozmowy.- Masz rację.Powiadam wam, zabójcą którego poszukujecie, jest253 Abd el Birr.Przysięgam na Koran!- Za nim więc!- A czy nie lepiej byłoby go oczekiwać w mym wadi? Przybędziena pewno. - Nie, nie mamy na to czasu.- Radzę więc, powrócić do miejsca waszego ostatniego postoju istamtąd udać się jego tropem.Pojechał drogą Wasit do DsulOszar, a potem podąży mekkańskim traktem.Czy posłuchaciemnie?- Iak, przyrzekam ci! Zresztą to najbliższa droga do duaru tegołotra.Byłem innego zdania niż Abd el Kahir, lecz nie odezwałem się anisłowem, odkładając sprzeciwy na pózniej.Zamieniliśmy zHumamem jeszcze parę grzecznościowych słów i rozstaliśmy się.Humam ben Dżihal pozostał ze swymi ludzmi, by sprawdzić czydotrzymamy przy-rzeczenia.Kiedy oddaliliśmy się na tyle, żezniknęli nam z oczu, skręciłem z dotychczasowej drogi na prawo.- Co czynisz? - zapytał Abd el Kahir.- Jedziesz w złym kierun-ku!- Mylisz się, to jest właśnie dobry kierunek.- Ale nadłożysz drogi.- Wprost przeciwnie.Nasi przyjaciele są na południowym zacho-dzie, a myjedziemy cały czas na południe, więcjak ich mamydogonić?- Udamy się za nimi do ostatniego miejsca postoju.-  Pak, ale na tym krążeniu stracimy cały dzień, a będzie to nie-powetowana strata.- Być może, przyrzekłem jednak!- Ty, ale nie ja.W ogóle cała ta sprawa nie ma dla ciebie wielkiejwagi.Nawet nie dotrzymawszy tego cokolwiek bezmyślnegoprzy-rzeczenia, nie popełniasz grzechu.Jeżeli zaś, chceszkoniecznie do-trzymaE słowa, nie mam nic przeciw temu, byśjechał w dalszym ciągu na południe.Co do mnie nikomu nic nieprzyrzekałem i nie mam najmniejszego zamiaru nadkładaćdrogi.Muszę ich pojmać zanim254 powrócą do swego duaru.Jeśli złoczyńcy zdążą dostać się dodomu, zadanie nasze będzie połączone z daleko większym niebezpieczeń-stwem.Ponadto nie podoba mi się wcalepostępowanie tych Arabów Hadesz, trąci od nich jakimiściemnymi sprawami.Przedsięwzięli coś, o czym nie powinniśmywiedzieć, a ja zwykłem grać w otwarte karty, nie lubię zostawiaćza sobą tajemnic.Muszę wiedzieć z kim się stykam.Jechałem nadal w obranym kierunku.Halef, Omar i Haddedihno-wie ruszyli za mną, po pewnym namyśle i Muntefikowie poszli wnasze ślady, przekonawszy się, że nie zamierzamy zboczyć zobranego kie-runku.C6ż mogło mnie obchodzić lekkomyślneprzyrzeczenie ich szejka, miałem do spełnienia ważniejszezadanie, niż życzenia Huma-ma ben Dżihal.Wkrótce natrafiliśmy na poszukiwane ślady i kierowaliśmysięnimi aż do wieczora.Po drodze nie wydażyło się nic godnegouwagi.Okolica była ponura i sprawiała przygnębiające wrażenie;w dodatku odczuwaliśmy brak wody [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl